"– Przecież jesteś nikim, gdyby nie ja, zdechłabyś z głodu – powtarzał mój mąż. Wszyscy myśleli, że opływam w dostatki, bo mamy dom, dobry samochód, jeździmy na zagraniczne wakacje. Ale to było na pokaz. Musiałam nieźle kombinować, żebym miała za co kupić jedzenie..." Hanna, 65 lat
Henryk nie rozmawiał ze mną od tygodnia, w domu już nie dało się wytrzymać. Starałam się jak mogłam, gotowałam jego ulubione dania, uprzedzałam zachcianki, jednak nie zasługiwałam na wybaczenie. Omijał mnie wzrokiem, jakbym była niewidzialna. „Ma rację, że się gniewa”, tłumaczyłam sobie. „Znowu zawiodłam jego zaufanie”.
Głównie oskarżałam się za wydatki, przed którymi nie potrafiłam się powstrzymać. Ale trudno było czasem zrobić zakupy na kilka dni za sto złotych, mimo że w sklepie wybierałam same najtańsze produkty. Tym razem skusiłam się na kawałek halibuta i przekroczyłam budżet. Mąż każdego dnia sprawdzał stan mojego konta i oczekiwał bilansu wydatków. Musiałam pamiętać nawet o paragonach z warzywniaka za jabłko czy jarzynkę do zupy.
– Tu pięć złotych, tam siedem – denerwował się Henryk. – Trwonisz moje pieniądze.
To nie była prawda, że pieniądze były jego. Za zakupy i rachunki płaciłam z mojej nauczycielskiej pensji, a od kilku lat z niewielkiej emerytury.
Uzgodniliśmy kiedyś, że zarobki męża będziemy odkładać na ważniejsze inwestycje. Muszę przyznać, że miało to sens. Zbudowaliśmy dom, Henryk zawsze jeździł dobrym samochodem, bo jako właściciel firmy musiał dbać o prestiż. Wykształciliśmy dzieci i daliśmy im coś na start.
Henryk miał głowę do interesów, więc zarabiał nieźle. Ile konkretnie? Tego nie wiedziałam, bo pieniądze trzymał na koncie, do którego nie miałam dostępu.
– Gdybym cię upoważnił, poszlibyśmy z torbami – twierdził.
Wydzielał mi każdy grosz. Najgorzej było, gdy miałam urlop wychowawczy. Wtedy nie zarabiałam nic, więc zostałam na łasce męża. – Wszystko mi zawdzięczasz, zginęłabyś beze mnie – powtarzał. – Radzę pamiętać, kto cię karmi i ubiera.
Na każdym kroku starałam się okazywać mu wdzięczność. Za wszystko dziękowałam, nawet za te grosze, które co rano zostawiał na półce w kuchni. Czasem było to dwadzieścia złotych, rzadziej trzydzieści. Miałam za nie kupić jedzenie dla nas i dla dzieci. Henryk zawsze oczekiwał obiadu z dwóch dań. Do dziś się zastanawiam, jak udało mi się prowadzić zdrową i urozmaiconą kuchnię za te pieniądze. Tym bardziej że czasem mąż nie zostawiał mi nic, bo poprzedniego dnia krzywo na niego spojrzałam, coś odburknęłam lub byłam nie dość posłuszna. Wtedy musiałam pożyczać pieniądze, bo obiad i tak zawsze musiał być.
Z czasem nauczyłam się, by chować sobie drobne na takie właśnie sytuacje. Mogłam to robić, bo wtedy nie było kont bankowych ani kas fiskalnych w sklepach, mąż nie mógł więc sprawdzać paragonów. Odkładałam po dwa złote, czasem udało mi się zaoszczędzić więcej. Zawsze uzbierała się jakaś sumka na czarną godzinę. Kiedyś nie wytrzymałam, bo Henryk nie dawał mi pieniędzy przez kilka dni.
– Nie będę już żebrać i głodować – wyszlochałam. – W końcu odejdę od ciebie.
– Dokąd? – zaśmiał się z pogardą. – Kto cię zechce? Przecież jesteś nikim, zwykłym darmozjadem, którego muszę utrzymywać. Gdyby nie ja, zdechłabyś z głodu. To zabolało. Ale usiłowałam się jeszcze bronić:
– Mam pracę, uczę w szkole, dałabym sobie radę bez ciebie.
– Żartujesz? Z pensji nauczycielki chcesz utrzymać siebie i płacić alimenty na dzieci? Bo przecież one zostaną ze mną, komuś tak nieodpowiedzialnemu nie można ich powierzyć – stwierdził.
Z czasem uwierzyłam, że Henryk jest moim dobroczyńcą, bez którego po prostu zginęłabym. On mnie poniżał, a ja zaczęłam się do tego przyzwyczajać. Kiedy jego słowa bardzo bolały, powtarzałam sobie, że on jednak ma trochę racji, że nie mogę za wiele oczekiwać, że wszystkie małżeństwa tak wyglądają...
Używałam różnych sposobów, by moje życie stało się choć trochę bardziej znośne. Najczęściej tłumaczyłam sobie, że mąż nie jest taki zły, bo jego model życia się sprawdzał. Ostatecznie przecież dorobiliśmy się majątku, o którym nawet nie śniłam. Mąż bywał też bardzo hojny, to muszę mu przyznać. Kiedy jeszcze byliśmy narzeczeństwem, obdarowywał mnie prezentami, zapraszał do restauracji, zabierał na zakupy i fundował eleganckie kiecki.
– Będziesz z nim miała dobrze, córciu – powtarzała moja mama. Koleżanki też mi zazdrościły. Po ślubie te przejawy hojności były już trochę rzadsze, ale też się zdarzały. Henryk znienacka potrafił wsadzić mnie do samochodu i zawieźć do Wrocławia na zakupy. Prowadził mnie wtedy do drogich sklepów.
– Przymierzaj, kupuj, co chcesz, bylebyś pięknie w tym wyglądała – zachęcał i za wszystko płacił gotówką.
Nie oszczędzał też na wakacyjnych wyjazdach. Kupował w biurach podróży zagraniczne wczasy, najchętniej w egzotycznych krajach.
Dziś wiem, że to wszystko dlatego, by mógł się pochwalić sukcesami. Egzotyczne wakacje świadczyły o jego prestiżu i powodzeniu w interesach. Po prostu nie wypadało mu jeździć nad Bałtyk. A żona, nawet tak marna jak ja, też musiała jakoś wyglądać. Tak samo traktował dzieci, którym raz na jakiś czas kupował bardzo drogie rzeczy. Jednak po tych chwilach rozrzutności mojego męża następowały okresu prawdziwego terroru. Nie nadążałam z okazywaniem wdzięczności i należytego podziwu dla Henryka, więc on zwykle mnie karał cichymi dniami, większą kontrolą nad wydawaną przeze mnie gotówką, poniżaniem...
A sposobów na pognębienie mnie miał bez liku. Nigdy nie powiedziałam „dość”. Nie miałam odwagi i wiary w siebie. Uwierzyłam, że nic nie znaczę i wszystko zawdzięczam mężowi.
Byłam pewna, że nie zniosę kolejnego cichego dnia. Poważnie zastanowiłam się nad przyjęciem propozycji znajomych naszej córki.
– To mili ludzie, potrzebują opiekunki do dwójki dzieci – Ania zadzwoniła do mnie kilka dni wcześniej. – Młodsza córeczka ma autyzm, dlatego chcą kogoś na stałe. Pomyślałam o tobie. Dobrze płacą, miałabyś swój pokój z osobnym wejściem. Początkowo uznałam tę propozycję za absurdalną.
– Przecież nie zostawię taty samego – odpowiedziałam.
Ania nie mówiła tego wprost, ale tak naprawdę chciała, bym uwolniła się od Henryka i wreszcie uwierzyła w siebie. Ale mną rządził wyłącznie strach. Gdy jednak miarka się przebrała, po czterdziestu latach życia z mężem, stwierdziłam, że muszę sprawdzić, ile naprawdę jestem warta. Wzięłam telefon i wybrałam numer Ani.
– Jeśli to jeszcze aktualne, to przyjadę na spotkanie w sprawie tej pracy – powiedziałam. Pojechałam następnego dnia. I już zostałam, mam nadzieję, że na długo. Początkowo Henryk ze mnie szydził, później się obraził. Może wkrótce zacznie prosić, bym wróciła, ale już mu nie ulegnę. Wiem, że jestem komuś potrzebna i ludzie mnie szanują, a dla niego zawsze pozostanę darmozjadem.