„Zostawił mnie, gdy zaszłam w ciążę. Chciał się bawić i być wolny. Teraz, po latach, błaga o drugą szansę...”
Fot. 123 RF

„Zostawił mnie, gdy zaszłam w ciążę. Chciał się bawić i być wolny. Teraz, po latach, błaga o drugą szansę...”

„– Moja firma otworzyła przedstawicielstwo w Opolu. Zgodziłem się tam wyjechać. Będę mieszkać u matki... A potem się zobaczy... Tak będzie lepiej... dla ciebie... dla mnie... Ja się nie nadaję…Najlepiej od razu wezmę swoje rzeczy – wyrzucał z siebie urwane zdania”. Joanna, 32 lata 

To trzeci miesiąc – oznajmił lekarz, pomagając mi zejść z fotela. 

Całe szczęście, bo z radości aż zakręciło mi się w głowie. Jak na skrzydłach pędziłam do domu, by powiedzieć o tym Maćkowi. Wysłałam mu SMS-a, że czekam na niego w parku. Odpowiedź otrzymałam po chwili: „Kochanie, przyjdę trochę później, nie czekaj”.

Przygotowałam więc w domu kolację, zapaliłam świece i założyłam błękitną bluzkę – zawsze się w niej Maćkowi podobałam.

– Oho... A co to za uroczystość?! – ucieszył się, gdy w końcu przyszedł.

– Mam ci coś ważnego do powiedzenia – zaczęłam, patrząc mu głęboko w oczy.

– Mów! – niecierpliwił się.

– Kochanie... Będziemy rodzicami – oznajmiłam.

– Naprawdę? – W jego pytaniu wyczułam więcej zdziwienia niż radości.

– Nie cieszysz się? – spytałam.

– Ależ tak... – odpowiedział.

Ja jednak wiedziałam, że coś jest nie tak.

– Myślałam, że inaczej przyjmiesz tę wiadomość – powiedziałam rozczarowana jego reakcją.

– To tak nagle na mnie spadło... Jestem zaskoczony. Potrzebuję trochę czasu – tłumaczył.

„Cóż... Może to jest normalna reakcja mężczyzny na taką wiadomość. Musi się oswoić z myślą, że będzie ojcem”, pomyślałam.

Nazajutrz wrócił później niż zwykle, bo wziął nadgodziny.

„Kochany Maciek... Już teraz myśli o oczekujących nas wydatkach”, rozczuliłam się w duchu.

Od tej pory mój ukochany codziennie wracał późnym wieczorem. Zwykle już spałam. Kiedyś przytuliłam się do niego spragniona czułości, ale on zamiast mnie objąć, wstał i usiadł w fotelu. To wszystko było takie dziwne.

To był ciężki okres...

Zwierzyłam się z moich obaw przyjaciółce, Eli, doświadczonej mężatce.

– Faceci mają słabą psychikę... – tłumaczyła mi. – Najlepiej porozmawiaj z nim i wyjaśnijcie sobie wszystko.

Posłuchałam jej rady.

– Maciek, co się dzieje? Masz kogoś? – zapytałam.

– Inną kobietę? Też coś... – prychnął. – Ale myślę, że musimy odpocząć od siebie – mówił, nie patrząc mi w oczy. – Moja firma otworzyła przedstawicielstwo w Opolu. Zgodziłem się tam wyjechać. Będę mieszkać u matki... A potem się zobaczy... Tak będzie lepiej... dla ciebie... dla mnie... Ja się nie nadaję…Najlepiej od razu wezmę swoje rzeczy – wyrzucał z siebie urwane zdania.

Patrzyłam, jak z pośpiechem wyjmuje z szafy swoje ubrania.

„Przecież tak zdarza się tylko w filmach”, myślałam zdruzgotana. Nie poruszyłam się, kiedy wychodził. Długo siedziałam jak w jakimś letargu. Dopiero ostry ból brzucha przywołał mnie do rzeczywistości. Zapaliłam światło. Zegar wskazywał pierwszą w nocy. Ból wzmagał się. Zatelefonowałam do Eli.

– Zaraz będziemy ze Staszkiem u ciebie – powiedziała i to mnie uspokoiło.

Tej samej nocy znalazłam się w szpitalu na ostrym dyżurze.

– Miała pani szczęście. Jeszcze kilka godzin, a straciłaby pani dziecko... Musimy panią zatrzymać na oddziale... – oświadczył lekarz.

To był dla mnie ciężki okres. Do kobiet leżących na tej samej sali przychodzili ich mężczyźni. Patrzyłam na nie z zazdrością i ciągle miałam nadzieję, że może któregoś dnia w drzwiach pojawi się Maciek. Ale nie przyszedł. To Ela ze Staszkiem odbierali mnie ze szpitala, kiedy urodziłam Edytkę. To oni załatwiali wszystkie formalności związane z przyjściem na świat dziecka. Z trudem udawało mi się nie myśleć o Maćku, zapomnieć o krzywdzie, jaką wyrządził mnie i naszej córeczce.

Wrócił, jak gdyby nigdy nic...

Edytka rozwijała się wspaniale. Była pięknym, zdrowym dzieckiem. Napisałam do matki Maćka, że została babcią. Przyszła duża paczka i list, z którego wynikało, że wstyd jej za syna, ale nie ma żadnego wpływu na jego decyzję... Nigdy więcej nie otrzymałam od niej żadnej wiadomości, za to regularnie na moje konto zaczęły wpływać pieniądze dla Edytki.

Parę tygodni przed pierwszymi urodzinami córeczki zadzwonił telefon.

– To ja... – usłyszałam znajomy głos. – Co słychać? – zapytał Maciek.

– W porządku... – odpowiedziałam zdawkowo.

– Czy moglibyśmy się spotkać? Chciałbym zobaczyć małą...

– Ma na imię Edytka... – rzuciłam.

– Wiem... Mama mi mówiła... Mogę przyjść? Może jutro?

– Nie, nie... Nie przychodź – zaprotestowałam dość ostro, a potem dodałam spokojniej: – Muszę to przemyśleć... Ochłonąć... Zadzwonię, gdy będę gotowa.

Skończyłam rozmowę i się rozpłakałam.

Kiedy na drugi dzień, po pracy, wracałam z Edytką ze żłobka, zobaczyłam go przed naszym blokiem. Zatrzymałam się. Patrzył na małą z zainteresowaniem, a ona na niego, ale kiedy chciał ją wziąć na ręce, rozpłakała się.

– Nie zna mnie... – powiedział cicho.

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

Odszedłem, bo się bałem... Po prostu bałem się odpowiedzialności... Bałem się, że utracę swoją niezależność.

– A co się takiego stało, że teraz już się nie boisz? – spytałam ze złością.

– Rok to dużo czasu na przemyślenia... Na to, aby na pewne sprawy spojrzeć inaczej – zaczął niepewnie i dodał: – Zmieniłem się, i to bardzo. Myślę, że ze względu na Edytkę powinniśmy być razem.

– Jesteś jej ojcem i nie będę ci utrudniać kontaktu z nią, ale ja nie wiem, czy po tym, co się między nami wydarzyło, potrafię być jeszcze z tobą... Nawet nie chcę próbować – powiedziałam stanowczo.

Chyba zrozumiał moją decyzję, bo chociaż często przychodził w porze, kiedy odbierałam Edytkę ze żłobka i odprowadzał nas do domu, to jednak nigdy nie wracał do tego tematu.

Któregoś dnia mała rozchorowała się. Późną nocą dostała wysokiej temperatury. Wezwałam pogotowie. Lekarz przepisał antybiotyki. Trzeba było je zaraz wykupić. „Kto po nie pojedzie? Przecież muszę być przy dziecku”, zastanawiałam się gorączkowo. Nie chciałam dzwonić do Eli i budzić jej rodzinę. Zadzwoniłam więc do Maćka. Przyjechał natychmiast. Był wyraźnie przejęty chorobą małej.

– Zaraz przywiozę wszystko, co trzeba – uspokajał mnie.

Odetchnęłam z ulgą. Przez okno patrzyłam, jak wsiada do samochodu. Córeczka ciągle płakała. Nosiłam ją na rękach. W końcu uspokoiła się i przysnęła, a ja obok niej. W którymś momencie ocknęłam się. Spojrzałam – Edytki nie było. „Boże! Gdzie ona jest?!”, struchlałam. Pobiegłam do kuchni, do łazienki, do pokoju obok…

– Co się stało? – usłyszałam z sypialni głos Maćka.

Wbiegłam tam. Siedział w fotelu ze śpiącą córeczką na rękach.

– Niech śpi... Właśnie podałem jej lekarstwo...

– Dlaczego mnie nie obudziłeś? – zapytałam z wyrzutem.

– Nie chciałem, byłaś taka zmęczona...

– Jak tu wszedłeś? – zdziwiłam się.

– Przecież nigdy nie oddałem ci kluczy... Jeśli chcesz, zaraz mogę ci je oddać, tylko położę małą do łóżeczka.

Popatrzyłam na niego. Tulił do siebie Edytkę. Wtedy, gdy byłam w ciąży, zawiódł mnie, ale teraz chciał to naprawić. „Może powinnam dać mu drugą szansę?”, pomyślałam i powiedziałam:

– Nie... Nie oddawaj kluczy... Czasem mogą się przydać...

– Dziękuję – powiedział z wdzięcznością.

 

Czytaj więcej