Nie spodziewałam się, że sprzedając balony spotkam wielką miłość
Fot. Adobe Stock

Nie spodziewałam się, że sprzedając balony spotkam wielką miłość

Byłam dorabiającą sobie studentką i pech chciał, że zatrudniłam się do sprzedaży balonów. Nie była to ciężka praca, ale czasami dość irytująca. Niektóre dzieciaki działały mi na nerwy. Na przykład wtedy, gdy taki rozpieszczony bąbelek co chwilę zmieniał zdanie, a jego mamusia nie widziała nic złego w tym, że napełniam helem kolejne balony... Tak było również tego dnia, gdy poznałam Krzysztofa...  Kamila, 23 lata

– To który w końcu podać ten balon? – wycedziłam przez zęby.
Byłam zła, bo rozpieszczony dzieciak chyba od 10 minut co chwilę zmieniał zdanie, a jego wyfiokowana mamusia nawet mu nie podpowiedziała, żeby wreszcie zakończył tę litanię. Najpierw szczerbaty rudzielec chciał Pszczółkę Maję. Albo nie, lepiej Maszę. A tak naprawdę Masza już mu się znudziła, więc najlepszy będzie Strażak Sam. Oczywiście za każdym razem zdążyłam wyciągnąć balon, nadmuchać go helem, zawiązać tasiemkę i już, już miałam przymocować do rączki dzieciucha, gdy…

Mam znać wszystkich bohaterów bajek?

– Jednak wolę Swinkę Peppę – wyseplenił, a ja aż się zagotowałam ze złości.
– Na pewno? – zapytałam wściekła, posyłając piorunujące spojrzenie jego matce, która jednak pozostała niewzruszona. Ryży pokiwał główką, więc policzyłam w myślach do 10 i nadmuchałam nieszczęsny balon. „Niech ten będzie ostatni”, modliłam się w duchu. „Bo nie ręczę za siebie!” Wreszcie ruszyłam w kierunku klientów. I nagle mały się rozryczał.
– O co znowu chodzi?! – wybuchłam. – Przecież chciałeś świnkę, prawda?!
– No, taaak – odparł, pociągając nosem.
– Więc czemu płaczesz?!
– Bo to nie jest Peppa, tylko George – zaniósł się rozpaczliwym szlochem. „Noż, cholera! Nie wierzę! Po co mi była ta praca?!”, wyrzucałam sobie.
– To pani nie wie, że Peppa ma czerwone ubranko, a George niebieskie? – zapytała zdegustowana mamusia, kręcąc głową.
– A czy ja wyglądam na znającą się na wszystkich bohaterach bajek matkę Polkę?! – odparowałam. Przecież byłam jedynie dorabiającą sobie studentką! I pech chciał, że zatrudniłam się do sprzedaży balonów… Kobieta chyba miała odrobinę instynktu samozachowawczego, bo nie skomentowała, tylko poprosiła o nadmuchanie Peppy. Zrobiłam to, przyjęłam zapłatę i pożegnałam upierdliwą parkę. „Nie chcę was więcej widzieć!”, odgrażałam się. Na szczęście następni klienci byli mniej wymagający.

Chłopczyk wrócił z "tatusiem"

Jednak po godzinie zobaczyłam, że do stoiska zbliża się zaryczany rudzielec. Tym razem towarzyszył mu jakiś facet. „Pewnie tatuś”, uznałam. „Ale czego oni ode mnie chcą?!”, zastanawiałam się załamana. – Dzień dobry – przywitał się mężczyzna, mierząc mnie wzrokiem. Był przystojny i zrobiło mi się go szkoda, że ma takiego niewydarzonego synalka.
– Pojawił się mały problem. Wojtuś, powiedz pani – ponaglił dzieciaka.
– Peppa mi odleciała – wychlipał, wycierając grzbietem dłoni smarki. „Dopadła cię karma, gówniarzu”, pomyślałam z niemałą satysfakcją.
– Więc chcieliśmy kupić drugą – wtrącił przystojniak.
– Peppę czy George’a? – zapytałam dla bezpieczeństwa. Mały wyszeptał coś ojcu na ucho.
– Tym razem chce George’a – poinformował mnie facet. – To nie kłopot? Wzruszyłam tylko ramionami, bo nie miałam siły komentować, i sprzedałam balonik. W końcu klient nasz pan. – Tylko uważaj, żeby znowu nie porwał ci go wiatr – powiedziałam do chłopca, wiążąc mu na nadgarstku podwójną pętelkę.
– A pani da się porwać na kawę? – zapytał nagle facet. Wybałuszyłam na niego oczy. Podrywał mnie przy własnym synu?!
– Szanowna małżonka też nam będzie towarzyszyć? – prychnęłam.
– Małżonka? – wyglądał na zdziwionego.
– No, mamusia Wojtusia – wyjaśniłam.
– Ona jest moją siostrą – roześmiał się.
To zmieniało postać rzeczy. Czas pokazał, że najpierw dałam się porwać na kawę, a potem zupełnie odleciałam, gdyż zakochałam się w Krzyśku, bo tak miał na imię wujek upierdliwego rudzielca.

 

Czytaj więcej