"Kasia jest wyjątkową kobietą, zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem, że to ta jedyna. Moje oświadczyny miały być prawdziwą petardą, wydarzeniem, o którym Kasia opowiadałaby naszym wnukom..." Adam, 28 lat
Poznaliśmy się na SOR-ze, w którym wylądowałem po upadku ze ścianki wspinaczkowej. Noga spuchła mi jak bania i bolała jak diabli, więc od razu pojechałem na SOR. Dyżur miała Kasia. Obejrzała nogę i z politowaniem pokręciła głową.
– Pani doktor, będę chodził? – zapytałem.
– Tak. To nic poważnego. Lekkie skręcenie. Robić okłady, oszczędzać nogę. Do wesela się zagoi.
– Jak się znajdzie narzeczona – wypaliłem.
– Z tym to chyba nie ma pan problemu. – Otaksowała mnie spojrzeniem.
– Umówi się pani ze mną? – ja jej na to.
– Gdzie i kiedy?
– Eee – zatkało mnie na moment. – A kiedy pani pasuje? Ja się dostosuję.
I tak zaczęła się nasza znajomość. Po roku postanowiłem się oświadczyć. To miała być petarda. Chciałem, żeby Kasia zapamiętała ten dzień do końca życia i opowiadała o nim naszym wnukom. Przez kilka tygodni głowiłem się, gdzie i jak to zrobić. Brałem pod uwagę różne okoliczności przyrody: dom, restaurację, plażę, góry, kino. Jednak wszystko to wydawało mi się takie ograne. Musiałem wymyślić coś niepowtarzalnego. Czytałem też porady na stronach weddingowych, by dowiedzieć się, jak powinny wyglądać oświadczyny, co powiedzieć, jak to zrobić. Radziłem się również moich kumpli. W końcu wpadłem na genialny pomysł. Zadbałem także o to, by uwiecznić to wydarzenie. Kolega obiecał wszystko nagrać.
W rocznicę naszej znajomości, w sobotę rano, o godzinie siódmej trzydzieści ubrany w czarny gajer i białą koszulę zajechałem pod blok, w którym mieszkała wybranka mojego serca. Aksamitne pudełko z pierścionkiem zaręczynowym miałem w kieszeni marynarki, a róże przywiązałem do paska. Podszedłem do balkonu na parterze. Obróciłem się w stronę kumpla i dałem mu znak, że może zacząć filmować. Kajtek uniósł kciuk do góry i potwierdził skinieniem głowy, że jest gotów. Wszedłem na poręcz pierwszego balkonu i z bijącym sercem zacząłem się wspinać na trzecie piętro. Szło mi świetnie do drugiego piętra. Nie wiem, jak to się stało, że nie zauważyłem wcześniej tej cholernej suszarki na pranie zamontowanej na zewnątrz balustrady. Ale spoko, poradziłem sobie, przeskoczyłem na krótszy bok balkonu, odbiłem się i już byłem na górze. Poprawiłem grzywkę, odpiąłem róże, wyjąłem pierścionek z kieszeni i zapukałem w szybę. Minęła dłuższa chwila i nic. Znów zapukałem, Tym razem mocniej. Nadal nic. Pomyślałem, że może Kasia jest w łazience, więc przycupnąłem na krześle i czekałem. Trochę to trwało. Nagle usłyszałem, jak pod blok podjeżdża z piskiem opon jakieś auto. Zaciekawiony wychyliłem się. Z radiowozu wyskoczył policjant.
– Złaź na dół! Jesteś otoczony! Nie próbuj uciekać! – krzyczał, patrząc na mnie.
– Ja? – zdziwiłem się.
– Tak, ty! Złaź!
No co miałem zrobić? Zszedłem. Policjanci doskoczyli do mnie i zakuli w kajdanki. Wokół nas zebrali się gapie, także w oknach i na balkonach pojawili się ciekawscy.
– Ale o co chodzi? Jestem aresztowany? – zapytałem zszokowany.
– Zatrzymany za próbę włamania.
– To jakieś nieporozumienie, panowie. Tam mieszka moja narzeczona... Ja chciałem...
– Wytłumaczysz się na komisariacie – usłyszałem.
Okazało się, że Kasia wzięła za koleżankę ranny dyżur.
– Co się dzieje? Dlaczego jesteś w kajdankach? – zapytała, kiedy podeszła do nas.
– Dostaliśmy zgłoszenie od sąsiadki, że ten pan próbował się włamać do pani – wyjaśnił policjant.
– Bo ja Kasiu, ja... chciałem zrobić ci niespodziankę.
– Czyli?
– Chciałem prosić cię o rękę...
Policjanci spojrzeli na siebie.
– W kieszeni marynarki jest pierścionek... Proszę sprawdzić – tłumaczyłem.
– Rozkuwamy go? – zapytał jeden z policjantów.
Drugi skinął głową.
Wyjąłem pudełko, klęknąłem przed Kasią.
– Kochanie, wyjdziesz za mnie? – zapytałem.
Kasia roześmiał się i skinęła głową.
Gapie zaczęli bić brawo, policjanci przyłączyli się do nich. Po wszystkim sporządzili notatki z zajścia, Kasia wróciła do szpitala na dyżur, a ja... Cóż... Postanowiłem przygotować romantyczną kolację.