"Chciałam synowi i córce dać fajny prezent z okazji Dnia Dziecka, a oni na wszystko kręcili nosem..."
Uważałam, że na Dzień Dziecka trzeba zorganizować dzieciom coś oryginalnego
Fot. 123RF

"Chciałam synowi i córce dać fajny prezent z okazji Dnia Dziecka, a oni na wszystko kręcili nosem..."

Przez cały maj zastanawiałam się nad atrakcją na Dzień Dziecka, ale Maksowi i Natalce żaden pomysł się nie podobał. W końcu się doigrali... Ojciec postanowił zorganizować im atrakcje po swojemu – Jagoda, 36 lat.

Najpierw trzasnęły drzwi, potem coś uderzyło w podłogę, aż wreszcie przez przedpokój przeturlała się piłka do nogi.
– Jestem! – zawołał syn. 
Zauważyłam – odparłam i postawiłam patelnię na kuchence.
– Zjesz makaron z pomidorami czy z łososiem? – spytałam.
– Z pomidorami – odparł, a po chwili dodał: – A drugą porcję z łososiem.

Dzieci tak szybko dorastają...

Uśmiechnęłam się do syna. Z dzieciaka stał się prawie nastolatkiem, mimo że dziesięć lat to jeszcze nie „naście”. Ale małym chłopcem to on już nie był. Więcej dziecka było jeszcze w Natalce, choć dzisiejsze ośmiolatki też bywają kapryśne jak dojrzewające panienki.
– Mamo, ja nie będę chodziła w bluzce z jakąś księżniczką – jak na zawołanie do kuchni wkroczyła naburmuszona córka.
– Nie mogłaś mi kupić czegoś z Harrym Potterem? – wyraziła niezadowolenie z prezentu, jaki zastała w swoim pokoju. Byłam przekonana, że koszulka z Arielką ją ucieszy...
– Dzieci nam dorastają – powiedziałam wieczorem do męża.
– To naturalne, nie? – odparł.
– No tak, ale dopiero co się urodziły, a za chwilę wyfruną z gniazda i zostaniemy sami... – wpadłam w nostalgiczny ton.
– Ho, ho, aleś poleciała! Poczekaj, do tego czasu dadzą ci jeszcze porządnie popalić. Będziesz marzyła o dniu, kiedy się wyprowadzą. Spojrzałam na niego oburzona. Ale wkrótce okazało się, że to mąż miał rację.

Myślałam, że dzieci się ucieszą z prezentu na Dzień Dziecka

Zbliżał się Dzień Dziecka i przygotowałam dla dzieci fajną atrakcję. To znaczy mnie się wydawało, że fajną...
– Karuzela? – skrzywił się Maks.
– No nie taka zwykła karuzela, tylko lunapark z dmuchańcami i innymi takimi. A potem lody i wata cukrowa...
– A co my jesteśmy Peppa i George? – zaśmiała się złośliwie Natka. – No chyba że chcecie nas zabrać do takiego wielkiego parku rozrywki, w którym są te wszystkie epickie kolejki i megaszalone zjeżdżalnie! – aż podskoczyła na krześle, gdy to mówiła.
– Myślałam raczej o tym, który przyjedzie do naszego miasta...
– E, to już wolę kasę na nowe korki – prychnął Maks.
Zrobiło mi się przykro, bo sądziłam, że dzieci ucieszą się z rodzinnego wypadu na miejskie atrakcje, zawsze lubiły skakać na dmuchańcach. Potem pomyślałam, że może rzeczywiście im się już to przejadło. Sprawdziłam więc w internecie, ile kosztują bilety do tego słynnego parku rozrywki i aż mnie zamurowało. No, może jeszcze same bilety bym przeżyła, ale dla nas taka wizyta wiązałaby się z dwudniowym pobytem, kosztami dojazdu, hotelu, wyżywienia...
– I co, jedziemy na te kolejki? – spytała kilka dni później Natalka.
– Jeszcze nie w tym roku – odparłam dyplomatycznie.
– Ale może zrobimy wypad do parku dinozaurów? Jest blisko...
– Tak! – ucieszyła się córka.
– Nie! – zaprotestował syn.
Potem zaproponowałam im jeszcze wycieczkę do kopalni złota połączoną z łażeniem po górach, ale o ile Maks nawet przystał na ten pomysł, o tyle Natka w ogóle nie uważała tego za atrakcję.
– To damy im po pięć dych i niech sobie robią z tym, co chcą – zdenerwował się Błażej. Ja jednak wciąż uważałam, że na Dzień Dziecka trzeba zorganizować dzieciom coś oryginalnego. Byłam przekonana, że po te pięć dyszek i tak dostaną – od babć i chrzestnych. A my powinniśmy zapewnić im coś ekstra.
– Może rejs statkiem po rzece...
– Babcia z dziadkiem byli na takiej wycieczce z księdzem – skwitował to Maks.
– Ja to bym wolał na mecz pojechać, Barcy najlepiej.
– A ja na koncert Wiki! – zapiszczała Natalka.
– Dzieci, ja bym to wszystko wam dała, ale skąd na to wziąć? No może jeszcze ten koncert... – To co? Ona dostanie, a ja nie?!

"Nic nie dostaną i tyle" 

Przez cały maj zastanawiałam się nad atrakcją na Dzień Dziecka, ale Maks i Natalka na wszystko kręcili nosem. Już mnie głowa bolała od tego ciągłego wymyślania. I późniejszych fochów moich latorośli.
– Kurde! Człowiek za dzieciaka to się cieszył, jak dostał na Dzień Dziecka loda w wafelku i potajemnie od dziadka kozik do grania „w noża”, a ci będą wydziwiać! – mąż w końcu nie wytrzymał. – Po co w ogóle z nimi dyskutujesz?! – mnie też się przy okazji oberwało. – Nic nie dostaną i tyle – Błażej wyszedł na balkon. Słyszałam, jak wzburzony rozmawiał z kimś przez telefon.
– Mówię ci, takie rozwydrzone te dzieci... Za dużo w tyłkach mają. Jagoda dwoi się i troi, żeby im dogodzić, a one to nie, tamto nie... Co mówisz? No, pamiętam.... Naprawdę! No dobra, zapytam małżonkę...
Już się bałam tego pytania. Ale Błażej żadnego pytania nie zadał, tylko stanowczo oznajmił:
– W pierwszy weekend czerwca jedziemy do Ryśka na wieś. I nie ma marudzenia – zwrócił się do dzieci. – A, i jedziemy pociągiem – dodał, patrząc na mnie – więc bagaże ograniczone. Żadne z naszej trójki nie odważyło się zaprotestować. Maks i Natalka się doigrali... Ojciec na Dzień Dziecka postanowił zorganizować im atrakcje po swojemu. W piątek spakowałam torbę, kupiłam upominki dla rodziny męża i pojechaliśmy. 

Co to był za wypad! 

Rysiek, kuzyn Błażeja, miał starszych synów, oni zajęli się Maksem. Zabrali go do warsztatu, gdzie naprawiali stare motocykle. W życiu nie widziałam Maksa tak brudnego i tak szczęśliwego jak przez te dwa dni. Natomiast Natka poszła z ciocią Elą, mamą Ryśka, na próbę zespołu ludowego. Tam przymierzała stroje z różnych regionów i tańczyła z innymi dziećmi. Potem lepiła z ciocią pierogi i uczyły się ludowych (także nieco sprośnych) piosenek. Ależ jej się to podobało!

A my? A my byczyliśmy się przez dwa dni w Ryśkowym ogrodzie, gdzie było nawet... jacuzzi. Skorzystaliśmy z niego w sobotę, gdy reszta towarzystwa poszła już spać. – Taki Dzień Dziecka to ja rozumiem – wymruczał mój mąż, tuląc mnie do siebie. – I dzieci zadowolone, i rodzice szczęśliwi... Zgodziłam się z nim w stu procentach. W zeszłym roku my gościliśmy Rysia z żoną. Bardzo podobał im się rejs po rzece i zwiedzanie miasta. A w tym roku znów my wybieramy się do nich. Dzieci nie mogą się doczekać. Maks ma obiecane lekcje jazdy na motocyklu, Natce ciocia szyje ludową spódnicę. A ja już myślę o tych bąbelkach w ogrodowym jacuzzi...

 

Czytaj więcej