"Jak tu wychodzić za mąż, gdy tuż za rogiem czeka prawdziwa miłość i lepsze życie?"
Fot. Adobe Stock

"Jak tu wychodzić za mąż, gdy tuż za rogiem czeka prawdziwa miłość i lepsze życie?"

"Moja mama miała praktyczne podejście do życia i do zamążpójścia:  – Chłop ma być robotny, niepijący, wierny i uczciwy. Na miłości jeszcze nikt daleko nie zajechał  – tłumaczyła mi i razem z ciotkami znalazła mi kandydata na męża. Przygotowania do ślubu szły pełną parą, gdy pewnego dnia do naszych drzwi zapukał kuzyn mojego narzeczonego. A we mnie jakby piorun strzelił! Bo kuzyn Bodzio miał uśmiech, za który dałabym się pokroić..."  Maria, 74 lata

Kiedy stuknęła mi dwudziestka, mamusia powiedziała:
– No, Maryśka, koniec zabawy! Czas znaleźć uczciwego kawalera i o zamążpójściu pomyśleć. Latka lecą, młodsza już nie będziesz…
– Co też mama opowiada! – obruszyłam się, bo nie w głowie mi były takie sprawy. Owszem, lubiłam niektórych chłopaków, świetnie się z nimi gadało czy grało w piłkę za stodołą, ale żeby zaraz o miłości myśleć?!
– Jaka tam miłość? – prychała mama. – Chłop ma być robotny, niepijący, wierny i uczciwy. Na miłości jeszcze nikt daleko nie zajechał…

Poszukiwania kandydata trwały rok

No i zaczęły się procesje Potencjalnych Kandydatów na Męża, jak obśmiewaliśmy z bratem chłopców zapraszanych przez mamę na niedzielne obiadki. Oj, zabawy z tym mieliśmy co niemiara! Co jeden, to większy oryginał! Był właściciel warsztatu, który od razu przedstawił listę wymagań, które powinnam spełnić (od oczekiwanych wymiarów ciała po konkretne umiejętności kulinarne), zdenerwowany pracownik Poczty Polskiej, któremu ręce tak się trzęsły, że nie mógł trafić do ust łyżką z rosołem, rolnik, który chciał sprawdzać, jaki maksymalnie ciężar jestem w stanie udźwignąć i jaką mam wiedzę w dziedzinie hodowli nutrii… Ech, dużo by opowiadać, ale na tych spotkaniach upłynął nam rok. Miałam nadzieję, że mama da spokój, ale nie. Moja waleczna rodzicielka wezwała na pomoc posiłki w postaci swojej starszej siostry, Halinki, znanej z tego, że jak się zaweźmie, to nie odpuści… I cóż, muszę przyznać, że cioteczka nie zasypiała gruszek w popiele… Udało mi się wytrwać jeszcze pół roku jej swatów.
W końcu przyprowadziła Przemka. Miłego, spokojnego chłopca, którego rodzina od pokoleń zajmowała się hodowlą koni, a on sam skończył technikum rolnicze i z czasem miał przejąć rodzinny interes. Zainteresowało mnie to. Od uprawy buraków i hodowli świń zdecydowanie wolałam konie. A i sam kandydat był niczego sobie…

Przemek nawet mi się spodobał

– Co, twoi starzy też uważają, że miłość to nowomodny wynalazek? – zagaiłam Przemka na boku.
– No, nie da się ukryć – westchnął. – A ja już jestem zmęczony tymi całymi swatami – rzucił i spojrzał na mnie z nadzieją. – Chciałbym się zająć tym, na czym się znam: końmi i swoją robotą… A gdybym przy okazji miał u boku kogoś, z kim mogę pogadać, pośmiać się i pożalić, byłoby idealnie…
Spodobało mi się to, co powiedział. Nie nawijał o ptaszkach i różyczkach, nie szukał baby do ciężkiej harówy, nie oczekiwał, że będę jego służącą… „Można się nad tym zastanowić”, stwierdziłam.
Ale co tam wątpliwości, co tam zastanawianie się… Ciotka Halinka natychmiast zorientowała się, co i jak, i nawet się nie obejrzałam, a już dawała na zapowiedzi.
Ruszyły przygotowania do ceremonii i weseliska. Bo mamusia w życiu by nie dopuściła, żeby jej jedyna córa szła do ślubu inaczej niż na bogato! No i obstalowała mi kieckę u krawcowej w sąsiednim miasteczku, zamówiła orkiestrę, zaczęła gromadzić zapasy… A potem wyciągnęła te wszystkie garnki, pierzyny i serwisy, które latami zbierała dla mnie na wiano, żeby zrobić przegląd, a przy okazji pokazać mojej przyszłej teściowej, że nie puszcza mnie z domu z gołymi rękami. Bo wcześniej ustalono, że zamieszkamy w rodzinnym domu Przemka.

Zaczęłam nabierać wątpliwości

W całym tym zamieszaniu ja i mój przyszły mąż zeszliśmy na drugi, a nawet na trzeci plan, co w sumie mi odpowiadało, bo w spokoju mogłam się przyjrzeć swojemu wybrankowi. A im dłużej patrzyłam, tym więcej miałam wątpliwości. Bo w sumie to obcy człowiek, no i teoretycznie na całe życie. A co, jeśli okaże się nudziarzem, pijakiem albo raptusem? Im bliżej było ceremonii, w tym większą panikę wpadałam.
I właśnie wtedy zepsuł się tatusiowi samochód, duży fiat, duma całej rodziny. Najbliższy mechanik był w miasteczku, na domiar złego ten sam, którego awanse wcześniej odrzuciłam.
– Ślub za pasem, a tu wóz niesprawny! Chyba rowerem, Danuśka, do kościoła pojedziemy – frasował się tatuś.
– To ja poproszę kuzyna o pomoc. On się zna na takich sprawach – zaproponował Przemek.
I jak powiedział, tak zrobił.

Bodzio zrobił na mnie piorunujące wrażenie!

Następnego dnia kuzyn zapukał do naszych drzwi… A we mnie jakby piorun strzelił. Bo kuzyn Bodzio miał uśmiech, za który dałabym się pokroić. I niebieskie oczy. Oraz niesforną czuprynę, która opadała mu na oko, a ja musiałam się powstrzymywać, żeby nie odgarniać mu tego kosmyka z czułością…
Udawałam więc, że się interesuję jego robotą, i siedziałam cały dzień w garażu, podając mu narzędzia i donosząc wałówkę. A kuzyn Bodzio czarował, opowiadał, żartował. O życiu w mieście, gdzie się przeprowadził kilka lat temu, o motorze, który planuje kupić i pojechać nim w świat, o gitarze, na której gra wieczorami… Trzy dni naprawiał autko taty, ale ja już drugiego byłam pewna: ten albo żaden. I w sekrecie przedstawiłam mu swoją propozycję. A on na nią przystał. Naszą umowę przypieczętowaliśmy takim pocałunkiem, że całkowicie zmiękły mi nogi i Bodzio musiał mnie trzymać, bobym leżała jak długa.
Od tamtej pory ze spokojem czekałam na dzień ślubu. Z pokorą znosiłam przygotowania, a wieczorami spotykałam się z, jak uważałam, facetem mojego życia. Planowałam, że przeprowadzę się do miasta, Bodzio będzie pracował w warsztacie, ja zatrudnię się w sklepie, i będzie pięknie… A rodzice w końcu zrozumieją mój wybór. I w ogóle.

To wydawało mi się takie romantyczne

W dniu ślubu, w tajemnicy, spakowałam do bagażnika naszego fiata walizeczkę i pojechaliśmy do kościoła. Organista zawodził, Przemek był jakiś nieobecny, goście siedzieli i komentowali, ksiądz ględził o miłości… „Ja wam pokażę, co to jest prawdziwa miłość”, myślałam, czekając na umówiony znak. I wreszcie, kiedy proboszcz już podchodził do nas z obrączkami, usłyszałam dźwięk klaksonu! Obróciłam się na pięcie i… uciekłam. „To takie romantyczne!” cieszyłam się, biegnąc do fiata ojca, za kierownicą którego siedział Bodzio.
– Wsiadaj, Maryśka! – zawołał rozbawiony, dodał gazu, silnik zawył i ruszyliśmy z miejsca. W lusterku wstecznym widzieliśmy, jak zdumieni goście wylegają tłumnie z kościoła, słyszeliśmy, jak organista nadal zawodzi, a my, w chmurze pyłu z wiejskiej drogi, pędziliśmy ku lepszej przyszłości…
Szczęścia starczyło nam na jakieś siedem kilometrów. Bo potem silnik fiata zawył, dwa razy warknął i zgasł.
– Co się stało?! – zawołałam.
– A bo ja wiem? – westchnął Bodzio. – Chodź tu, daj całusa…
– Jakiego całusa?! – zdenerwowałam się. – Zaraz nas dogonią. Bogdan, zrób coś…
– Ale co ja mam zrobić?
– Naprawić tego grata? W końcu to ty jesteś mechanikiem!
Jakim mechanikiem? Skończyłem jedną klasę technikum, zanim mnie wylali… Ale kto by się tym przejmował, gdy ma u boku taką ślicznotkę. No chodź, Maryśka, nie martw się, bo życia szkoda!

O mały włos nie popełniłam życiowego błędu

Stałam tam i powoli docierało do mnie, jaka jestem głupia i jakiego błędu o mały włos nie popełniłam. Na moje szczęście w tej samej chwili na horyzoncie pojawili się pierwsi goście, którzy ruszyli za nami w pogoń. A kilka minut później droga zapełniła się ludźmi.
– Maryśka, co ty wyprawiasz?! – grzmiała ciotka Halina.
– Ja… Ja tylko przypomniałam sobie, że czegoś zapomniałam, i Bogdan miał mi pomóc… – zaczęłam się tłumaczyć. Na szczęście moja rodzina zdążyła mnie zakrzyczeć, że nie ma czasu i proboszcz się niecierpliwi, a w domu rosół dla gości stygnie…
Wróciłam więc do kościoła, przyrzekłam Przemkowi i… nigdy tego nie żałowałam. Bo nawet jeśli na początku nie było między nami miłości, to potem ona się zrodziła. Ze wspólnej pracy, rozmów, z bliskości, ze smutków i radości, które dzieliliśmy. I była tak duża, że wystarczyła nam na całe życie.

 

Czytaj więcej