"Przez ponad dwadzieścia lat żyłam u boku Jurka. Był dobry, czuły, inteligentny i opiekuńczy. Wszyscy uważali go za wspaniałego pedagoga. Kiedy w drzwiach naszego domu stanęła Judyta, nie przeczuwałam niczego złego. To, co powiedziała, było porażające. – Proszę nam pomóc – błagała, i gdyby nie chodziło o mojego Jurka, na pewno od razu bym jej uwierzyła. Ale w końcu i tak dostałam dowód strasznej prawdy o moim mężu. I dotarło do mnie, że wcale go nie znałam." Ludmiła, 46 lat
Odetchnęłam głęboko. „Muszę tylko przetrwać ten cholerny pogrzeb”, powtarzałam w duchu. Rozejrzałam się po cmentarzu. Tylu ludzi przyszło pożegnać Jerzego. „Kochali go”, pomyślałam gorzko. Mój mąż potrafił wzbudzić sympatię u każdego, kogo poznał. Miał ciepły uśmiech i kojący tembr głosu. Całe życie pracował dla innych – najpierw jako wychowawca w domu dziecka, później jako jego dyrektor. Potrafił dotrzeć do każdego, nawet najtrudniejszego wychowanka. Dzisiaj wielu z nich żegnało go ze wzruszeniem.
Zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie Jurka właśnie takiego, ciepłego i pomocnego, i łzy napłynęły mi do oczu. Miałam w sobie tyle uczuć, których nie potrafiłam pomieścić... Do dziś pamiętam młodego pedagoga, gotowego naprawiać świat. To właśnie mnie w nim urzekło. Jurek był dobry, czuły, inteligentny i opiekuńczy. Gdy wychodziłam za niego za mąż, byłam w siódmym niebie. To szczęście trwało ponad dwadzieścia lat. Nie doczekaliśmy się dzieci. Nie przeszkadzało nam to. Przez nasz dom przewijało się mnóstwo maluchów. Podopieczni mojego męża byli dla nas jak rodzina i zawsze im matkowałam. Martwiłam się, gdy któreś chorowało albo miało kłopoty w szkole, słuchałam ich zwierzeń. Czułam się szczęśliwa i spełniona. Gdyby ktoś mi powiedział, że wszystko runie pewnego dnia, nie uwierzyłabym. Posądziłabym go o złe intencje. Kiedy w drzwiach naszego domu stanęła Judyta, nie przeczuwałam niczego złego.
Judyta, podopieczna Jurka, w ostatnim czasie często do nas zaglądała. Było mi żal tej dziewczyny, miała piętnaście lat i znała już życie od bardzo ciemnej strony. Zanim trafiła do domu dziecka razem z młodszym rodzeństwem, wychowywała się w domu pełnym alkoholu i przemocy...
– Pani Ludmiło, chciałabym porozmawiać – powiedziała, wbijając oczy w ziemię.
– Oczywiście, wejdź, proszę – otworzyłam drzwi szerzej. – Tylko męża nie ma, wyjechał – dodałam.
– To dobrze, bo ja właściwie do pani – powiedziała i jej policzki oblał rumieniec. Pomyślałam, że się zakochała albo ma do obgadania inne „babskie sprawy”, więc zaparzyłam herbatę i zaprosiłam ją do salonu.
– No, to mów – uśmiechnęłam się.
– Ja nie wiem, jak pani to powiedzieć ani czy pani mi uwierzy...Ale pan Jurek, on... – zaczęła się jąkać, a ja patrzyłam na nią, usiłując zrozumieć, o co jej chodzi. – On mnie dotyka, całuje, mówi, że chce ze mną być... I powtarza, że mam nikomu nic nie mówić, bo i tak wyjdę na kłamczuchę – dokończyła szeptem, a mnie jeszcze bardziej wbiło w fotel.
– Dziecko, co ty opowiadasz? Ten żart jest nie na miejscu! – głos mi zadrżał, a ciało przeszył dreszcz. Spojrzałam na dziewczynę i zobaczyłam łzy w jej oczach. Pomyślałam, że dobrze udaje, choć z tyłu głowy czaiła się wątpliwość, która boleśnie mnie uwierała.
– Nie żartuję. I nie jestem jedyna, wcześniej była Gośka, a przed nią Ania. Podobno zawsze wybiera jedną ze starszych dziewczyn – mówiła, a mi zrobiło się niedobrze.
– Wyjdź – powiedziałam cicho.
– Pani Ludmiło, to prawda. Proszę nam pomóc – powiedziała błagalnie i gdyby nie chodziło o mojego Jurka, na pewno bym jej uwierzyła. Ale do diabła! Chodziło o Jurka, którego znałam i kochałam od dwudziestu lat!
– Judyta, nie wiem, jaki masz w tym cel. Powiedz mi, dlaczego to robisz, czemu kłamiesz, albo wyjdź – spojrzałam na nią wrogo, a ona bez słowa wstała i wyszła, nie kryjąc rozczarowania.
Poczułam, że trzęsę się jak osika. Jak ona mogła tak powiedzieć?! Co tej dziewczynie strzeliło do łba? „Może ktoś ją szantażuje albo chce zaszkodzić Jurkowi?”, zachodziłam w głowę. Tylko kto? Całe miasteczko go znało i szanowało. Uznałam, że muszę się dowiedzieć, co się stało. Znałam Judytę, wiedziałam, że to dobre dziecko i nie wierzyłam, że zmyśla dla zabawy. Musiała mieć powód.
Gdy Jurek wrócił, nie powiedziałam mu ani słowa o tej rozmowie. Długo zbierałam się w sobie, by wrócić do tematu i zastanawiałam się, jak to ugryźć. Musiałam się dowiedzieć, w co ta dziewczyna się wplątała. Po tygodniu odwiedziłam ją w domu dziecka i zaprosiłam za spacer. Usiadłyśmy na ławce w parku i milczałyśmy. W końcu się odezwałam.
– Judyta, znam cię i wiem, że nie chcesz zrobić nam krzywdy. Dlatego powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi? Razem coś zaradzimy – zapewniłam miękko.
Dziewczyna milczała, wbijając wzrok w ziemię. Nagle wyjęła telefon i bez słowa puściła nagranie.
– Kochanie, nie bądź taka niedotykalska, wiesz, że cię pragnę – usłyszałam głos Jurka i zrobiło mi się słabo. Dalej było tylko gorzej. Z każdym słowem coraz bardziej brakowało mi tchu, a Judyta coraz głośniej płakała. Usłyszałam, jak Jurek prawi jej sprośne komplementy, jak mówi, że ja się nie liczę i że nasze małżeństwo to fikcja. Mój świat runął w ciągu trzydziestu sekund tego nagrania. Nie mogłam mówić, więc tuliłam Judytę bez słowa.
– Daj mi ten telefon – zażądałam w końcu.
Nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Jeszcze tliła się we mnie iskierka nadziei, że to wszystko da się jakoś wytłumaczyć. Wpadłam do salonu, a on po prostu siedział i oglądał telewizję. To był irracjonalny widok. Położyłam przed nim telefon Judyty i włączyłam nagranie. Jurek na zmianę robił się blady i purpurowy. I już wiedziałam, że to wszystko prawda. Nie umiem nawet powiedzieć, co wtedy czułam, bo czy można opisać słowami moment, w którym okazuje się, że ukochany mąż jest podłym draniem i zboczeńcem?
– Kochanie, to nie tak, ona mnie uwiodła. To jest zmanipulowane, chyba jej nie wierzysz? – plątał się.
– Gośka i Ania też cię uwiodły i zmanipulowały? Ile ich było? Jak długo to trwa? Ile dziewczyn skrzywdziłeś, sukinsynu? – coraz bardziej podnosiłam głos.
Krzyczałam, płakałam i rzucałam wszystkim, co wpadło mi w ręce, a on mówił rzeczy, które sprawiały, że nienawidziłam go coraz bardziej. W końcu zamilkłam, ale tylko na chwilę...
– Już nigdy nikogo nie skrzywdzisz. Idę na policję – dodałam lodowatym tonem.
Jurek wpadł w szał. Krzyczał, że nigdzie nie pójdę, że go nie zniszczę, że na to nie pozwoli. A potem posiniał, złapał się za serce i upadł. Roztrzęsiona wezwałam pogotowie, ale nie mogli nic zrobić. To był rozległy zawał.
A potem stałam na cmentarzu, wśród żałobników, którzy podobnie jak ja, wcale nie znali mojego męża. I modliłam się, by jakoś to przetrwać. Nie wiem jeszcze, jak mam poskładać swoje życie. Najpierw i tak muszę pomóc Judycie...