"Nie jestem głupia, wiedziałam, że mój mąż miewa romanse, ale dziecko? Poczułam się tak upokorzona, jak nigdy w życiu, bo sama nie mogłam mieć dzieci. Ale to jeszcze nie wszystko! Kiedy poznałam całą prawdę, zrobiło mi się po prostu niedobrze..." Hanna, lat 39
Nieznajoma kobieta zjawiła się u mnie w poniedziałkowy poranek.
– Nie zna mnie pani – zaczęła, a potem zapytała, czy może wejść. – Nigdy nie odważyłabym się tutaj przyjść, ale sytuacja jest naprawdę dramatyczna – powiedziała, a potem... zaczęła płakać.
Przestraszyłam się, że to jakaś wariatka, a z takimi nigdy nie wiadomo, ale kiedy znalazłyśmy się w przedpokoju, uspokoiła się trochę.
– Przepraszam, ale o co chodzi? – zapytałam.
– Chodzi o pani męża – powiedziała nieznajoma. – To delikatna sprawa...
– Może zrobię nam kawy – powiedziałam, idąc w stronę kuchni.
Nie chciałam, żeby ta obca kobieta widziała, jak cała się trzęsę. A więc podejrzewałam słusznie – drań szuka sobie nektaru w obcych łóżkach, w dodatku nie potrafi dopilnować swojego haremu! „Bo o co innego może tu chodzić?”, pomyślałam. „Ona teraz siedzi i płacze, ale pewnie zaraz pokaże pazury, każąc mi zniknąć z życia męża dla ich dobra!”
Przyniosłam do salonu kawę i siadłam naprzeciwko kobiety. Nie zamierzałam być dla niej miła – co to, to nie! „Jeśli przyszła tu rozbić moją rodzinę, niech się pomęczy. A on? Żałosny sukinsyn! To dlatego wypruł do pracy tak rano, wolał uniknąć scen”, myśli plątały mi się po głowie.
– Więc chodzi o mojego męża? – powiedziałam w końcu, bo cisza pomiędzy nami zrobiła się nie do zniesienia.
– Właściwie to o naszego syna – powiedziała nieznajoma.
– Syna? – wyjąkałam, czując, że robi mi się duszno. Nagle poczułam się tak upokorzona, jak nigdy w życiu! Przed oczami stanęły mi miesiące badań, niesympatyczne wizyty lekarskie, ciągłe oczekiwanie na cud – nigdy nie dałam Markowi dziecka, nie mogłam go mieć, a teraz ta kobieta...
– Niech się pani stąd wynosi! – krzyknęłam. Miałam ochotę wyrzucić ją z domu za kłaki, tak jej w tym momencie nienawidziłam!
– Proszę, niech mnie pani wysłucha – wyszeptała, chwytając mnie za rękę.
– Do widzenia! I niech się pani tu więcej nie pokazuje! Nie obchodzi mnie pani syn! Powinna pani zdawać sobie sprawę, że sypiając z żonatym, naraża się na problemy! Teraz pani bachor nie jest moją sprawą!
„Jak ona śmiała?! A on? Może od dawna się ze mnie śmiali. Pewnie powiedział jej, że żona nie jest w pełni kobietą, bo nigdy nie dała mu dziecka i oboje kpili sobie ze mnie”, myślałam, zatrzaskując drzwi. Kobieta wyszła, płacząc, ale nie obchodziło mnie to. Miała za swoje. Ale on?! Pożałuje! Już ja o to zadbam!
Do biura projektów, w którym pracował Marek, wpadłam niczym burza.
– Kierownika nie ma, wyszedł jakiś czas temu. Coś przekazać? – zapytała sekretarka. „Powiedz temu dupkowi, że nie ma po co wracać do domu!”, pomyślałam, ale nic nie powiedziałam. Wyszłam stamtąd, odprowadzona zdziwionym spojrzeniem tej młodej siksy. „Ciekawe, czy ją też obraca?”, przyszło mi na myśl.
Marek wrócił wieczorem.
– Co tak siedzisz po ciemku? Dobrze się czujesz? – zapytał, podnosząc pokrywkę garnka. – Nie ma obiadu? – zdziwił się, dodając, że umiera z głodu. „Możesz sobie nawet zdychać”, pomyślałam, wstając. Nie miałam ochoty na gierki i owijanie w bawełnę. Postanowiłam zakończyć tę szopkę. Oczywiście, nie jestem głupia, wiedziałam, że Marek miewa romanse, ale dziecko? Syn z inną? Tego po prostu nie mogłam mu wybaczyć!
– Wiem o dziecku, Marek. Wynoś się i nie pokazuj mi się więcej na oczy! Mam tego wszystkiego dość! Mogłeś sobie obracać sekretarki, sprzedawczynie, sąsiadki, ale tego, że masz dziecko z inną, ci nie wybaczę, słyszysz?! Wiesz, jak bardzo chciałam mieć z tobą syna?! Myślałam, że teraz, kiedy wiemy, że nie mogę go mieć, ty cierpisz razem ze mną, ale gdzie tam! Machnąłeś sobie dziecko na boku! Ty draniu, ty podły, zakłamany gnojku! – rzuciłam się na niego z pięściami.
– Skąd wiesz? – zapytał cicho, siadając na taborecie.
– Rano była u mnie szczęśliwa mamuśka. Chciała porozmawiać. Pewnie chce, żebym wniosła sprawę o rozwód, tak?! – krzyknęłam wściekła.
– Posłuchaj, o rozwodzie nie ma mowy – powiedział Marek. – Kocham ciebie, a z tamtą kobietą... Tak, zdradziłem cię, miałem romans, ale nie planowaliśmy dziecka. Wpadliśmy, żałowałem, ale kiedy Iza się urodziła, sam nie wiem... Zwariowałem na jej punkcie i teraz siłą rozpędu ciągnę tę znajomość z jej matką. Boże, czy ty mi wybaczysz? Siedziałam jak skamieniała.
– Kto to jest Iza? – wyjąkałam, a Marek spojrzał na mnie, jak na wariatkę.
– No przecież to chyba jasne, Iza to właśnie moja dwuletnia córka. Haniu, musisz mi uwierzyć, że z matką dziewczynki łączą mnie już jedynie...
– Ty draniu – powiedziałam, czując, jak ziemia dosłownie osuwa mi się spod nóg. – Nie wiem, ile masz nieślubnych dzieci, ale ja rozmawiałam z matką jakiegoś chłopca!
Marek zaniemówił, a potem... po prostu wybiegł z kuchni.
– Czekam na wyjaśnienia! – krzyknęłam za nim, ale był już na klatce schodowej. Nie wrócił na noc, za to rano pojawiła się znowu blondynka.
– Błagam, musi mnie pani wysłuchać – poprosiła, dodając, że spała w pobliskim motelu, żeby jeszcze raz ze mną porozmawiać. Wpuściłam ją do środka, bo nagle zapragnęłam dowiedzieć się wszystkiego. Usiadłyśmy w salonie. Kiedy zaczęła mówić, wbiłam sobie paznokcie w rękę, żeby się nie rozpłakać. Z jej opowieści wynikało, że Marek zdradzał mnie zaraz po ślubie!
– Pół roku od waszego wesela, zaszłam w ciążę. Wpadliśmy, wcale tego nie planowaliśmy. Poznałam go na praktykach studenckich. Ja byłam na przedostatnim roku studiów, on był młodym inżynierem. Zakochałam się po uszy, nawet pani sobie nie wyobraża, jak... Nienawidziłam wtedy pani z całego serca, marzyłam tylko o tym, żeby Marek był mój. Wiem, to nie w porządku i los mnie ukarał. Marek początkowo nawet się cieszył z mojej ciąży, ale kiedy Adrian się urodził, szybko zmienił front. Moje dziecko miało wadę serca i bardzo słaby wzrok, a pani mąż... Marek wpadł w szał. Krzyczał, że na pewno nie jest ojcem kalekiego dziecka, że go wrobiłam i nie chce mnie więcej widzieć. Zniknął, nie płacił alimentów, więcej się nie pokazał. Nawet nie przyjechał zobaczyć Adriana – powiedziała kobieta i zaczęła płakać. – Przez osiem lat o nic go nie prosiłam, ale teraz... jest szansa na kolejną operację, na polepszenie wzroku małego, a mnie na nią nie stać. Nie mam nikogo innego, więc schowałam dumę do kieszeni i przyszłam tutaj. Robię to dla syna – zakończyła kobieta.
Było mi jej żal. „Jakim potworem musi być Marek, skoro wyparł się własnego syna, bo urodził się chory?”, pomyślałam. Dopiero teraz zauważyłam zapadnięte policzki tej kobiety, jej podniszczony sweter, ogryzione niemal do krwi paznokcie i zrozumiałam, że Marek zamienił jej życie w piekło. Zostawił ją i dziecko samym sobie, oszukiwał mnie, a jak się okazuje, również matkę Izy, kimkolwiek ta kobieta jest...
Pożyczyłam jej część moich oszczędności na operację Adriana. Zabieg się udał i z dnia na dzień chłopczyk widzi coraz lepiej. Nie pożałowałam tej decyzji. Zaprzyjaźniłam się z nimi, odwiedzam małego, pocieszam Annę. Wygląda na to, że obie oszukane i samotne znalazłyśmy w sobie ostoję. A Marek? Wyrzuciłam drania z domu. Pobiegł od razu do matki małej Izy i z nią zamieszkał, chociaż jeszcze niedawno zarzekał się, że utrzymuje z nią kontakt jedynie ze względu na córkę. Może to i lepiej, że pozbyłam się tego łajdaka? Jak można być takim kłamcą? Ile jeszcze zamierzał mnie oszukiwać? „Dwójka dzieci, Bóg jeden wie, ile romansów na koncie, a potem miał czelność kłaść się w naszym małżeńskim łóżku”, pomyślałam i zrobiło mi się niedobrze. Całe szczęście, że mam to już za sobą! Teraz pozostaje mi tylko rozwód oraz pewien drobiazg – zamierzam namówić Annę, żeby wystąpiła do sądu o alimenty. Niby czemu miałaby ułatwiać temu sukinsynowi życie? Narobił pasztetu? Niech płaci! Niczego więcej i tak od tego gada nie chcemy!