"Pamiętam, jak w młodości przyjaciółki mówiły o swoich kompleksach, ale każda była inna i piękna na swój oryginalny sposób. Dziś, po licznych wizytach w gabinetach medycyny estetycznej, bardzo się zmieniły. Ich wygląd daje mi do myślenia..." Monika, 40 lat
Jeszcze kilka lat temu każda z nas była inna. Gdy przeglądam nasze stare zdjęcia, uśmiecham się, wspominając, jak Agnieszka narzekała na swój perkaty nos i zbyt okrągły podbródek, Anka na opadające łuki brwiowe i za małe usta, Ilona na kształt całej twarzy, zbyt rzadkie włosy i za małe piersi.
– Jesteście niemożliwe – śmiałam się, wiedząc, że żadna, ale to absolutnie żadna kobieta nie jest do końca zadowolona ze swojego wyglądu, ale tak naprawdę każda jest piękna.
I to była prawda. Na studiach wszystkie przecież miałyśmy powodzenie u mężczyzn. Później Agnieszka wyszła bogato za mąż, Anka długo przebierała w narzeczonych, w końcu trafił jej się błękitnooki romantyk, na którego to ona musiała pracować. Nie narzekała, bo świetnie zarabiała, dzięki temu on mógł tworzyć niezrozumiałą dla nikogo sztukę, a Anka była z niego dumna. Czasami Ilona z trudem wiązała koniec z końcem, bo i praca, i mąż trafiły jej się nie najlepsze. Jednak to ona pierwsza uznała, że musi w siebie zainwestować, bo tylko w ten sposób ma szansę poprawić swoją pozycję życiową, towarzyską i uczuciową.
– Chcesz iść na studia podyplomowe? – spytałyśmy naiwnie.
– Nie! Zrobię sobie cycki! – ogłosiła z dumą. – Wezmę spory kredyt, ale to będzie inwestycja mojego życia.
– Oszalałaś?! – oburzyłyśmy się.
– To boli, jest drogie i będziesz musiała nosić w sobie jakieś ciało obce – usiłowałam przemówić jej do rozsądku.
– Silikon będzie w tobie chrzęścić i szeleścić – zaśmiała się Anka.
– A jak ci się ten implant nie przyjmie i dostaniesz zapaści? – Agnieszka snuła najczarniejsze wizje. – Słyszałam o takich przypadkach.
Ani śmiechy, ani żadne racjonalne przestrogi nie zniechęciły Ilony. Jak postanowiła, tak zrobiła.
Dwa miesiące później zaprezentowała nam nowe piersi, na których wciąż jeszcze różowiły się blizny.
– Rozmiar D – oświadczyła z dumą. – Bolało, nawet bardzo. Było też drogo. Ale warto i niczego nie żałuję – z miejsca uprzedziła nasze pytania.
Od tego czasu zaczęła nosić wyłącznie głębokie dekolty, czym wzbudzała zainteresowanie płci brzydszej i zazdrość koleżanek. Faktycznie stała się odważniejsza, bardziej pewna siebie, więc i co nieco w życiu też jej się zmieniło. Można więc powiedzieć, że Ilona przetarła szlak.
Jakieś pół roku później Agnieszka przyszła na nasze spotkanie promienna, jak nigdy dotąd. Cerę miała gładką, jasną i napiętą, jakby znów miała szesnaście lat.
– Zrobiłam sobie wampirzy lifting – powiedziała, widząc nasze zaciekawione spojrzenia.
– Myślałam, że zwyczajnie sobie wypoczęłaś – stwierdziłam lekko rozczarowana.
– No coś ty! W naszym wieku już sam sen, a nawet porządne wczasy nie wystarczą, nie wierz w takie bzdury – odpowiedziała.
– A cóż to za wiek? – Wzruszyłam ramionami. – Ledwie skończyłyśmy trzydzieści pięć lat.
– Grawitacja działa na nas już co najmniej od dekady – wtrąciła ze smutkiem Anka. – I jest bezlitosna, niestety.
Dwa miesiące później i ona była już po wampirzym liftingu. A poza tym zaprezentowała nam swoje nowe, większe usta.
– Zmieniły ci się proporcje twarzy – zauważyłam. – Nie wiem, czy się przyzwyczaję.
– Będziesz musiała, bo ja jestem zadowolona – odparła dumnie, robiąc dzióbek jak do selfie.
Nie pytałam, ile moje przyjaciółki wydawały na te swoje przemiany. Chyba sporo, bo od tego czasu stały się stałymi pacjentkami gabinetów specjalizujących się w poprawianiu urody.
– Dermatologia estetyczna to największa zdobycz cywilizacji – chwaliły jedna przez drugą, wymieniając się adresami specjalistów i polecając sobie wzajemnie kolejne zabiegi.
– Monika, ty też powinnaś trochę o siebie zadbać – namawiały mnie. – Może na początek chociaż botoks, albo kwasy... – analizowały moją twarz. – Musisz wiedzieć, że w dzisiejszych czasach każda szanująca się kobieta coś sobie poprawia. Bez tego ani rusz.
– Ja jednak jeszcze trochę z tym poczekam – odpowiadałam, choć tak naprawdę wcale nie miałam w planach żadnych poprawek ani zmian. Nie żebym czuła się jakąś miss województwa, ale akceptowałam siebie i nie zamierzałam poddawać się bolesnym i ryzykownym zabiegom.
– Im wcześniej, tym lepiej, tu nie ma na co czekać, skóra zaczyna ci opadać. – Agnieszka pochyliła się nade mną i z troską uszczypnęła mnie w policzek. – To już ostatni moment. Najlepiej od razu zrób sobie implanty policzków, wszystko ci się podniesie...
– Implanty? Nie, dziękuję – zaśmiałam się.
– Monia jest wzorową żoną i najszczęśliwszą pod słońcem mężatką. Nie ma motywacji do zmian – wtrąciła Ilona. – Jeszcze nie masz, kochana – zwróciła się do mnie. – Ale to przyjdzie z czasem. A wtedy będzie i drożej, i trudniej o doskonały efekt.
– A niektórych zmian wcale nie da się cofnąć, pamiętaj – ostrzegła mnie Anka.
– Właśnie – westchnęłam, przyglądając się moim przyjaciółkom.
Każda z nich przed laty miała swoje niedoskonałości i to w nich tkwił urok. Posągowe piękności nadają się do podziwiania, ale szczere zainteresowanie wzbudzają cechy, których nie ma nikt. Tymczasem Aga, Anka i Ilona wydały fortunę, by upodobnić się do bezosobowych ideałów. Teraz każda z nich ma zagęszczone włosy, podniesione łuki brwiowe, wypełnione policzki i wielkie, coraz bardziej bezkształtne usta. Ich buzie stały się nienaturalnie gładkie, pozbawione zmarszczek mimicznych w miejscach, gdzie takie zmarszczki się robią, kiedy mówimy, złościmy się czy śmiejemy. Nasze twarze to świadectwo dobrze albo gorzej przeżytych lat. Choć każda z moich przyjaciółek ma inny temperament i trochę inną przeszłość, wszystkie wyglądają tak samo.
– A ty jesteś taką szarą myszką – pożałowała mnie kiedyś Aga.
Jestem i dobrze mi z tym. Czasu i tak nie da się zatrzymać, a ja zamierzam pięknie się zestarzeć.