"Zakochałem się w zupełnie obcej, w dodatku zamężnej kobiecie. Ale przecież miłość nie wybiera, dlatego właśnie jest taka szalona. Postanowiłem o nią walczyć, ale czy miałem jakiekolwiek szanse?" Adam, 35 lat
Kłócili się na okrągło… Zwłaszcza wieczorami słyszałem, jak się wyzywali. Ściany w starym bloku z wielkiej płyty są naprawdę cienkie... On był agresywny, ona wciąż go błagała, żeby przestał. Kilka razy widziałem ją na balkonie. Lubiła tam palić, nawet w nocy. Stała tak blisko… Dzieliła nas jedynie drewniana barierka, ale nigdy nie odważyłem się jej zagadnąć…
Któregoś dnia wyszła z mężem ze swojego mieszkania, kiedy i ja wychodziłem. Wyglądał całkiem zwyczajnie – średniego wzrostu, przeciętnie przystojny szatyn w szarym płaszczu. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto posuwa się do przemocy. Ona jak zwykle była zjawiskowa. Wysoka, szczupła, jasnowłosa, z pięknie wykrojonymi, pełnymi wargami i kocimi oczyma. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
Kiedy wróciłem z pracy, odnalazłem ich na Facebooku. Okazało się, że on jest radcą prawnym, ona księgową. Wrzucali mnóstwo zdjęć do sieci. Odkryłem, że zanim się przeprowadzili na naszą ulicę, mieszkali w Gdyni, mieli czarnego królika wabiącego się Demon i kochali rowerowe wycieczki. Słowem wirtualna para idealna, która w prawdziwym życiu regularnie skacze sobie do gardeł…
W przeddzień Wszystkich Świętych też się pokłócili. Najpierw on wrzeszczał na nią, później ona na niego. W Zaduszki spotkałem ją przy windzie. Miała na nosie ciemne okulary. Odwróciła głowę, jakby chciała uniknąć rozmowy. Pewnie się wstydziła, bo miała posiniaczony policzek.
– Nie powinienem się wtrącać, ale… – zacząłem.
– Racja, nie powinien pan – rzuciła.
– Wie pani, ściany mają uszy.
– Proszę, niech mi pan da spokój! – odcięła się ostro.
W połowie listopada spotkałem ją w drodze do osiedlowego sklepu.
– Dzień dobry! – przywitałem się. – Niech pan poczeka, chciałam o coś zapytać – poprosiła. – Jestem Beata – wyciągnęła do mnie rękę, a ja zauważyłem, że nie nosi obrączki.
– Adam – przedstawiłem się.
– Znasz jakiegoś dobrego internistę?
– Chorujesz? – zmartwiłem się.
– Nie, chodzi o mojego męża. Ma powiększone węzły chłonne, martwię się – powiedziała.
– Martwisz się o gościa, który regularnie cię maltretuje? – zapytałem ostrym tonem. – Dziewczyno, znajdź sobie kogoś, kto o ciebie zadba!
– Na przykład ciebie? – uśmiechnęła się ironicznie. – Widziałam, jak mi się przyglądasz…
– W przyszłym miesiącu wyjeżdżam na jakiś czas do Niemiec. Jeśli chcesz, możesz jechać ze mną – wypaliłem.
– Niczego o mnie nie wiesz, a chcesz mnie zabrać za granicę? Żartujesz sobie ze mnie – żachnęła się.
– Nie, nie żartuję. Podobasz mi się, a ten bydlak na ciebie nie zasługuje.
– Skąd wiesz? Może to ja nie zasługuję na niego? – odparła.
– Bzdury opowiadasz – powiedziałem. To, co usłyszałem później, wbiło mnie w chodnik.
– Zabiłam nasze dziecko, teraz rozumiesz? To dlatego Łukasz tak się zmienił – powiedziała nagle. Zdębiałem, a ona opowiadała dalej.
– Miałam romans. Wracając od kochanka z córeczką, spowodowałam wypadek, w którym zginęła Ewelinka. Spędziłam kilka tygodni w szpitalu. Mąż czuwał przy moim łóżku. Zmienił się dopiero, kiedy wyznałam mu prawdę o romansie. Ale i to chciał mi wybaczyć. Wyjechaliśmy do Trójmiasta, zaczęliśmy od nowa, tyle że… Sama nie wiem… Wciąż się nawzajem oskarżamy, wrzeszczymy na siebie. Czasem myślę, że to już czysta nienawiść. Półtora roku po śmierci Ewelinki chciałam się zabić. Odratowali mnie, a Łukasz przez jakiś czas robił wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi. Problem w tym, że chyba już nie potrafimy…
– Dlaczego od niego nie odejdziesz? – zapytałem zszokowany.
– Bo tylko w jego oczach widzę Ewelinkę! To on nosił ją na rękach, kiedy miała kolki, on spinał jej włosy w kucyki, on czytał jej na dobranoc. Nienawidzimy się nawzajem, ale oboje nadal kochamy nasze dziecko – rozpłakała się Beata.
– Ona nie żyje, a ty…
– A ja ją zabiłam, nie rozumiesz?! Gdybym nie miała romansu… Gdybym nie pojechała wtedy za miasto z małą… Gdybym nie pokłóciła się wtedy z kochankiem… Tamtego popołudnia prułam grubo ponad setką, bo napędzała mnie wściekłość. A szosa była bardzo śliska. Gdybym nie zdradzała męża, nasza córka nadal by żyła! – powiedziała drżącym głosem.
Chwilę później w jej torebce rozdzwoniła się komórka.
– Muszę iść, to Łukasz – wyjaśniła. – Dzięki za rozmowę – dodała.
Tamtego popołudnia nie mogłem przestać myśleć o sąsiadce. Jej kruchość sprawiała, że chciałem się nią zaopiekować. Przez kolejny tydzień w ogóle jej nie widywałem. W ich mieszkaniu też zrobiło się jakoś spokojniej. Nie mogłem przestać myśleć o Beacie... Spotkaliśmy się na balkonie. Jej mąż właśnie gdzieś wyszedł.
– Chyba się w tobie zakochałem – wyznałem. Roześmiała się gorzko.
– Zakochałeś się co najwyżej w moich blond włosach i zielonych oczach, bo o mnie samej niewiele wiesz – rzuciła.
– Pojutrze wyjeżdżam. Jedź ze mną, błagam cię! Zostaw za sobą przeszłość – poprosiłem.
– Ty kompletnie oszalałeś!
– Może, ale pojutrze będę na ciebie czekał przez cały dzień. Do północy. Jeśli do tego czasu nie zapukasz, wyjadę sam
– powiedziałem.
– Powodzenia, Adamie – wyszeptała.
Dwa dni później snułem się po pustym mieszkaniu, nasłuchując dzwonka. Minęła północ, ale Beata nie przyszła. W końcu zrozumiałem, że nie ma sensu na nią czekać. Wsiadając do samochodu, zerknąłem w jej okna, mając nadzieję, że stoi na balkonie i wygląda na parking. Ale w jej mieszkaniu było ciemno. Nikt nie żegnał mnie spojrzeniem, nikt nie będzie za mną tęsknił. „Idiota ze mnie”, pomyślałem ze smutkiem, przekręcając kluczyk w stacyjce. Idiota, który zakochał się w zupełnie obcej, w dodatku zamężnej kobiecie. Ale przecież miłość nie wybiera, dlatego właśnie jest taka szalona. Walczyłem, jak mogłem o swoją szansę i przegrałem, ale przynajmniej będę kiedyś mógł powiedzieć, że próbowałem… Próbowałem z całych sił...