"Artur był moją bratnią duszą. Pomagaliśmy sobie i pocieszaliśmy się nawzajem, bo tak się składało, że oboje nie mieliśmy szczęścia w miłości. On przyciągał same księżniczki, ja – samych palantów nienadających się do życia w związku. Pewnego dnia mój przyjaciel złożył mi zaskakującą propozycję..." Malwina, 29 lat
Artur był w fatalnym nastroju. Kolejna miłość jego życia odeszła, pozostawiając po sobie kilka książek, bałagan w łazience i krótki liścik: „Zasługujesz na kogoś lepszego. Wybacz.”
W tej jednej kwestii zgadzałam się z tą rudą flądrą. Artur z całą pewnością zasługiwał na kogoś lepszego! Kogoś, kto doceniłby jego niezwykłe poczucie humoru, wielkie, szlachetne serce i wieczną gotowość niesienia pomocy. A to głodnemu, bezdomnemu psiakowi, a to sąsiadce dźwigającej olbrzymie siaty z zakupami, a to kumplowi, któremu samochód znów nie odpalił. Ale najbardziej pomagał tym wszystkim flądrom, które lgnęły do niego jak pszczoły do miodu.
Artur miał szczęście do kobiet zranionych. Porzucone przez nieczułych buców, leczyły swe połamane serca w objęciach mojego kumpla. Kiedy on się zakochiwał, one – dowartościowane, bo traktowane po królewsku jak siódmy cud świata – gotowe już były przeskoczyć na inny kwiatek. A Artur cierpiał... I wtedy do akcji wkraczałam ja. Wysłuchiwałam jego lamentów i ustawiałam do pionu.
– Jeżeli jeszcze raz zaopiekujesz się jakąś zranioną księżniczką, naszą przyjaźń możesz uznać za zakończoną – udawałam twardą, bo wiedziałam, że czułością nic tu nie zdziałam. – Błagam, zakochaj się dla odmiany w jakiejś normalnej babce!
– Przyganiał kocioł garnkowi – zaśmiał się gorzko Artur. – Może tak sama zastosowałabyś się do tych dobrych rad.
No cóż... Tu mnie miał!
Przyciągałam samych palantów. Przystojnych, to fakt, ale kompletnie nienadających się do życia w związku. Z moimi facetami można było pójść do łóżka, przetańczyć całą noc w knajpie, a nawet wyjechać na szalone wakacje. Kiedy jednak dochodziło do płacenia rachunków, sprzątania wspólnej toalety czy choćby zrobienia zakupów, moi panowie panicznie poszukiwali wyjścia awaryjnego. Nic więc dziwnego, że każdy mój związek kończył się głębokim rozczarowaniem. Powoli ugruntowywałam się w przekonaniu, że faceci rzeczywiście pochodzą z innej planety niż ja.
– A żebyś wiedział, że to zrobię! – odgryzłam się Arturowi. – Mój kolejny facet będzie ideałem – powiedziałam, choć dobrze wiedziałam, że oszukuję samą siebie.
– Trzymam kciuki – zaśmiał się. – A jak już go w sobie rozkochasz, to nie zapomnij zapytać, czy nie ma równie idealnej siostry. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu i będziemy jedną wielką, szczęśliwą rodziną.
– Widzę, że humor ci się już poprawił, więc mogę wracać do domu – powiedziałam.
– Idź, idź, może po drodze spotkasz tego jedynego – usłyszałam na pożegnanie.
Wspieraliśmy się tak już od lat. Właściwie odkąd się poznaliśmy. To było w liceum. Właśnie przeniosłam się z rodzicami do Warszawy i chcąc nie chcąc, musiałam zmienić szkołę. W klasie wszyscy się już znali, potworzyły się kliki i paczki, a ja byłam nowa.
– Możesz usiąść koło mnie – zaproponował Artur, kiedy wychowawczyni mnie przedstawiła. Boże, jaka byłam mu za to wdzięczna. Nowe koleżanki taksowały mnie zawistnymi spojrzeniami, chłopcy rzucali niewybredne uwagi pod nosem, a ten nieznajomy chłopak przyjął mnie z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Nasza znajomość szybko przerodziła się w prawdziwą przyjaźń, choć różniliśmy się od siebie jak ogień i woda. Artur był samotnikiem i introwertykiem, ja – zwierzęciem stadnym. On był wegetarianinem, ja za schabowego dałabym się pokroić. On był świetny z matmy, ja wolałam nauki humanistyczne. Mieliśmy jednak coś wspólnego. Obydwoje źle lokowaliśmy uczucia. Za każdym razem trafialiśmy jak kulą w płot.
Kiedyś po kolejnym rozczarowaniu miłosnym Artur upił się i próbował mnie pocałować. Nie broniłam się... W końcu czego się nie robi, żeby podnieść na duchu kumpla?! Jego usta smakowały czerwonym winem i mentolowymi papierosami. Całował niespiesznie, niezachłannie, jakby badał nowy, nieznany teren.
– Wiesz, Malwina, czułem się tak, jakbym całował siostrę – powiedział, kiedy jego wargi oderwały się od moich.
– A czego się spodziewałeś? – zaśmiałam się. – Chórów anielskich i fajerwerków?!
– Szkoda – westchnął Artur. – Byłaby z nas fajna para.
– Ty rzeczywiście się upiłeś! – prychnęłam. – Pozabijalibyśmy się, nim skończyłby się miesiąc miodowy – rechotałam.
Przed studniówką obydwoje byliśmy w siódmym niebie. Ja zakochałam się na zabój w boskim Tomku, chłopaku z równoległej klasy, którego zazdrościły mi wszystkie dziewczyny. Artur poderwał natomiast eteryczną Matyldę. Dziewczyna była zapatrzona w niego jak w obrazek. Wydawało się nam, że właśnie oto skończył się nasz pech, zła passa minęła i odtąd będziemy żyć długo i szczęśliwie. Nic bardziej mylnego... W połowie studniówki okazało się, że Tomek zagustował w towarzystwie Matyldy, i to z wzajemnością. Kiedy oni wtulali się w siebie na parkiecie, my paliliśmy przed salą, w której odbywał się bal, i klęliśmy na czym świat stoi.
– A niech tę twoją niunię piekło pochłonie – wściekałam się.
– Nie miałbym nic przeciwko – przyznał Artur i kopnął ze złością kamień.
Do matury przygotowywaliśmy się razem i daliśmy sobie spokój z miłością.
– Związki są przereklamowane – śmiał się mój najlepszy kumpel.
– Nie ma jak życie singla – wtórowałam mu.
Artur długo singlem jednak nie pozostał. Na studiach poznał fantastyczną dziewczynę, która podobała się nawet mnie. Kumpel miał wprawdzie mało czasu dla mnie, ale jakoś mu to wybaczyłam. Po prostu cieszyłam się jego szczęściem i... postanowiłam dopomóc trochę swemu. Ze wzmożoną intensywnością oddawałam się życiu towarzyskiemu. O mały włos nie zawaliłabym drugiego roku studiów, ale i ja znalazłam faceta, który wydawał się chodzącym ideałem.
– Na wszelki wypadek nie poznawajmy ich ze sobą – zażartowałam, a Artur ze śmiechem zgodził się ze mną.
Niestety, Kalina rzuciła go rok później dla przystojnego instruktora narciarskiego, który wprawdzie na nartach jeździć jej nie nauczył, za to po mistrzowsku ją w sobie rozkochał. Artur stał się częstym gościem u mnie i Marka, co z kolei kładło się cieniem na naszym związku.
– Mam wrażenie, że poświęcasz mu więcej czasu niż mnie – marudził mój ukochany.
– Nie bądź zazdrosny – próbowałam przemówić mu do rozsądku. – Dla mnie liczysz się tylko ty – słodziłam mu. – A mój biedny kumpel przechodzi teraz ciężkie chwile i po prostu muszę mu pomóc. Wydawało mi się, że zrozumiał.
Niestety... Kiedy ja zajęta byłam podnoszeniem na duchu Artura, Marek znalazł ukojenie w ramionach przygodnie poznanej blondyny. Blondyna tak skutecznie go pocieszała, że... zaszła w ciążę. Wkrótce dostałam zaproszenie na ślub, które z wściekłością podarłam na oczach Artura.
– To wszystko przeze mnie – kajał się. – Chyba przynoszę ci pecha.
– Przestań, to nie twoja wina – odparłam. – Á propos wina... Nie zapiłbyś ze mną smutku?
Artur ochoczo się zgodził i już po chwili siedzieliśmy w naszej ulubionej knajpce. Tak właśnie toczyło się nasze życie...
Przewijali się przez nie kolejni partnerzy, którzy nas nie rozumieli, nie doceniali, którym się nudziliśmy lub to oni nudzili się nam.
– Jeżeli dalej tak pójdzie, zostanę starą panną. Mama już mnie tym straszy. I lamentuje, że nigdy nie doczeka się wnuków – stwierdziłam któregoś razu.
– A może los chce nam coś powiedzieć – zaczął Artur filozoficznie. – Może to my jesteśmy sobie przeznaczeni – dodał. – Słuchaj, proponuję układ. Dajmy sobie jeszcze rok. Jeśli w tym czasie do ciebie nie przyjedzie książę na białym koniu, a ja nie uwolnię jakiejś niewiasty z wieży, pobierzemy się – zaproponował.
– Pogięło cię z braku miłości. To byłoby prawie jak kazirodztwo – zaśmiałam się. – Ale... jestem gotowa podjąć wyzwanie – powiedziałam niespodziewanie dla samej siebie.
Przez kolejny rok obydwoje robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby udowodnić sobie, że jesteśmy w stanie stworzyć udany związek. Nawet widywaliśmy się rzadziej niż zwykle. Tak na wszelki wypadek, żeby nie zapeszać... W moim życiu na chwilę zagościł Ignacy, po nim nastąpił Bartek, bym zaraz mogła go zdradzić z Tymonem. Artur przedstawił mnie Kaśce, która nie spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Od razu wiedziałam, że z tego dzieci nie będzie. Potem była zraniona Aneta, którą Artur uleczył chyba tylko po to, by dowieść sobie, że jest idealnym lekarzem kobiecych serc. Aneta odwdzięczyła mu się łzawym pożegnaniem i słowami, które Artur znał już zbyt dobrze:
– Zasługujesz na kogoś lepszego... I tak przeżyliśmy rok.
Idąc na spotkanie z Arturem, zastanawiałam się, czy przypadkiem podświadomie nie torpedowałam wszystkich swoich związków, by przekonać się tylko, czy mój kumpel mówił poważnie. „Boże, chyba nie jestem aż tak pokręcona”, śmiałam się z siebie w duchu. W naszej ulubionej knajpce Artur już na mnie czekał.
– I co? Chyba jesteśmy na siebie skazani – zaczął, patrząc mi przenikliwie w oczy.
– A więc jednak nie żartowałeś rok temu... Ty naprawdę chcesz się ze mną ożenić – wciąż nie byłam w stanie w to uwierzyć.
– Mogłaś trafić gorzej, na przykład wyjść za boskiego, ale jednak palanta, który porzuciłby cię po kilku latach. A tak poślubisz swojego najlepszego przyjaciela, który rozumie cię jak nikt – odparł.
– Umowa stoi – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
Być może nie były to najbardziej romantyczne oświadczyny, być może nie szliśmy do ołtarza szaleńczo w sobie zakochani, być może narażaliśmy na szwank to, co mieliśmy najcenniejszego, czyli właśnie przyjaźń. Jedno było jednak pewne. Mogliśmy na siebie liczyć, choćby nie wiem co. Wiedzieliśmy o tym, bo niejednokrotnie udowadnialiśmy to sobie. Dziś mija trzecia rocznica naszego ślubu. Artur jest wspaniałym przyjacielem, mężem i jeszcze lepszym ojcem. Trzymiesięczny Igorek to jego oczko w głowie. Oszalał na punkcie synka... A ja? Kiedy wtulam się w bezpieczne ramiona męża, nie mogę uwierzyć, że całe życie szukałam kogoś, kto był tak blisko mnie...