"Bywają w życiu takie chwile, gdy nagle przestajemy wierzyć w to, co kiedyś było dla nas oczywiste, lub zaczynamy ufać temu, co do tej pory wydawało nam się obce... Tak było w moim przypadku. Z powodu pewnego wydarzenia w wieku trzydziestu trzech lat całkiem przewartościowałam swoje życie..." Barbara, 35 lat
Pochodzę z niewielkiego miasteczka na wschodzie Polski. Nienawidziłam tego miejsca. Od zawsze chciałam się stamtąd wyrwać do „lepszego” świata, ale perspektywy wydawały się kiepskie. Kiedy więc skończyłam studia i znajoma niespodziewanie załatwiła mi posadę handlowca w dużej korporacji, myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi.
Mój dzień pracy zaczynał się o siódmej rano, a kończył czasem nawet około dwudziestej drugiej... Dużo pracowałam, ale też sporo zarabiałam. Szybko awansowałam. Nareszcie byłam w stanie pozwolić sobie na ciuchy i kosmetyki, o jakich do tej pory mogłam tylko pomarzyć. W weekendy chodziłam na imprezy i bawiłam się tam, gdzie grała głośna muzyka, serwowano dobry alkohol i smaczne jedzenie. „Teraz jesteś królową życia”, myślałam często, patrząc na siebie w lustrze. Widziałam tam piękną, młodą, zgrabną, przebojową dziewczynę, która ma wszystko, i tylko czasami czuje się samotna...
Koledzy z pracy, znajomi z imprez, kawalerowie i żonaci. Czasem wdawałam się z nimi w krótkie i namiętne romanse, ale żadna z tych przygód nie trwała dłużej niż miesiąc. Nie chciałam się wiązać, czułam, że mam jeszcze czas na założenie rodziny...
Tamtego dnia jechałam samochodem na weekend w góry. To było Boże Narodzenie i delikatnie prószył śnieg. Mama bardzo chciała, żebym przyjechała do nich na Wigilię, ale ja jakoś nie bardzo miałam ochotę wciąż odpowiadać na ich pytania o to, kiedy w końcu się ustatkuję, wezmę ślub i dam im wnuka... A że znajomi namawiali mnie na świąteczny wyjazd do SPA, postanowiłam wykorzystać okazję i zaszaleć razem z nimi. Jechałam szybko, zbliżał się wieczór, a oni już na mnie czekali w małym pensjonacie w Zakopanem.
– Rozpalamy w kominku i otwieramy wino. Jak cię nie będzie, wypijemy sami. – Przez telefon usłyszałam ich rozbawione głosy. Och, jak bardzo chciałam już być tam z nimi!
Po prostu straciłam panowanie nad kierownicą. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest tak ślisko. To były dosłownie ułamki sekund. Próbowałam jakoś wyminąć drzewo, które pojawiło się tuż przed moją maską, ale nie dałam rady i potem... Potem zapadła ciemność. I cisza. W pierwszej chwili kompletnie nie wiedziałam, gdzie jestem. Gdy otworzyłam oczy, dotarło do mnie, że wciąż siedzę w swoim samochodzie. Nagle za szybą zobaczyłam jakąś jasną postać. To była kobieta. Szła powoli w moją stronę. Otaczał ją przedziwny blask... Gdy znalazła się przy samochodzie, otworzyła drzwi i wyciągnęła rękę w moją stronę.
– Basiu, wysiądź teraz, proszę, pomogę ci. – Uśmiechnęła się, a mnie nawet nie zdziwiło, że zna moje imię. – Musisz wysiąść teraz, bo tu nie jest bezpiecznie – powiedziała, a ja nie wahałam się ani chwili, by posłuchać jej rady. Gdy chwyciłam jej dłoń, zdziwiłam się, że jest taka ciepła i delikatna. Wysiadłam z samochodu i poszłam za nią. Kobieta przez chwilę prowadziła mnie w milczeniu, w końcu odwróciła się i powiedziała:
– Pamiętaj, uważaj na siebie. Życie jest zbyt cenne, by je marnować i rozmieniać na drobne. I nie zapominaj o rodzicach. Oni wciąż na ciebie czekają... Już miałam jej coś odpowiedzieć, kiedy poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.
Gdy się ocknęłam, zobaczyłam przed sobą grupę ludzi i światła karetki pogotowia. Nade mną stał lekarz i badał mój puls.
– No, Bogu dzięki, jest pani przytomna – powiedział.
– Co się stało? – zapytałam przerażona.
– Miała pani wypadek... Musiała pani jechać zbyt szybko i wpaść w poślizg. Samochód uderzył w drzewo, potem się zapalił. Niestety, nic z niego nie zostało. Nie wiem, jakim cudem udało się pani wydostać z auta. Gdyby nie to, spaliłaby się pani żywcem...
– Pomogła mi jakaś kobieta. To pewnie ona zadzwoniła po pogotowie – tłumaczyłam.
– Hmm... Dziwne. Nie było tu żadnej kobiety, a na pogotowie dzwonił kierowca samochodu, który przejeżdżał obok, i zobaczył pożar. To jest boczna droga, mało ludzi tu się zapuszcza...
Karetka zabrała mnie na ostry dyżur, ale na szczęście szybko okazało się, że oprócz kilku zadrapań praktycznie nic mi się nie stało. Gdy siedziałam w szpitalnej izbie przyjęć owinięta jakimś kocem, przypomniały mi się słowa kobiety, która mi pomogła.
– Pamiętaj o swoich rodzicach. Oni wciąż na ciebie czekają... Sięgnęłam do kieszeni kurtki i wybrałam ich numer. Odebrała mama.
– Mamo, to ja. Czy jest jeszcze przy waszym stole jakieś wolne miejsce dla mnie? – zapytałam.
– Oczywiście, kochanie. – Mama nie mogła powstrzymać łez. – Jest i zawsze będzie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zmieniłaś zdanie...
– Ja też, mamo. Niedługo będę. Następnego dnia rano wsiadłam w najwcześniejszy PKS i pojechałam do domu. Gdy zobaczyłam rodziców w drzwiach mojego rodzinnego domu, rozpłakałam się i rzuciłam im się w ramiona. Kiedy mama postawiła przede mną kubek ciepłej herbaty, opowiedziałam im o wypadku.
– Do tej chwili nie wiem, kim była kobieta, która mnie uratowała – powiedziałam. – A może mi się to wszystko tylko przyśniło...
– Nie przyśniło ci się, córeczko. – Mama popatrzyła na mnie wzruszona. – Pomógł ci twój anioł stróż. Widziałaś swojego anioła...
Zamyśliłam się. – Ale ja nigdy nie wierzyłam w anioły... – wyszeptałam.
– Być może to wszystko stało się po to, żebyś uwierzyła? I żebyś zmieniła coś w swoim życiu. Tego wieczoru, po raz pierwszy od wielu lat, zmówiłam modlitwę. „Aniele Boże, stróżu mój... Wiem, że to ty. Dziękuję ci... I obiecuję, że już nie będę rozmieniać swojego życia na drobne...”