"Myślałam, że w takim miejscu nikt mi nie pomoże. I wtedy stał się cud..."
Fot. 123 RF

"Myślałam, że w takim miejscu nikt mi nie pomoże. I wtedy stał się cud..."

"Tamtego wieczoru podjęłam kilka złych decyzji. Uświadomiłam to sobie, kiedy po wyjściu z klubu w nocy się zgubiłam. Znalazłam się sama w ciemnej ulicy, w jednej z najgorszych dzielnic miasta. W pewnym momencie usłyszałam za sobą kroki. Przerażona zaczęłam uciekać, ale czułam, że jestem na straconej pozycji..." Klara, 28 lat

Było ciemno. Nie wiem, czy nastąpiła jakaś awaria, czy po prostu nikt nie przejmował się niedziałającymi latarniami. W każdym razie, gdyby nie księżyc w pełni, nie widziałabym absolutnie nic...

Nie miałam pojęcia, gdzie jestem

Zgubiłam się. Nie wiedziałam, ani gdzie jestem, ani w którą stronę mam iść. Nie miałam telefonu. Prawdopodobnie został na stoliku w klubie. Tym samym klubie, w którym mój-podobno-chłopak zaczął obściskiwać się z jakąś dziunią w czerwonej miniówce, a potem powiedział, że jestem przewrażliwiona. I że skoro tak ostro reaguję, to chyba znak, że powinniśmy od siebie odpocząć.
Więc wyszłam. Tak po prostu. Nie przemyślałam sobie tego, zareagowałam impulsywnie. Miałam już nieźle w czubie, jeśli stanowi to jakieś usprawiedliwienie. „Głupia, głupia, głupia”, wyrzucałam sobie. „Kompletna idiotka! Dlaczego ja się muszę zawsze wpakować w coś podobnego?”.
Kiedyś wracałam na piechotę przez pół miasta, bo… zgubiłam koleżanki na potańcówce. Przynajmniej tak wolałam o tym myśleć, a nie… że mnie tam zostawiły. Wtedy też dużo wypiłam, niestety.
„Muszę przestać”, postanowiłam. „Jeśli nie, w końcu wpakuję się w prawdziwe kłopoty”.
Poprzednim razem nic mi się nie stało, mimo że uciekł mi ostatni autobus, a na taksówkę nie miałam pieniędzy. Zniszczyłam najlepsze szpilki i otarłam sobie stopy, gdy resztę drogi przeszłam na bosaka. Wtedy jednak było inaczej. Mieszkałam bliżej centrum, znałam tamte rejony, a teraz…
Rozejrzałam się uważnie dookoła. Nic nie wyglądało znajomo. Nie wytrzymałam i zawyłam z frustracji.

Nagle usłyszałam za sobą kroki

Wcześniej byłam sama, teraz już nie. A jeżeli jest coś bardziej przerażającego od samotnej ciemności, to ciemność zamieszkana przez osoby, które potencjalnie mogą cię skrzywdzić. Tymczasem ten ktoś za moimi plecami już mnie zauważył. Zagwizdał, coś krzyknął. Głos był męski, dość bełkotliwy. Poczułam strach, jakiego nie czułam nigdy wcześniej. Nie tylko w kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku… W takim miejscu tym bardziej nie mogłam liczyć na pomoc. Wokół nie było absolutnie niczego. Zamknięte sklepy, jakieś magazyny, zakład mechaniczny. Ani żywego ducha, tylko ja i sapiący facet za mną.
Przyspieszyłam kroku.
– Ej, lala! – wrzasnął. – Dokąd tak lecisz? Poczekaj chwilę!
Nogi miałam jak z waty i serce w gardle. Nie wiedziałam, co robić. Gdzie uciekać? Jak się bronić? Nie jestem ani silna, ani szybka, ani sprytna. W zasadzie, jeśli sądzić już po samej sytuacji, w jakiej się znalazłam, jestem totalnie beznadziejna.
Nie udawałam dłużej, że wszystko jest w porządku. Zaczęłam biec. Uciekałam, potykając się na nierównym bruku. Miałam dość, tak bardzo dość. Łzy same zaczęły mi spływać po twarzy, całkiem straciłam nad sobą kontrolę. Czułam się jak ścigane zwierzę. Facet nieustannie coś za mną wrzeszczał, nie przestawał mnie ścigać. Do tego był szybki, widać aż tyle nie wypił. Albo zobaczył we mnie łatwą zdobycz.
– Ej, czekaj. Zabawimy się! – śmiał się za moimi plecami. Już całkiem blisko.
– Spadaj! Zostaw mnie! Odwal się! – wyrzucałam z siebie urywanym tonem, coraz bardziej płaczliwie.
Straciłam całą nadzieję.

Kto mógłby mi pomóc w takim miejscu?

I wtedy zobaczyłam światło. Sama w to nie wierzyłam. To był chyba jakiś bar… Nie, przepraszam, piekarnia. Poczułam zapach świeżego chleba, co mnie oczywiście nieco zdziwiło, ale… Ale na szczęście dla mnie pierwsza zmiana w piekarni zaczyna się wcześnie, praktycznie w nocy. Chwyciłam za klamkę – drzwi były otwarte – i wpadłam do środka jak po ogień. Za kontuarem kręcił się starszy człowiek.
– Dzień dobry! – przywitał mnie z uśmiechem. – Niestety, jeszcze nieczynne.
– Nic nie szkodzi, ja… – zawahałam się. – Czy mogę tu chwilkę zaczekać? Ktoś… Hm, na zewnątrz jest ciemno, nie czuję się bezpiecznie.
– Oczywiście, proszę – zgodził się bez problemu właściciel. – Za moment wyciągam z pieca pierwsze bułeczki. Może pani spróbuje?
Lokal był malutki, ale przy oknie stał stolik i dwa krzesła. Padłam na jedno z nich, ciężko oddychając i próbując się uspokoić. Niemożliwa do opisania wdzięczność wypełniła mnie od stóp do głów. To cud, prawdziwy cud, że cokolwiek było otwarte na tym końcu świata, a ja mogłam się tutaj przechować.
Jakiś czas później zobaczyłam za oknem mojego prześladowcę. Uważnie rozglądał się na boki i klął, na czym świat stoi. Był wściekły, że mnie zgubił, a jednak nie zdecydował się zajrzeć do piekarni. Minął ją, jakby jej wcale nie widział.
Przeczekałam w piekarni aż do świtu. Od starszego właściciela dostałam świeżą bułeczkę i kawę na pocieszenie. Chciałam po kogoś zadzwonić, ale niestety mężczyzna nie miał telefonu. Wskazał mi za to drogę na przystanek, który znajdował się niedaleko. Gdy było już widno, odważyłam się tam pójść. Trafiłam akurat na pierwszy tego dnia autobus.

To był prawdziwy cud

– Co za historia! – emocjonowała się koleżanka, której o wszystkim opowiedziałam. – Ten twój pseudochłopak… Jak on mógł ci to zrobić? A potem tak zostawić. Dobrze, że nic ci się nie stało, miałaś dużo szczęścia.
– Wiem – westchnęłam. – Dlatego może przejedziesz się ze mną do tej piekarni? Chciałabym należycie podziękować temu starszemu panu za pomoc i opiekę. Gdyby nie on…
– Pewnie! – zgodziła się. – Wykupimy mu cały towar! Zasłużył.
Mimo że było wtedy ciemno, dobrze zapamiętałam drogę, którą przeszłam w nocy. Pewnie z powodu szoku, który wyostrzył mi pamięć. Jednak mimo że krążyłyśmy tam i z powrotem wzdłuż tej ponurej ulicy, nijak nie mogłyśmy znaleźć piekarni.
– Jesteś pewna, że to było tutaj? – zwątpiła moja koleżanka.
– Tak, na pewno! – upierałam się.
– Wiesz, sama przyznałaś, że trochę wypiłaś… A tutaj nic nie ma, ta część miasta jakby kompletnie wymarła.
– Znajdziemy tę piekarnię – nie poddawałam się. – Musi gdzieś tutaj być.
Ale jej nie było, niestety. Znalazłam wprawdzie lokal, który bardzo ją przypominał, a stara wywieszka rzeczywiście wskazywała na to, że kiedyś znajdowała się tam piekarnia, ale… Miejsce było kompletnie zapuszczone, od dawna nieczynne. Moja koleżanka w końcu straciła cierpliwość i zaciągnęła mnie do samochodu.
– Spróbujemy innym razem – obiecała. – Może coś sobie przypomnisz…
Jednak ja wiem, że się nie pomyliłam. Nie potrafię tylko wyjaśnić, dlaczego zamknięta dawno temu piekarnia otworzyła się specjalnie dla mnie, do tego akurat wtedy, gdy tak tego potrzebowałam. Jedno jest pewne: w najbardziej dramatycznym momencie mojego życia ktoś mi pomógł, a ja jestem bardzo wdzięczna. I tylko to się liczy.

Czytaj więcej