"Kiedy ją zobaczyłem na tej ławce, od razu mi się spodobała. Była idealnie w moim typie. Kozaki na szpilce, długie nogi, miała chyba też czym oddychać i na czym siedzieć. Płakała. Postanowiłem kuć żelazo, póki gorące. Wyjąłem więc paczkę chusteczek z kieszeni i podszedłem do niej..." Roman, 59 lat
Wyszedłem z domu, zimno było jak diabli, ale niebo wyglądało pięknie. Chmury wielkie, granitowe, pędziły po błękicie, a co jakiś czas spomiędzy nich wyglądało ostre słońce.
„Napiłbym się piwka”, pomyślałem, zresztą jak zawsze o tej porze dnia, ale coś mnie powstrzymało, żeby skręcić do pobliskiego marketu. Coś… No, mówiąc szczerze, zobaczyłem siedząca na ławce ładną blondynkę. Ale coś z nią było nie ten tego, przynajmniej takie odniosłem wrażenie tak na pierwszy rzut oka. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że szpera w torebce, a oczy ma zapłakane.
„Potrzebuje kobitka chusteczki”, byłem pewien. Wyjąłem więc paczkę chusteczek z kieszeni i podszedłem do niej.
– Pani chyba tego potrzebuje – rzuciłem z uśmiechem.
– Dziękuję panu… – odparła nieco zdziwiona i popatrzyła na mnie podejrzliwie. – Ale nie chce mi pan ukraść torebki? – wypaliła.
– No gdzie?! Jakżebym śmiał – mówiłem ciepło, chociaż jej uwaga nieco mnie ubodła, nie będę kłamał, że nie.
– Przepraszam – bąknęła. – Bo faceci to dranie, zawsze mam przez nich kłopoty – dodała i znowu się rozpłakała.
– Niektórzy są inni – rzuciłem i już miałem sobie pójść, zostawiwszy jej te chusteczki, kiedy spojrzała na mnie tak jakoś… – Proszę już nie płakać, bo się pani na tym zimnie zaziębi – powiedziałem i jeszcze tak na wszelki wypadek zlustrowałem ją od stóp do głów.
Kozaki na szpilce, długie nogi, miała chyba też czym oddychać i na czym siedzieć. Ale to jeszcze nic. Te błękitne oczy, ten ich kształt, te usta pięknie wykrojone. Ach, przypominała mi Marysię, moją sąsiadkę z domu rodzinnego i pierwszą miłość... Odwzajemnioną rzecz jasna!
– Jak pani ma na imię?
– Aldona – rzuciła. – A pan?
– Roman – odparłem i, no jak bum cyk cyk, coś mi tym razem kazało obok niej usiąść. – Już lepiej? – zapytałem, gdy wytarła oczy i nos.
– Tak, już dobrze – powiedziała. – Bo widzi pan, panie Romanie, jak już mówiłam, nie mam szczęścia do mężczyzn. Właśnie przyłapałam jednego na zdradzie. Łajdak! Mówił, że kocha, że chce, bym się do niego wprowadziła. I ja do niego przyjechałam z niespodzianką. A tam mi otwiera inna baba! W negliżu, jakaś taka rozczochrana. No to wiadomo przecież, co oni tam robili przez całą noc. „Gdzie Wiesław?”, pytam się jej, jeszcze z nutką nadziei w głosie, a ona bezczelnie, że śpi jeszcze i że nie będzie go budzić, bo zmęczony. Cóż było robić, odwróciłam się na pięcie i… I poszłam – opowiadała i znów z jej oczu trysnęły fontanny łez.
– Pani Aldonko, ja to bym pani nigdy tak w trąbę nie zrobił – rzuciłem prosto z mego stęsknionego kobiety serca.
– Tak? Wszyscy tak mówią na początku, a potem okazuje się, że kłamią albo że mają już kogoś innego.
– Pani Aldonko, a pani jest stąd? – zapytałem jeszcze.
– Nie, przyjechałam z okolic, ale jednak pociągiem. Na bilet tyle wydałam, na fryzjera, a Wiesiula z inną babą!
– No, już dobrze, pani Aldonko, już proszę tego drania nie wspominać. Pani jest zziębnięta, może dałaby się pani zaprosić na ciepłą herbatę albo jakiego grzańca czy kawę. Tu, po drugiej stronie skrzyżowania jest cukiernia z kawiarenką.
– Kolejne wydatki… – załkała.
– Nie, ja panią zapraszam. Po męsku. Proszę bardzo – dodałem rycerskim tonem.
– Wie pan, naprawdę mi zimno jak diabli. Jak ja się ubrałam na taką pogodę – rzuciła i od niechcenia przełożyła nogę na nogę. Błysnęły mi w oczach koronkowe pończochy i pani Aldonka spodobała mi się jeszcze bardziej.
Już w kawiarni, gdy się rozgrzała, przypudrowała zziębnięty nosek, to okazała się naprawdę piękną kobietą. „Masz to oko, Romek!”, pomyślałem o sobie z zachwytem.
Napiliśmy się kawy, zjedliśmy po ciastku i trochę porozmawialiśmy. Opowiedziałem Aldonie, że jestem emerytowanym strażnikiem więziennym, bezdzietnym wdowcem. Ona za to mówiła, że jest rozwódką z dzieckiem. Jej córka skończyła osiemnaście lat, wyjechała do Anglii, jest wziętą fryzjerką. Aldona śmiała się, że córka ma fajnego chłopaka i że pewnie niedługo będą brali ślub, bo jej Justysia jest w ciąży.
– I zostanę młoda babcią – zakończyła, śmiejąc się kokieteryjnie.
– Oj, ty Aldonko, długo na babcię nie będziesz wyglądać – rzuciłem, co widać bardzo przypadło jej do gustu, bo uśmiechnęła się płomiennie.
Odprowadziłem ją na autobus, a że nie miałem żadnych większych planów, to pojechałem z nią na dworzec i nawet poszedłem na peron. Gdy wsiadała do pociągu, pomachała mi na pożegnanie. Wcześniej wymieniliśmy się numerami telefonów i gdy tylko odjechała, napisałem jej, że miło było ją poznać.
Tak się zaczęła moja znajomość z Aldonką. Coś nas ku sobie pchało! Ja potrzebowałem kobiety, a ona mężczyzny.
Kolejny raz to ja pojechałem do jej rodzinnej miejscowości. Wcześniej poczyniłem parę przygotowań: poszedłem do fryzjera, kupiłem nową kurtkę, koszulę, dżinsy. Chciałem jej się podobać. Sąsiadka, która jest konsultantką firmy kosmetycznej, zaopatrzyła mnie w dobre perfumy i byłem gotowy do wyjazdu.
Umówiliśmy się w jednej z kawiarenek. Napiliśmy się kawy. Tak nam się dobrze rozmawiało, że poszliśmy jeszcze na drinka, a potem chciałem jechać do domu.
– No coś ty, Roman, przygotowałam nam coś dobrego do jedzenia – powiedziała Aldona i popatrzyła na mnie tak, że od razu zrobiłem się głodny.
Aldona mieszkała w niewielkiej kamienicy, odremontowanej, mieszkanko miała schludne, czyściutkie, też po remoncie. Gdy tylko weszliśmy, włączyła piekarnik.
– To moja ulubiona zapiekanka, góralska, zobaczysz, pychota! – zachwalała. – Napijesz się piwa? – zapytała jeszcze, poprawiając swoje blond loki.
„Jestem w niebie”, pomyślałem.
Wieczór skończył się tak, jak tylko mogłem sobie wymarzyć. Aldonka pocałowała mnie czule na do widzenia i powiedziała, że mogę ją znowu odwiedzić. I tak zacząłem do niej jeździć. Zapraszałem ją do siebie, ale nie chciała, aż przyszedł czas, że nie odmówiła.
Pomyślałem, że też muszę ją ugościć.
Akurat szedłem do sklepu. Chciałem dla Aldonki upiec schab, tak jak robiła to moja świętej pamięci mama. Po drodze spotkałem Janka.
– Witam! – zawołał. – Chodź, usiądź ze mną na ławce, napijemy się piwa.
– Cześć, Janek! Dzięki ci bardzo, stary, ale nie dzisiaj. Wieczorem mam gościa.
– Co, jakąś lalkę poderwałeś? – ni to zapytał, ni orzekł z obleśnym uśmieszkiem na twarzy.
– Stary, uważaj, co mówisz! – zagroziłem.
– O, przepraszam bardzo kolegę, widzę, że poważna sprawa.
– Pewnie, że poważna. Schab dla niej upiekę, ziemniaczki do tego też z piekarnika i jakaś dobra sałatka. Do tego winko i, mój drogi, żyć nie umierać… W ogóle tobie też radzę, znajdź sobie fajną kobitkę, od razu ci się wszystkiego zachce.
– A coś ty! Ja tam wolny człowiek jestem. Kupię sobie piwko, kiełbasę, dwie bułki i też mam życie jak w Madrycie. Na czort mi baba.
Zaśmiałem się. Bo jeszcze jakiś czas temu też tak myślałem. Ale ileż można pić piwo z tymi obdartusami na ławce i ględzić o babeczkach, których nigdy nie będziesz mieć, polityce i zafajdanej piłce nożnej. Aldonka o mnie dba, ja o nią. Lepiej mi jakoś i weselej na sercu. A, i co ciekawe, odkąd się spotykamy, to i inne babeczki spoglądają na mnie łaskawszym okiem. Fryzjer, nowe ubrania, woda kolońska robią swoje. No i brzuszek mi zszedł, wiadomo, ćwiczyć zacząłem to i tamto. No… I chyba zakochany jestem. Kto by pomyślał, że w tym wieku mnie weźmie na amory. Powiem wam w sekrecie, że jeszcze daję nam tak z pół roku, jeśli będzie tak pięknie jak teraz, to idę do jubilera po pierścionek! Trzymajcie kciuki za mnie i Aldonę. Pozdrawiam serdecznie! Zakochany Romek