"Kiedy miałam dziesięć lat, mój śliczny nosek zaczął się zmieniać w monstrualny, potworny kinol. Byłam przerażona. Każdego ranka po przebudzeniu stawałam przed lustrem i wpatrywałam się w swoje odbicie. Od tamtej pory wszystkie życiowe niepowodzenia, tłumaczyłam swoim wyglądem. W końcu poszłam do chirurga..." Kasia, 26 lat
To był piękny, słoneczny dzień. Wracałam z pracy obiecując sobie, że po powrocie do domu upiekę szarlotkę. Zerknęłam w jakąś sklepową wystawę, zobaczyłam swoje odbicie i... od razu humor mi się zepsuł. Wróciłam do domu wściekła. I oczywiście żadnego ciasta nie upiekłam. Wszystko przez mój nos.
Kiedy miałam dziesięć lat, mój śliczny nosek zaczął się zmieniać w monstrualny, potworny kinol. Byłam przerażona. Każdego ranka po przebudzeniu stawałam przed lustrem i wpatrywałam się w swoje odbicie. A nos rósł. I był coraz większy. Czekałam, aż ktoś zapyta, co mi się stało. Obserwowałam ludzi – czy przyglądają mi się z niepokojem, ze wstrętem, czy śmieją się ze mnie? Niby nic takiego się nie działo, ale ja wiedziałam swoje. Wiedziałam, że inni wytykają mnie palcami, śmieją się... Tylko czekałam, aż ktoś przezwie mnie „Pinokio”.
– Mamo... – nie wytrzymałam w końcu. – Co się dzieje z moim nosem?
– A co? – zdjęła okulary i przyjrzała mi się. – Masz katar?
Rozpłakałam się jak dziecko, choć byłam już nastolatką.
– Dlaczego nie mówisz prawdy? – szlochałam. – Przecież wyglądam jak... jak nie wiem, kto! Spójrz na ten garb!
Mama obejrzała mnie z przodu, z boku, wreszcie powiedziała, że mam normalny, grecki nos.
– Mnie się on podoba – wzruszyła ramionami. – Przestań się mazać i zajmij czymś pożytecznym, córuś. I pomyśleć, że miałam nadzieję, że mama mnie zrozumie!
Od tamtej pory wszystkie życiowe niepowodzenia, nawet kiepsko zdaną maturę i brak przyjaciół, tłumaczyłam swoim wyglądem. A kiedy w nowej pracy poznałam Artura, miłego blondyna, sądziłam, że sobie ze mnie żartuje. Bo on zaprosił mnie na kawę!
– Założyłeś się z kimś? – rozejrzałam się po biurze.
– Masz poczucie humoru... – uśmiechnął się. – Już dawno chciałem się z tobą umówić, tylko nie wiedziałem, jak to powiedzieć... Coś kazało mi uwierzyć w jego słowa. Po raz pierwszy w życiu umówiłam się na randkę. W wieku dwudziestu czterech lat. Hm, ponoć lepiej późno niż wcale...
Siedzieliśmy w kawiarni i moja nieufność topniała z każdą chwilą. Po kilku kieliszkach wina zapomniałam o swoim nosie i bawiłam się naprawdę doskonale. Na trzeciej randce dojrzałam do poważnej rozmowy.
– Muszę ci zadać jedno pytanie – nabrałam powietrza w płuca.
– Dlaczego się ze mną spotykasz? Z litości?
Artur przyglądał mi się dłuższą chwilę, wytrzeszczając oczy.
– Z... czego? – nie odrywał ode mnie spojrzenia. – O co ci chodzi?
Zirytowałam się. – Nie udawaj, przecież nie jesteś ślepy... – zacisnęłam pięści pod stołem. Byłam bliska płaczu.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz...
– O nosie! O moim wielkim, garbatym nochalu! – rzuciłam.
Milczał dłuższą chwilę i uważnie mi się przyglądał.
– Masz normalny nos, no, może lekko garbaty – wzruszył wreszcie ramionami. – Dla mnie jesteś prześliczna.
Odchyliłam się na krześle. Nareszcie ktoś powiedział mi prawdę. „Lekko garbaty”, tylko te słowa do mnie docierały... Wiedziałam, miałam pewność, że to „lekko” to tylko litościwe słowa pociechy. W tamtej chwili podjęłam decyzję: poddam się operacji plastycznej.
Udało mu się jakoś przełamać mój opór i przekonać mnie, że cokolwiek myślę o moim nosie, on i tak mnie kocha.
– Dla mnie jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie – mówił czule. Pobraliśmy się po roku narzeczeństwa. Przed ślubem nie zdążyłam zaoszczędzić na operację, więc na większości zdjęć z wesela stoję przodem do obiektywu. Te, na których było mnie widać z profilu, wyrzuciłam. Kubuś urodził się rok po ślubie. Cieszyłam się, że urodziłam chłopca. Dziewczynka mogłaby odziedziczyć po mnie nos, a to byłoby dla niej nieszczęściem. Chłopcy nie muszą być tak urodziwi. Miałam sporo zajęć przy dziecku i trochę rzadziej myślałam o moim nosie. Czasem tylko, kiedy Artur miał zły dzień, przychodziło mi do głowy, że stan zakochania mu minął, zasłony – czy też, jak kto woli – różowe okulary, spadły mu z oczu i zobaczył wreszcie całą moją szpetotę. W dodatku kiedy wreszcie wróciłam do pracy, awansowała Gośka, koleżanka młodsza ode mnie stażem. Ten awans mnie się należał! Ale czy kierownikiem działu obsługi klientów może zostać kobieta z nosem Pinokia?
Znów wróciły wszystkie kompleksy, znowu zaczęłam zadręczać się moim wyglądem, godzinami przeglądając się w lustrze. Wreszcie podjęłam decyzję. „Zoperuję się. Poprawię mój koszmarny wygląd. Najwyższy czas”, uznałam. Wiele razy wyobrażałam sobie chwilę, kiedy przyjdę do pracy odmieniona. Widziałam zachwycone miny koleżanek, ukradkowe spojrzenia, pełne aprobaty uśmiechy... Mogłabym wreszcie awansować, mąż patrzyłby na mnie z miłością i zachwytem...
– Mam dość pokazywania światu twarzy-karykatury – zakomunikowałam Arturowi przy kolacji. – Zoperuję się. Odłożyłam trochę pieniędzy...
Artur spojrzał na mnie zdumiony.
– Kasia, no coś ty? – zmarszczył czoło. – To przecież strasznie boli... Poza tym naprawdę nie masz garbatego nosa! – nagle się zirytował. – Powtarzałem ci to setki, tysiące razy! Dlaczego mi nie wierzysz? Za twoje oszczędności moglibyśmy kupić nowy samochód...
– A więc o to chodzi? O auto! Myślisz tylko o sobie! – wstałam od stołu z takim hukiem, że aż Kuba się rozpłakał.
– A wiesz, jak to się robi? – Artur starał się jak zwykle załagodzić mój gniew udając, że moje szamotanie nie robi na nim wrażenia. – Połamią ci kości, zmielą je na drobny mak i z nich ukształtują nowy nos, który niczym nie będzie się różnił od twojego... Przemyśl to, proszę, raz jeszcze! Nie chcę, żebyś niepotrzebnie cierpiała!
Stanęłam nad nim.
Za kilka tygodni zobaczysz, że miałam rację – wysiliłam się na uśmiech. – Zobaczysz, jaka będę piękna.
Zostało mi jeszcze kilka tygodni urlopu wychowawczego, więc nie musiałam się martwić o zwolnienie z pracy. Zawiozłam Kubę do mamy i pojechałam do kliniki chirurgii plastycznej. Najpierw lekarz długo mnie oglądał i ustalał, jaki kształt nosa by mnie satysfakcjonował. Wreszcie nadszedł dzień operacji. Nie bałam się. Byłam taka podekscytowana! Wiedziałam, że niedługo będę piękna. I wreszcie wszyscy mnie polubią. Kupię sobie wystrzałowy ciuch...
Po operacji nie było już tak różowo. Gdy przestały działać środki przeciwbólowe, łzy ciurkiem leciały mi na szpitalną poduszkę, tak bardzo cierpiałam. Potem nie mogłam doczekać się chwili, kiedy wreszcie zdejmą mi te okropne bandaże, a mój śliczny nosek ujrzy wreszcie światło dzienne. Musiałam długo czekać, ale wreszcie się doczekałam. Dostałam do ręki lusterko i... Oniemiałam. Moja twarz była cała sina. Do tego ta opuchlizna pod oczami... Byłam przerażona i nie kryłam tego.
– Niech się pani nie martwi, za kilka dni to zniknie... – tłumaczył doktor. – Proszę spojrzeć z boku, na profil...
Odetchnęłam z ulgą. Wreszcie zobaczyłam efekt! Miałam śliczny, maleńki i prościutki nosek. Garb zniknął.
Minęło jeszcze kilka dni i wreszcie mogłam pokazać się ludziom. Artur na mój widok nie wyglądał na zachwyconego. Spodziewałam się euforii, ale on był sceptyczny.
– Tak jak mówiłem... Nie widzę większych zmian – przytulił mnie. – Ale na pewno lepiej się czujesz, prawda? Pokiwałam głową. Przyszło mi do głowy, że mąż to mąż, patrzy na mnie już tyle lat, że pewnie nie zauważyłby, gdybym przyszła do domu w ogóle bez nosa. Kuba to samo. No, ale czego się spodziewać po trzylatku? Mama na mój widok pokręciła głową, ale wiedząc, że nos to temat drażliwy, nic nie powiedziała. Nie mogłam doczekać się powrotu do pracy. Cały dzień ustawiałam się do wszystkich pod kątem idealnie prostym. I nic. Żadnej reakcji! W końcu wzięłam na bok Dankę, starszą babkę, do której miałam zaufanie.
– Słuchaj, Danusia, przyjrzyj mi się i powiedz, co widzisz – poprosiłam.
– No, chyba trochę schudłaś, co? – zawyrokowała po chwili.
Nie wytrzymałam i opowiedziałam jej o nosie. Cicho, żeby nikt nie słyszał. Kiedy skończyłam, koleżanka spojrzała na mnie jak na kogoś niespełna rozumu.
– Żartujesz? – uważnie mi się przyjrzała. – Nie obraź się, Kasia, ale ja nie widzę żadnej różnicy... Nie miałam pojęcia, że miałaś takie kłopoty... Twój nos był całkiem normalny, o ile dobrze pamiętam... – stwierdziła.
– Ale... Przecież mnie nikt nie lubi, nie mam w pracy znajomych, to... przecież to wszystko przez ten okropny nos – pożaliłam jej się niespodziewanie.
– Wiesz, Kasia... – westchnęła Danusia. – To ty sama stronisz od ludzi. Rzadko się uśmiechasz, jesteś taka... Zdystansowana – dodała. – Na twój nos nikt nie zwracał uwagi, serio.
Oniemiałam. Czyżbym od piętnastu lat wmawiała sobie, że coś jest ze mną nie tak? No i chyba było, tylko ja nie potrafiłam zrozumieć, co. Unikałam ludzi, siedziałam w domu, sama wpędziłam się w jakieś błędne koło... Musiałam znaleźć winnego moich niepowodzeń i padło na nos. Kiedy go zoperowałam, nic się w moim życiu nie zmieniło. To znaczy zmieniła się jedna rzecz: pojęłam wreszcie, że wygląd zewnętrzny jest mało ważny. Ważne jest nastawienie.
Zafundowałam sobie śliczny żakiecik w kolorze ciemnego różu, najmodniejszy w tym sezonie. I beżowe czółenka w stylu Chanel, takie z czarnym noskiem. Z uśmiechem na twarzy wpadłam do biura.
– Ale świetnie wyglądasz! – powitały mnie zachwycone głosy koleżanek. Uśmiechnęłam się szeroko.
– W ogóle chyba schudłaś, nie? – przyglądała mi się uważnie Gośka.
Teraz co dzień budzę się uśmiechnięta. Staram się nie roztrząsać niepowodzeń, nie irytować, gdy coś mi nie wyjdzie. Pracuję nad sobą. Nad charakterem, nie wyglądem.