"Teściowa wprosiła się na naszą rocznicę ślubu. Miało być romantycznie, a było prostacko... "
Fot. 123 RF

"Teściowa wprosiła się na naszą rocznicę ślubu. Miało być romantycznie, a było prostacko... "

"Do naszej rocznicowej kolacji przygotowałam bardzo starannie – zadbałam o piękną oprawę, wspaniały prezent i pyszne jedzenie. To miał być wyjątkowy wieczór tylko we dwoje, dlatego aż mnie zatkało, kiedy mój mąż przyszedł z mamusią i wręczył mi wiecheć przywiędłych róż z supermarketu! – Tam kwiaty są tańsze niż w kwiaciarni. Po co przepłacać, nie? – usłyszałam od teściowej..." Ewa, 28 lat

 Od tygodni szykowałam się na nasz rocznicowy wieczór. Poszłam do fryzjera, zrobiłam paznokcie, kupiłam drogie czerwone wino, bo takie lubił Radek, mój mąż, kaczkę na kolację, składniki na tiramisu. No i oczywiście prezent dla mojego ukochanego.

Chciałam zrobić mężowi piękną niespodziankę

Na zakup zegarka wydałam połowę premii, którą dostałam na koniec roku. Wiedziałam, że Radkowi bardzo się spodoba. Jakiś czas temu byliśmy na zakupach w galerii, przechodziliśmy akurat obok sklepu z zegarkami i biżuterią. – Patrz, jaki fajny! – Radek przystanął i wgapiał się w ten zegarek jak sroka w gnat. – Trochę drogi, ale może kiedyś go sobie kupię. Szpanerski, nie? Skinęłam głową i pomyślałam, że mu go podaruję na rocznicę ślubu. Następnego dnia poszłam i go kupiłam. Poprosiłam ekspedientkę, żeby go ładnie zapakowała. Gdy wróciłam do domu, schowałam prezent w miejscu, do którego Radek nigdy nie zagląda, czyli do bieliźniarki.

To miała być romantyczna kolacja we dwoje

W piątek, w dniu, kiedy wypadała nasza rocznica, wzięłam wolne i od rana szalałam w kuchni. Nie zaprosiłam gości, miała to być romantyczna kolacja we dwoje. Zrobiłam ciasto, wstawiam je do lodówki, potem zabrałam się do pieczenia kaczki po pekińsku, na koniec zrobiłam sałatkę. Nakryłam stół wyprasowanym, białym obrusem, ustawiłam szklane świeczniki, wypolerowałam kieliszki do wina, wyjęłam z szafki zastawę stołową, którą dostałam od mamy w prezencie ślubnym. Przed siedemnastą zadzwoniłam do Radka.
– Kochanie, nie spóźnij się, dobrze? Mam dla ciebie niespodziankę... – powiedziałam zalotnym tonem. – Tak? A co to za okazja?
No nie wygłupiaj się, przecież dzisiaj jest rocznica naszego ślubu. Chyba nie zapomniałeś o niej? – zaniepokoiłam się. Dla mnie było oczywiste, że powinien pamiętać o tak ważnym dniu.
– No co ty, misiaczku... – zaśmiał się. – Jasne, że pamiętam... – dodał.
– Będę najszybciej jak się da.
– To czekam, paa. – Rozłączyłam się. Rzuciłam okiem na stół. – Idealnie – uśmiechnęłam się zadowolona, po czym poszłam wziąć prysznic.

Gdy zobaczyłam go w progu, mina mi zrzedła

Po kąpieli zrobiłam wieczorowy makijaż, ułożyłam włosy, założyłam sukienkę, pończochy i szpilki. Na koniec wyjęłam prezent dla męża i czekałam na niego niecierpliwie. Radek spóźniał się, zaczęłam się niepokoić, a potem panikować, że coś mu się stało, że miał wypadek... Dzwoniłam do niego, ale on nie odbierał. Co chwilę podchodziłam do okna i wyglądałam za nim. Prawie się rozpłakałam z tego wszystkiego. A kiedy zadźwięczał domofon, odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam w lustro, poprawiłam włosy i stanęłam w przedpokoju, by powitać mojego ukochanego. Po chwili usłyszałam zgrzyt przekręcanego klucza w zamku. Otworzyły się drzwi. Na progu stał Radek i... jego matka. Zaklęłam w myślach. No nie, tego to się nie spodziewałam.
– Cześć, kochanie – mąż przywitał się ze mną i wręczył mi róże zawinięte w papier z celafonem i naklejką z pobliskiego marketu.
– Proszę, to dla ciebie. Twoje ulubione – uśmiechnął się zadowolony.
Mina mi zrzedła, w gardle poczułam rosnącą gulę. Powiedzieć, że byłam rozczarowana, to mało. Owszem lubiłam róże, ale... No właśnie, na taką okazję spodziewałam się pięknego bukietu czerwonych róż z dodatkami, a nie przywiędłych siedmiu żółtych róż z marketu.
 Ładne, nie? – odezwała się teściowa. – Spotkałam Radzia, gdy akurat szłam do sklepu, bo się nudziłam w domu. Zapytał, gdzie może kupić kwiaty, bo macie rocznicę. Zabrałam go do marektu, bo tam kwiaty są tańsze niż w kwiaciarniPo co przepłacać, nie? 

To nie koniec "niespodzianek"

– Ja też coś kupiłam dla ciebie – oświadczyła teściowa i wręczyła mi foliową torebkę-zrywkę z jakąś książką w środku.
– Nie zapakowałam jej, bo i tak zaraz ją wyjmiesz, nie? Po co pakować w papier czy ozdobną torebkę, skoro i tak pójdzie to do kosza, nie? – powiedziała, zdejmując płaszcz i buty. – Ja idę z duchem czasu, moja droga. Ekologicznie podchodzę do życia. Jak wy to teraz mówicie: zero waste – rzuciła i weszła do pokoju. – No, to co? Siadamy do kolacji? Co tam naszykowałaś? Mam nadziej, że coś strawnego – zaśmiała się ze swojego żartu. Mnie do śmiechu nie było.
– Kaczkę po pekińsku – odpowiedziałam, kierując się do kuchni. Wyjęłam kwiaty z opakowania, wstawiłam je do wazonu, potem wyciągnęłam prezent z reklamówki. Była to przeceniona książka kucharska. Teściowa nawet nie zdjęła naklejki z ceną... Odłożyłam na parapet zeszytowe wydanie pysznych dań.
– I jak? Zadowolona? – Radek podszedł do mnie i objął w pasie. – Mama miała fajny pomysł z tą książką, nie? – Pocałował mnie w szyję. Odsunęłam się od niego, bo ochota na pieszczoty odeszła mi, gdy zobaczyłam go w drzwiach z mamusią. To ich pytające „nie” na końcu zdania doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
– Nie, bo mam ich już kilka – odparłam. – Pomóż mi i otwórz wino – poleciłam, wyjmując kaczkę z piekarnika.

I po co tak się starałam?

Kiedy weszłam do pokoju z daniem głównym na tacy, zobaczyłam teściową, jak zagląda do ozdobnej torebki, w której był prezent dla Radka!
– Co mu kupiłaś? – zapytała, wyjmując pięknie zapakowane pudełko.
– Mamo! To jest dla Radka! – wkurzyłam się.
– No przecież wiem, że dla niego, a nie dla mnie. – Wzruszyła ramionami. – I tak to zaraz rozpakuje, więc...
– Zostaw to, proszę – syknęłam.
– A co to za marsowe miny? – zapytał Radek, wchodząc z otwartą butelką wina.
– Ewa się złości, bo chciałam zobaczyć, jaki ma prezent dla ciebie – odparła z pretensją w głosie teściowa.
To rozpakuj, mamuś, też jestem ciekaw, co tam żonka mi kupiła – odpowiedział, jak gdyby nigdy nic.
No zatkało mnie! Serio. Teściowej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szast-prast i czerwony papier wylądował na podłodze razem z pudełkiem. Zacisnęłam usta.
– Synuś, to zegarek. Masz, załóż go. Podoba ci się? – zachowywała się tak, jakby to ona go sprezentowała!
– Fajny – odparł. – Dzięki – powiedział, zakładając go na rękę. – No to co? Jemy? „To wszystko?!”, krzyczałam w myślach. „A gdzie słowo uznania, podziękowania za to, że zadbałam o całą oprawę tej rocznicy?!”. No i po romantycznej kolacji we dwoje, przy świecach, nastrojowej muzyce... I po co tak się starałam? Ja zawsze przywiązywałam wagę do oprawy, oni jak widać niespecjalnie...

 I tak to zaraz zjemy, nie? 

Przysięgłam sobie, że już nigdy, ale to nigdy, nie będę się starać o to, by było miło, elegancko, uroczyście. I słowa dotrzymałam. A jakże! Miesiąc później były urodziny Radka. Zaprosił swoją matkę, a jakby inaczej, oraz siostrę z mężem. Prosił, żebym przygotowała coś na to rodzinne spotkanie. No to przygotowałam. Miny teściowej i siostry mojego męża były bezcenne, gdy usiadły przy stole, na którym stał tort w plastikowym opakowaniu kupiony w markecie, pieczeń rzymska w aluminium, kurczak pieczony również na aluminiowej tacce, ser i wędlina w oryginalnych opakowaniach, marynowane pieczarki w słoiku i sok pomarańczowy w kartonie.
Nie przekładałam na talerze, bo co to za różnica, na czym i jak podane, prawda, mamo? I tak to zaraz zjemy, nie? – powiedziałam z satysfakcją w głosie.

 

Czytaj więcej