"Kiedy słuchałam, jak Laura opowiada o najlepszych winach i ubraniach luksusowych marek, czułam się jak śmieć. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy pewnego dnia zobaczyłam, jak robi zakupy w dyskoncie...!" Monika, 31 lat
Poznałyśmy się na siłowni. Właściwie zanim ją zobaczyłam, najpierw poczułam duszący zapach perfum. Był tak intensywny, że musiałam przesunąć się w stronę okna, ale tam już tłoczyły się inne dziewczyny. Zapewne też spragnione świeżego powietrza. Dopiero później zwróciłam uwagę na kobietę w średnim wieku, która ćwiczyła na środku sali niczym solistka w balecie. Trzeba przyznać, że miała zgrabne ciało i była ubrana w markowy dres. Niepotrzebnie tylko tak się skropiła ciężkimi perfumami. Ich woń w połączeniu z potem dawała nieciekawą mieszankę. Ale w końcu to zajęcia fitness, więc powinnam być przygotowana na różne zapachy...
Laura, bo tak miała na imię, nie znała umiaru w oblewaniu się perfumami. Od ich woni robiło mi się słabo. Poza tym jednak wydawała się sympatyczna.
– Kurczę, nie wzięłam mydła... – jęknęłam raz po fitnessie.
– To weź mój żel – podała mi tubę ze swoim kosmetykiem. Zawahałam się, bo to był jeden z najdroższych, ale Laura powiedziała, żebym się nie krępowała.
– No i co z tego, że luksusowy! – machnęła ręką. – Jesteśmy tego warte – dodała z kokieteryjnym uśmiechem, a potem wyjęła flakon perfum i zaczęła się nimi spryskiwać. Czym prędzej więc uciekłam pod prysznic, żeby mnie znowu nie zemdliło. O dziwo, żel do kąpieli pachniał podobnie do mojego, ale ja swój kupiłam w dyskoncie. Jednak opakowanie niezbicie świadczyło o tym, że kosmetyk jest z wyższej półki.
Laura w ogóle miała słabość do markowych rzeczy, bo często widziałam ją w różnych kosztownych kreacjach, choć zwykle nieco przykrótkich. Obserwując ją, obiecałam sobie, że gdy ja już przekroczę czterdziestkę, będę chodzić w dłuższych spódnicach niż ona. Zakładanie mini w tym wieku bywa ryzykowne... No ale z drugiej strony, jak się ma spódniczkę od Chanel, to może jednak wypada? Sama nie wiem...
– Ładny masz dres. Co to za marka? – zagadnęła mnie raz Laura.
– Obawiam się, że żadna... – przyznałam z rozbrajającą szczerością i dodałam, żeby się całkiem pogrążyć:
– Kupiłam go w jakimś sklepie sportowym.
– Ładne połączenie magenty z szarością. Naprawdę urocze – pochwaliła mnie.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się.
Innym razem zwróciła uwagę na mój turkusowy ręcznik, który tak się jej spodobał, że aż zapytała, gdzie go kupiłam.
– W markecie, na hali – odparłam.
– Na hali? – uniosła brwi. – No proszę, muszę częściej tam zaglądać... Te butiki i galerie handlowe chyba są przereklamowane. Ale ja tylko w takich kupuję... – westchnęła z wyższością. Poczułam się jak ktoś gorszego sortu. No cóż, jestem tylko zwykłą sekretarką w niewielkiej firmie, a nie ważną biznewoman, jaką zapewne była Laura. Chociaż, jak się tak dobrze zastanowić, to może tylko wyszła bogato za mąż? Jakoś nigdy nie wspominała o swojej firmie. Tak, to lepiej do niej pasowało.
„Pewnie babka cały dzień robi zakupy, a potem leży i pachnie”, pomyślałam raz, obserwując, jak po treningu wsiada do swojego drogiego auta. Choć nie sprawiała wrażenia zbyt dobrego kierowcy. Jechała bardzo powoli i niemal środkiem drogi. Pewnie unikała kontaktu z żywopłotem, żeby nie porysować karoserii. Ale dzięki temu samochód wyglądał jak nowy. I chyba taki był. „Niektórym to się powodzi!”, pomyślałam z zazdrością. Potem jednak przyznałam w duchu, że ja też nie mam powodu do narzekania. Oboje z mężem pracujemy, mamy dwójkę udanych dzieci, raz w roku jeździmy na wakacje. Czego chcieć więcej?
Któregoś dnia zajęcia fitness zostały odwołane z powodu choroby trenera. Nie usłyszałam sygnału SMS-a z klubu i dopiero na miejscu dowiedziałam się o tym. Doszłam do wniosku, że skoro już przyjechałam, to trochę poćwiczę na siłowni, a potem popedałuję na rowerku stacjonarnym. Chwilę później obok mnie zaczęła ćwiczyć Laura. Kręciła pedałami i przeglądała jakąś gazetę wnętrzarską. Co jakiś czas pokazywała mi zdjęcia mebli i detali, do każdego dodając krytyczny komentarz. Dla mnie wszystko ładnie wyglądało, ale kiedy zobaczyłam, że niewielka konsolka kosztuje kilka tysięcy złotych, a żyrandol dwa, od razu straciłam zainteresowanie.
– Przecież to nie dla ludzi. Te ceny są chyba z kosmosu! – rzuciłam oburzona.
– Faktycznie, najtańsze nie są, ale niektóre z tych mebli to pojedyncze egzemplarze. Unikaty! A ja, wiesz, Monia, lubię wydać więcej i mieć coś niepowtarzalnego – odparła. – Nie znoszę przedmiotów masowej produkcji, nie daj Boże z Chin. Osobiście wolę mieć mniej, ale za to z wyższej półki.
„Snobka”, pomyślałam lekko urażona, jednak nic nie odpowiedziałam. Nie przepadam za ludźmi, którzy obnoszą się ze swoim bogactwem. To takie... nieeleganckie. Raz oglądałam film dokumentalny o bogatych Rosjanach, którzy chwalili się swoją fortuną. Jeden z nich to nawet miał sedes pokryty złotem! Prawdę mówiąc, napawało mnie to niesmakiem.
– Wszystko musi mieć odpowiednią oprawę. Chodzi o markę – rozgadała się Laura. – Dzięki niej można poznać klasę człowieka...
Nie słuchałam tego wymądrzania się, tylko wrzuciłam wariant jazdy po górach i zaczęłam mocniej pedałować. Co jakiś czas dochodziły mnie jeszcze urywki zdań na temat jakości towarów, między innymi włoskich botków, egipskiej bawełny i argentyńskiej wołowiny, bagatela 200 złotych za kilo! Podobno gosposia Laury przygotowuje ją tak wspaniale, że dosłownie rozpływa się w ustach. Podała mi nawet przepis na tę wołowinę. Wymieniła też markę wina, którego bukiet najlepiej komponuje się ze smakiem mięsa! Nie mogłam tego słuchać. Zsiadłam z rowerku i poszłam do szatni. Czym prędzej się przebrałam i ruszyłam na przystanek tramwajowy. Oczywiście lało. „No tak, biednemu zawsze wiatr w oczy”, pomyślałam, chowając się pod wiatą. Wtedy podjechała Laura i zaproponowała, że mnie podwiezie. Bez wahania się zgodziłam. Z miejsca wybaczyłam jej wywyższanie się i przepis na pieczeń z argentyńskiej wołowiny, której nigdy w życiu nie kupię. Zwłaszcza że zawiozła mnie pod sam blok.
Weszłam do mieszkania, a tam od razu powitał mnie radosny chór córek.
– Mama! Wróciłaś! – zawołały Zosia i Ewa.
– A kupiłaś serek do naleśników? – zapytał mąż, wyglądając z kuchni. – Placki już usmażyłem...
– Na śmierć zapomniałam – przyznałam ze skruchą. – Zaraz skoczę do sklepu i kupię ten pyszny waniliowy – obiecałam i czym prędzej wybiegłam z mieszkania. Niestety, w sklepie był tłok. Chwyciłam wiaderko z twarożkiem, kilka innych drobiazgów i ustawiłam się w kolejce do kasy. Nagle moją uwagę przykuł widok kobiety stojącej tyłem. Wydała mi się znajoma, zwłaszcza jej zapach, intensywny i duszący. „Laura? Laura!”, uświadomiłam sobie i wtedy poczułam, że coś jest nie tak. Mimowolnie zapuściłam żurawia do jej koszyka. Było w nim wiele produktów. Mięso, jogurty, kosmetyki, środki czystości. Mniej więcej to samo, co zwykle ja kupuję w tym dyskoncie. No właśnie, w DYSKONCIE! Jestem pewna, że nie można w nim nabyć ani wołowiny z Argentyny, ani ekskluzywnego wina. Kosmetyki w Laurowym wózku też nie należały do luksusowych... „A więc to tak!”, pomyślałam zdegustowana. „Laura wcale nie jest bogata, tylko na taką pozuje! Ale po co?... Po co udawać kogoś, kim się nie jest i nigdy nie będzie? Dla lepszego samopoczucia czy żeby zepsuć humor innym?”
Chciałam nawet ją o to zapytać, ale nie miałam okazji, bo po weekendzie nie zjawiła się w klubie.
A tydzień później przed zajęciami Gośka zaskoczyła nas sensacyjną wiadomością, że Laura nie jest żadną bizneswoman, tylko... gosposią u jakichś bogaczy.
– Gosposią?! – Edyta przewróciła oczami ze zgrozą. – Niemożliwe! Skąd wiesz?
– Pracuję w sklepie z antykami i w piątek pojechałam z szefem do klientki. Drzwi otworzyła nam Laura w służbowym fartuszku. Udawała, że mnie nie zna! – mówiła poruszona Gocha. – Wyobrażacie sobie?! Wciskała nam kit, że jest taka ę ą, a tak naprawdę to sprząta, pierze, gotuje i tylko oddycha powietrzem wyższych sfer.
– Może od niego pomieszało jej się w głowie... – parsknęła śmiechem Edyta.
– No ale skąd miała te markowe ciuchy? – dopytywała Anka.
– I nowy samochód?
– Auto pewnie było służbowe, a ubrania dostała po swojej chlebodawczyni, która jest znacznie niższa od niej – odpowiedziała Gośka.
– No tak, to się trzyma kupy – pokiwałam głową i dodałam:
– Oj, coś czuję, że Laura już nie przyjdzie na ćwiczenia.
– Przynajmniej teraz nie będziemy się dusić zapachem jej perfum.
– Wzruszyła ramionami Anka. I faktycznie, wreszcie nie trzeba było tak intensywnie wietrzyć.