"Długo nie zakładałem rodziny, bo najpierw chciałem się czegoś dorobić. Ale gdy stuknęła mi czterdziestka, doszedłem do wniosku, że czas się ożenić. Kandydatka musiała być ładna, zgrabna i najlepiej mieć własną firmę. Chyba nie po to harowałem jak wół, żeby po ślubie wydawać kasę na utrzymanie żony? Odpowiednią partię znalazłem na portalu randkowym. To znaczy, tak mi się wydawało..." Zbyszek, 40 lat
W wieku 40 lat miałem własną firmę, mieszkanie, samochód – wszystko, czego kumple dorabiali się dopiero po ślubie. Ja jednak nie chciałem zaczynać małżeństwa od spłacania kredytów, więc zaraz po studiach wziąłem się do roboty. Po kilkunastu latach mogłem powiedzieć: zamożny ze mnie gość. Dlatego moja przyszła żona musiała być ładna, zgrabna, ale też posiadać własną firmę. Nie po to harowałem jak wół, żeby po ślubie wydawać kasę na utrzymanie żony.
Wyszukałem w internecie portal randkowy i zarejestrowałem się. W ogłoszeniu napisałem: Atrakcyjny 40-letni, dobrze sytuowany, pozna panią w celu matrymonialnym. Do głowy mi nie przyszło, że anons spowoduje lawinę odpowiedzi. Było ich kilkadziesiąt, ale po surowej selekcji zostały mi tylko trzy panie. Były ładne i co najważniejsze, miały własne firmy. Na pierwszą randkę umówiłem się z brunetką, Jagodą. Jednak w trakcie rozmowy przyznała, że tak naprawdę ma na imię Jadwiga i od razu mi podpadła, bo nie lubię kłamstwa.
Druga randka nie doszła do skutku. Podczas rozmowy przez telefon usłyszałem płacz dziecka. I co się okazało? Że znowu zostałem okłamany! Była uroda, była firma, ale było i dziecko! A ja jestem wystarczająco młodym mężczyzną, żeby mieć własne potomstwo. Nie zgodziłem się na spotkanie. Została mi jeszcze Iwona, kandydatka numer trzy. Ostatnia. Umówiłem się z nią na spacer. Bo jeśli okazałoby się, że jest kłamczuchą, po co miałbym płacić za kolację w restauracji? Kiedy wychodziłem z domu, zadzwoniła moja komórka. – Muszę odwołać spotkanie – usłyszałem głos Iwony. – Co się stało? – zapytałem. – Mam niespodziewanych gości. Zadzwonię jutro. Pa! Rozłączyła się, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
Wkurzyłem się, ale następnego dnia złość mi przeszła, bo Iwona zaprosiła mnie do siebie na kolację. Zanotowałem jej adres, a dwa dni później wsiadłem do mojej nowej Skody Octavii i ruszyłem na randkę. Po drodze kupiłem skromny bukiet margerytek. Na róże nie chciałem wydawać kasy, skoro to nic pewnego. Kiedy podjechałem pod jej dom, oniemiałem z radości. Trafiła mi się naprawdę niezła partia! Na podwórku stały trzy samochody. Wzdłuż ogrodzenia rosły czerwone róże. Zaparkowałem za budynkiem gospodarczym, bo było mi wstyd, że mam tylko marną skodę. Margerytki zostawiłem na tylnym siedzeniu – przy różach na podwórku wyglądały nędznie, a ja przecież nie byłem biedakiem. Rozglądając się z zaciekawieniem po posesji, dotarłem do drzwi. Nacisnąłem dzwonek.
– Dzień dobry – przywitałem się z kobietą, która mi otworzyła. Na wysokości oczu miałem jej wielki jak bochenki chleba biust. – Czy zastałem Iwonę? – zapytałem speszony.
– Wchodź, wchodź – odpowiedziała i nagle moja głowa została wciśnięta między te dwa bochny chleba. Nie mogłem złapać tchu. Machałem rękami, przekonany, że zaraz się uduszę. Nagle poczułem, że kobieta odsuwa mnie od siebie. Odetchnąłem głęboko.
– Ja do Iwony – powtórzyłem nieswoim głosem.
– Witaj, Zbyniek! – babochłop mocno poklepał moje ramię. – Od razu poznałam cię po głosie.
Marzyłem, żeby zemdleć i aby karetka odwiozła mnie do szpitala. Cokolwiek! Wolałem zapaść się pod ziemię, niż zjeść z tą wstrętną babą kolację. Iwona na zdjęciu była filigranową czarnulką, a kobieta, przed którą dygotałem, to gigantyczna wulgarna blondyna.
– No co tak się gapisz? – burknęła. – Ach!!! Pewnie chodzi ci o zdjęcie! – zrozumiała wreszcie. – To taki mały żart – zarechotała rubasznie.
– A teraz wchodź do salonu – zarządziła.
– Wandzia! Podawaj! – ryknęła po chwili Iwona, po czym usiadła obok mnie przy stole. Do pokoju wjechał stolik na kółkach, a za nim weszła drobna kobieta. Ustawiła na stole wazę z parującym rosołem.
– Wcinaj! – stuknęła mnie w plecy Iwona.
Czułem, jak pot ścieka mi po nosie prosto do talerza z rosołem.
– Nie gmeraj łyżką – fuknęła.
– Nie jestem głodny – wydukałem, ale widząc jej minę, zacząłem jeść.
– Jaką masz furę? – spytała nagle.
– Skodę Oktavię – wyznałem.
– Taki złom? Kupi ci się porządny wozik. I marynarkę też, bo to lichota jakaś – stwierdziła, taksując mnie wzrokiem.
„Muszę stąd uciec”, szeptałem w myślach. I nagle zadzwoniła moja komórka.
– Halo? – rzuciłem z nadzieją.
– Dzień dobry, mamy dla pana atrakcyjny pakiet. Telefon, internet, telewizja…
– Mhm… Rozumiem, że to pilne. Zaraz będę! – zawołałem.
– Ależ proszę pana… – wykrzyknął zdumiony mężczyzna, lecz wyłączyłem komórkę.
– Coś się stało? – zaniepokoiła się Iwona.
– Przepraszam, muszę jechać. Ale wrócę, jak tylko moja firma usunie awarię – skłamałem.
– Będę czekać – powiedziała, zalotnie trzepocząc doklejonymi rzęsami. „A czekaj nawet do końca życia, wstrętna babo”, pomyślałem.
Gdy wreszcie znalazłem się w domu, poczułem ulgę. Wziąłem prysznic i kiedy delektując się ciszą, usiadłem w fotelu, ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem zły, że zakłócono mi spokój.
– Dzień dobry – przywitała się szczupła brunetka. – Jestem pana nową sąsiadką. Zaciął się zamek w moich drzwiach. Czy mogę liczyć na pana pomoc? Zachwycony jej urodą, milczałem, więc ona mówiła dalej:
– Nie zawracałabym panu głowy i poszłabym spać do mamy. Ale jestem nauczycielką i jutro wyjeżdżam z dziećmi na kolonię, a wszystkie dokumenty są w mieszkaniu. Uśmiechała się z zakłopotaniem.
„Nauczycielka… Pensja marna”, oceniłem trzeźwo, ale nagle poczułem, że moje serce zaczyna bić coraz szybciej. Zdziwiłem się, bo nigdy wcześniej nie zareagowałem tak na żadną kobietę. „Chyba złagodzę moje wymagania co do żony”, pomyślałem, wyciągając z szuflady śrubokręt.
– Zaraz uporam się z tym niesfornym zamkiem – powiedziałem do sąsiadki, a ona uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.