 
            
             
                "Od pół roku podobała mi się pewna piękna blondynka, ale nie miałem odwagi, by zaproponować jej spotkanie. Któregoś dnia przyszła do komisu z autami, w którym pracowałem. Chciała kupić samochód, który nie będzie się psuł, a mój szef zażądał, bym opchnął jej starego golfa! Nie wiedziałem, co robić, bo nie chciałem stracić tej pracy. Aż w końcu mnie olśniło..." Adrian, 27 lat
Dzień był zimny i smętny. Do komisu mało kto zaglądał, więc szef od rana chodził naburmuszony i narzekał, że samochody brudne i że ja nic nie robię, żeby zwiększyć sprzedaż. A komu miałem je sprzedawać, skoro nikt nie przychodził?! Czekałem więc na osiemnastą, żeby pójść do domu. Tymczasem po piątej sytuacja się zmieniła. Bo do komisu weszła ona...
– Dzień dobry – uśmiechnęła się nieśmiało. 
– Dzień dobry – szepnąłem, zastanawiając się, czy mnie rozpozna. Ale nie, nie miała pojęcia, że jestem jej sąsiadem z bloku... 
– Witamy! – wykrzyknął za to szef i zatarł z radości ręce. – Czym możemy służyć? 
– Chodzi o to... – zaczęła powoli – że chciałabym kupić samochód.
– No to trafiła pani w najlepsze miejsce! – zapewnił. – Akurat mamy spory wybór. I promocyjne ceny! Jakie auto by sobie pani życzyła? – przeszedł do rzeczy. 
– Małe. Żeby łatwo było zaparkować...
– Świetnie! – ucieszył się. – A pojemność silnika? Z ABS-em czy bez? – pytał. 
– Nie wiem – jęknęła dziewczyna. – Niech będzie takie, żeby się nie psuło.
– Jasne – szef pokiwał z zadowoleniem głową. – Pan Adrian – wskazał na mnie – pokaże je pani. Zgoda? 
– Oczywiście, dziękuję – odparła, a ja zostałem pociągnięty za rękaw na zaplecze. 
– Wiesz, co masz robić? – szepnął do mnie szef. – Masz jej opchnąć tego starego volkswagena. To nasza jedyna szansa, żeby się go pozbyć! 
– Ale... – przeraziłem się.
– Żadnych „ale” – przerwał mi. – Najpierw pokaż jej najdroższe auta, a potem zaprowadź do golfa – poklepał mnie po ramieniu. – I pamiętaj. Liczę na ciebie!
„Liczę na ciebie”, powtórzyłem w duchu załamany. No bo jak mogłem wepchnąć kobiecie, w której się podkochiwałem od pół roku, samochód niewart nawet połowy ceny, jakiej żądaliśmy?
Byłem przekonany, że po tygodniu jazdy auto stanie gdzieś na środku skrzyżowania... Wprawdzie było odmalowane, a tapicerka została wyprana, ale każdy kto zajrzał pod maskę i wiedział coś o samochodach pukał się w czoło. 
– Do diabła – szepnąłem więc wściekły i wyszedłem do dziewczyny. 
– Gotowa? 
– Jak najbardziej – uśmiechnęła się i poszliśmy razem na plac, gdzie stały auta.
– Zaczniemy od tego – powiedziałem, zbliżając się do klikuletniego peugeota. – Jest nieduży, zwinny, szybki, mało pali...
– Jest śliczny! – zawołała, a ja przewróciłem tylko oczami. No bo jak można w wyborze samochodu kierować się kryterium piękności?! – Ile kosztuje?
– Trzydzieści pięć tysięcy. 
– A nie ma pan czegoś tańszego? 
– Mam – powiedziałem i pokazałem jej kolejne auta. Wszystkie jednak były za drogie... Wreszcie nie zostało mi nic innego, jak zaprezentować jej volkswagena...
– To auto kosztuje piętnaście tysięcy – wyjaśniłem. – Samochód jest mały, ale pojemny – powiedziałem, żeby nie skłamać. – Może pani nim jeździć bez strachu – dodałem, bo temu autu nic już zaszkodzić nie mogło. 
– I też jest śliczny! – ucieszyła się.
– Chwileczkę! – powstrzymałem ją. – A może chce się pani przejechać? 
– A, bardzo dobry pomysł! – wykrzyknęła. 
Wsiedliśmy do auta. Wyjechałem z salonu, a potem zamieniliśmy się miejscami. Samochód wydawał z siebie różne niepokojące dźwięki: skrzypiał i charczał, ale ona nawet się nie skrzywiła!
 – Jest świetny! – cieszyła się. – Tak lekko się prowadzi! I jaki szybki! Westchnąłem z rozpaczą. Jechała pięćdziesiąt na godzinę! – Możemy już wracać. Kupuję go! 
– Może chce się pani jeszcze zastanowić? 
– Nie – odpowiedziała. I tak się na niego uparła, że nawet wpłaciła zaliczkę.
A następnego dnia miała zapłacić resztę. Szef był wniebowzięty... 
– Nareszcie się go pozbędziemy! – wykrzyknął, gdy wyszła z komisu.
– Tak... – bąknąłem.
– No właśnie – spoważniał nagle. – A ty pamiętaj na przyszłość, za co ci płacę! Za robienie wody z mózgu klientom! Masz szczęście, że się zdecydowała na to auto. Inaczej od razu bym cię zwolnił! 
Wróciłem do domu załamany. Nie dość, że z mojej winy dziewczyna miała jeździć gratem, to jeszcze szef był na mnie wkurzony. Wiedziałem, że teraz to już w ogóle muszę wybić sobie piękną sąsiadkę z głowy. A przecież ile razy widywałem ją na osiedlu czy w sklepie, ogarniało mnie dziwne uczucie. Coś jakby ciepło rozlewało się po moim ciele, jakby nagle świat dookoła jaśniał... Ale nigdy nie miałem śmiałości jej zagadnąć. A teraz jeszcze to! Pech chciał, że musieliśmy się poznać właśnie w takich okolicznościach. Pomyślałem, że straciłem ją na zawsze... I nagle mnie olśniło! Sytuacja była do uratowania! Chwyciłem kurtkę i pobiegłem do klatki schodowej, w której mieszkała dziewczyna. Zadzwoniłem do pierwszego mieszkania na parterze. 
– Przepraszam – powiedziałem z uśmiechem do starszej pani. – Szukam pewnej dziewczyny, która tu mieszka. Taka śliczna długowłosa blondynka – wyliczałem. 
– A! Małgosia! – pokiwała głową. – A pan to w jakich intencjach? – spytała. 
– W dobrych. Najlepszych – zapewniłem. 
– Czyli zakochany? – zachichotała. – Piętro wyżej. I powodzenia – dodała. 
Faktycznie, było mi potrzebne...
Kiedy wytłumaczyłem dziewczynie, z czym przyszedłem, bardzo się zdenerwowała. 
– Co to w ogóle za wygłupy?! – zapytała. 
– To poważna sprawa! W komisie pilnował mnie szef i nie mogłem nic zrobić! Bo przecież by mnie wyrzucił z pracy! A pani nie zasługuje na coś takiego! 
– A skąd pan wie, na co zasługuję? 
– Ja? No... Ja tak sobie powiedziałem... Nieważne zresztą. Proszę przyjść jutro z jakimś facetem, a on niech zajrzy pod maskę i zrobi awanturę. Tu ma pani listę najgorszych części – wręczyłem jej kartkę papieru. – Jeśli pani kupi ten samochód, będzie pani tego żałować. Do widzenia.
Następnego dnia z niecierpliwością czekałem, co się wydarzy. Małgorzata przyszła zaraz po otwarciu komisu. W towarzystwie jakiegoś dryblasa.
– Chciałbym najpierw rzucić okiem na to auto – powiedział facet i wyszli na plac.
– Cholera! – syknął szef. – O co chodzi?! 
– No, chyba babka nie jest taka głupia, jak się nam wydawało... – stwierdziłem. 
– Ty nie filozofuj. Leć tam i ich przekonuj! Ale nie zdążyłem wykonać polecenia. Bo dryblas był już z powrotem w biurze. Ale nam nagadał! Wyrecytował z pamięci całą listę wad, które wczoraj zapisałem Małgosi. I zażądał zwrotu zaliczki. A ja odetchnąłem z ulgą.
Dwa dni później po pracy spotkała mnie niespodzianka. Małgosia czekała na mnie przed komisem w samochodzie! 
– Niech pan wsiada! – zawołała. – Szybko, żeby szef nie widział! A potem wyjaśniła, że auto kupiła w innym komisie. – Chciałabym panu bardzo podziękować – uśmiechnęła się. – Choć nie mam pojęcia, dlaczego pan to dla mnie zrobił. 
– Żal mi pani było – skłamałem. 
– Aha... – pokiwała głową. – A nie żal panu będzie, jeśli w ramach wdzięczności zaproszę pana na kolację? Dzisiaj? 
– Będę... szczęśliwy! – powiedziałem. A powody mojego wcześniejszego zachowania postanowiłem wyjaśnić jej później, gdy się już lepiej poznamy. Może nawet ona sama się domyśli? Że to... z miłości?