"Po polonistyce pracowałam w restauracji jako kelnerka, potem obsługiwałam też recepcję hotelu. Jednocześnie studiowałam zaocznie podyplomowe zarządzanie, bo dla polonistów w naszym miasteczku nie było pracy. Kiedy okazało się, że mam szansę awansować na menadżerkę, cieszyłam się jak dziecko! Swoją radością podzieliłam się z Dagmarą..." Monika, 25 lat
Skończyłyśmy zamykać bar, kiedy Marta powiedziała, że zwalnia się, bo dostała lepszą ofertę.
– Naprawdę? – zapytałam zaskoczona. – Cieszę się bardzo – dodałam szybko. – Tylko wiesz, martwię się, jak to teraz będzie. Takiej szefowej jak ty to ze świecą szukać.
– Monika, ty się nie martw, moim zdaniem szef weźmie ciebie na moje miejsce. Powiedziałam mu, że świetnie sobie radzisz, że znasz wszystko od podszewki, jesteś zorganizowana, sumienna. No i że niedługo skończysz studia podyplomowe z zarządzania. – Poklepała mnie po dłoni. – Powiedział, że rozważy twoją kandydaturę. Pewnie pod koniec miesiąca weźmie cię na rozmowę.
– Dziękuję! – Uściskałam ją mocno.
Do domu wracałam jak na skrzydłach. Cieszyłam się jak dziecko. „Warto było czekać na taką szansę”, mówiłam do siebie w duchu. Pracę w restauracji zaczęłam jako kelnerka, potem, kiedy szef zaczął robić cięcia i zwolnił kilka osób, obsługiwałam też recepcję hotelu, nawet na dowozach byłam. Jednocześnie studiowałam zaocznie zarządzanie, bo niestety dla polonistów pracy nie było. Poza tym zdawałam sobie sprawę z tego, że jako kelnerka nie dam rady długo pociągnąć, bo to wbrew pozorom ciężka praca, dająca w kość fizycznie i psychicznie. Stąd ten pomysł, żeby zapisać się na podyplomówkę. I nie żałowałam tej decyzji, tym bardziej teraz, kiedy miałam szansę na awans na menadżera.
Po powrocie do domu wzięłam prysznic, zjadłam kolację i zasiadłam do książek, żeby przygotować się na zajęcia.
Następnego dnia pojechałam na uczelnię w doskonałym humorze. Na korytarzu spotkałam Dagmarę, z którą się zaprzyjaźniłam na początku studiów. Polubiłyśmy się od razu. Dagmara była duszą towarzystwa, miała kapitalne poczucie humoru, świetny gust, była śliczna i przebojowa. Zawsze zdobywała to, co sobie wymyśliła, wymarzyła, zapragnęła. Problem miała tylko z pieniędzmi, nie trzymały się jej. Ile by nie miała, wszystko przepuszczała. Ciągle narzekała, że pracuje za miskę ryżu, co akurat nie było prawdą, bo zarabiała tyle samo co ja, jeśli nie więcej.
– A co ty taka cała w skowronkach? – zapytała. – Coś się stało, o czym nie wiem?
– Na razie nie chcę o tym mówić, żeby nie zapeszyć – odpowiedziałam.
– Eee, no jak już zaczęłaś, to mów! O co chodzi? Poznałaś jakiegoś przystojniaka?
– Nie.
– No to mów, o co chodzi, bo mnie skręca z ciekawości.
– Marta odchodzi, wiesz, ta moja menadżerka, i może ja wskoczę na jej miejsce. Oczywiście to jeszcze nic pewnego… Ale z naszego zespołu ja mam największe doświadczenie i staż. Szef ma podjąć decyzję pod koniec miesiąca – odpowiedziałam.
– Uuuu, no, no, no! – powiedziała z błyskiem w oku. – A za co Marta poleciała?
– Za nic, sama się zwolniła, znalazła lepszą pracę.
– A ile zarabiała? – Nastawiła ucho w moją stronę.
Kiedy podałam jej kwotę, gwizdnęła i pokiwała z uznaniem głową.
– Ooo, to jest o co się bić – stwierdziła.
– Ale lekko nie jest, trzeba dbać o menu, zespół, atmosferę, dostawy, optymalizować koszty, śledzić poczynania konkurencji, być twarzą restauracji… – wyliczałam.
– Nic trudnego. – Puściła do mnie oko. – A szef? Fajny jest? – ciągnęła mnie za język.
– Normalny, idzie się z nim dogadać.
– No to fajnie.
Na tym rozmowa się skończyła, bo pojawił się prowadzący i zaczęły się ćwiczenia. Umówiłyśmy się na spotkanie za tydzień na uczelni. Ja po zajęciach musiałam od razu jechać do restauracji, bo barmanka źle się czuła i musiałam ją zastąpić.
Ale tydzień później Dagmara nie pojawiła się na uczelni. Wysłałam jej SMS-a z pytaniem, co się stało, czy może jest chora. Odpisała, że ma ważną sprawę do załatwienia. Jaka to była sprawa, miałam się wkrótce dowiedzieć…
Kilka dni później, kiedy zobaczyłam ją, jak wchodzi do restauracji, w której byłam zatrudniona, ucieszyłam się.
– Hej, niech zgadnę: byłaś w pobliżu i pomyślałaś, że wpadniesz na kawę – zażartowałam, witając się z nią.
– Nieee. Przyszłam do pracy. Jestem nową menadżerką – odpowiedziała wyniosłym tonem.
– Jaja sobie robisz, prawda? – Mina mi zrzedła, kiedy to usłyszałam.
– No nie, nie żartuję. – Była jak najbardziej poważna. – Słuchaj, szef mówił, że ty jesteś tu najbardziej kompetentną osobą i masz mnie wprowadzić w szczegóły, on nie ma czasu, ma jakieś ważne spotkanie – oznajmiła. – To od czego zaczniemy?
Zamurowało mnie, w gardle czułam rosnąca gulę, z trudem powstrzymywałam łzy. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.
– Czekaj, czekaj, a jak to się stało, że cię zatrudnił? – zapytałam wprost.
– Normalnie. Przyszłam, zapytałam, czy wciąż jeszcze szuka odpowiedniej osoby na stanowisko menadżerki, bo jeśli tak, to właśnie przed nim stoi. Uśmiechnął się, zaprosił mnie do gabinetu, porozmawialiśmy i dał mi do podpisania umowę. Miałaś rację, to całkiem fajny facet. – Ona nie miała żadnych skrupułów, żadnych wyrzutów sumienia!
– Wiedziałaś, że czekam na ten awans. Jak mogłaś mi to zrobić?! – zapytałam z pretensją w głosie.
– Gdyby ci tak naprawdę zależało na tej posadzie, tobyś od razu do niego poszła i załatwiła sprawę, a nie siedziała w kącie i czekała, aż ci zaproponuje. Zresztą on też mi powiedział, że brał cię pod uwagę, ale wydałaś mu się mało przebojowa, a on potrzebuje ludzi, którzy rozpychają się łokciami, wykorzystują okazję. Pretensje możesz mieć do siebie, nie do mnie.
Milczałam przez chwilę, próbując zachować zimną krew, choć w środku gotowałam się ze złości.
Wprowadziłam ją pobieżnie w obsługę kasy, raporty, zamówienia i tak dalej i zajęłam się swoimi sprawami. Ale ona co chwilę przychodziła do mnie z jakimiś pytaniami, potem kazała zrobić sobie kawę i podać do biura.
– Opowiedz mi o ludziach, którzy tu pracują, jakie są układy, kto z kim trzyma, kogo się nie lubi – zażądała.
– Przepraszam, ale nie mam czasu na plotki, klienci czekają – zbyłam ją.
– No dobra, to pogadamy później. – Sięgnęła po filiżankę z kawą. „Niedoczekanie twoje!”, pomyślałam, wychodząc z biura. Wtedy też postanowiłam szukać nowej pracy.
Kiedy wróciłam do domu, zadzwoniłam do Marty. Powiedziałam, jaka jest sytuacja i że rozglądam się za nowa pracą. Obiecała mi pomóc.
– Dziewczyna, która jest kierowniczką recepcji idzie na zwolnienie lekarskie, zagrożona ciąża. Jesteś zainteresowana?
Oczywiście, że byłam. Tydzień później, po zakończeniu zmiany, zapukałam do biura Dagmary.
– Odchodzę, od jutra mnie tu już nie będzie.
– Dlaczego, Monika?! Żarty sobie robisz? – Ale widząc moją minę, zrozumiała, że nie żartuję. – Nie możesz tak po prostu odejść.
– Mylisz się, mogę, pracuję na umowę zlecenie i mogę w każdej chwili to zrobić ze skutkiem natychmiastowym. Poczytaj sobie kodeks pracy.
Mina jej zrzedła.
– Zawiodłaś mnie, przyjaciółki tak nie robią – mówiła, mrużąc oczy.
– I kto to mówi?! – parsknęłam. – Czym się martwisz? Ponoć jesteś odpowiednią osobą na tym stanowisku.
Miesiąc później dowiedziałam się, że szef ją zwolnił. Zadzwonił do mnie z propozycją objęcia wakatu po niej. Nie skorzystałam z jego propozycji.