"To, co zobaczyłam tamtego dnia na cmentarzu, wreszcie mną potrząsnęło. Przez cały wieczór myślałam tylko o tym, żeby zacząć w końcu żyć. Bo przecież od dawna się dusiłam. Z mężem, który mnie nie dostrzegał, w mieście, którego nie znosiłam..." Anna, 51 lat
Rozwód? Czemu tak nagle? – zdziwiła się siostra, kiedy powiedziałam jej, że odchodzę od Stefana. – Myślałam, że się dogadujecie – dodała, przyglądając mi się uważnie.
– Trudno się dogadywać, jeśli się ze sobą w ogóle nie rozmawia – parsknęłam. Bo prawda była taka, że z moim mężem mijaliśmy się każdego dnia niemal bez słowa.
Od czasu do czasu wymienialiśmy jakieś banalne uwagi o pogodzie czy problemach z windą. Posiłki też jadaliśmy osobno – Stefan w firmie, ja w domu, sama przy zbyt dużym jak dla jednej osoby stole w salonie. Z małżeńskiego łóżka wyniosłam się dwa lata wcześniej i urządziłam sobie sypialnię w małym pokoju. Mąż nie protestował, sprawiał wrażenie zadowolonego z rozwoju sytuacji. Słowem – od lat żyliśmy obok siebie, bardziej niczym dwójka współlokatorów niż małżeństwo. Chyba jednak pozornie wyglądało to inaczej, skoro siostra była aż tak zaskoczona moją decyzją.
– Anka, ale co się stało? Macie jakiś kryzys? – drążyła.
– Tak, od mniej więcej piętnastu lat – skrzywiłam się.
– Nigdy nie myślałam, że...
– Baśka, podjęłam już decyzję – przerwałam jej, bo nie chciałam, by mnie odpytywała ze szczegółów naszego życia małżeńskiego.
Dwa dni później, po krótkiej i mało przyjemnej rozmowie z mężem, wyjechałam do Świnoujścia, gdzie zamierzałam znaleźć dla siebie kawalerkę. Zawsze marzyłam o tym, żeby zamieszkać nad morzem, ale Stefan nie znosił Bałtyku. Twierdził, że jest za zimny, by się w nim kąpać, że stale tam wieje albo pada, więc nie da się spacerować, odpoczywać ani żyć. W przeciwieństwie do mnie mąż kochał góry. Ja ich wręcz nie cierpiałam, bo wywoływały we mnie lęk i przerażenie.
Mieszkanie znalazłam po tygodniu – niewielką kawalerkę z balkonem, czterysta metrów od plaży. Okna wychodziły na zadbany skwerek, sąsiadka z góry była sympatyczną, samotną kobietą mniej więcej w moim wieku – słowem strzał w dziesiątkę. Wróciłam więc do rodzinnych Katowic i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Może gdybyśmy mieli ze Stefkiem dzieci, decyzja nie byłaby taka łatwa, ale on nigdy ich nie chciał... Papiery rozwodowe podpisał bez problemów, zgodził się też na sprzedaż naszego wspólnego mieszkania.
– Za to, co dostaniemy za ten metraż, kupisz sobie kawalerkę – stwierdziłam.
– Bez obaw, mam gdzie mieszkać – rzucił sarkastycznie. I jak się okazało, rzeczywiście miał. Dzień później wprowadził się do rozwiedzionej sąsiadki z bloku naprzeciwko. Fakt, że nie wiedziałm o tym romansie, mocno wytrącił mnie z równowagi. Czułam się upokorzona i oszukana, z drugiej jednak strony potwierdziło to moje wcześniejsze przypuszczenia – od długich lat żyłam pod jednym dachem z zupełnie obcym człowiekiem.
Trzy tygodnie później na dobre przeniosłam się do Świnoujścia i zaczęłam nowe życie. Siostra odwiedziła mnie po jakimś miesiącu i od razu nasza rozmowa zeszła na temat Stefana.
– Wiesz, bo tak stale się zastanawiam nad tym waszym rozwodem... – zaczęła, kiedy szłyśmy pustą o tak wczesnej porze plażą.
– Skoro koniecznie chcesz wiedzieć, jak było, to ci powiem – wzięłam ją pod rękę. – Pewnego dnia wybrałam się na cmentarz, odwiedzić mamę. Wiesz, że rzadko to robię, bo za każdym razem przeżywam taką wizytę i pół dnia płaczę – wyznałam. – Ale tamtej środy nogi dosłownie same mnie poniosły na jej grób. Kupiłam róże, wysprzątałam płytę. Miałam wracać, kiedy zauważyłam, że trzy groby dalej właśnie kogoś pochowano – grobowiec aż tonął w kwiatach. Podeszłam bliżej, rzuciłam okiem na tabliczkę i dosłownie mnie wmurowało.
– Ktoś znajomy? – zaniepokoiła się siostra.
– Znajomy? Nie. Chociaż może w pewnym sensie... Bo widzisz, kobieta, która zmarła, nazywała się dokładnie tak jak ja. Wiem, że to śmieszne i wiem, że mam popularne imię i nazwisko. Ale ona urodziła się nawet w tym samym roku, co ja. Rocznik siedem dwa, wyobrażasz to sobie?! – spojrzałam na Basię. – Tak to mną wstrząsnęło, że przez cały wieczór myślałam tylko o tym, żeby zacząć w końcu żyć. Bo przecież od dawna się dusiłam. Z mężem, który od lat mnie nie dostrzegał, w mieście, którego nie znoszę... Bo przecież wiesz, że nigdy nie czułam się dobrze w Katowicach. Przyjechałam tam za mężem i już zostałam, ale nie potrafiłam myśleć o Śląsku jak o swoim domu – ścisnęłam mocniej jej ramię. – Poprosiłam więc Stefana o rozwód, przyjechałam tutaj i oto jestem. Czuję się dziesięć lat młodsza, chce mi się żyć i mogłabym góry przenosić! – roześmiałam się.
– A wiesz, co jest najśmieszniejsze? – mówiłam dalej, bo już niczego nie chciałam przed siostrą ukrywać. – Stefek od dawna miał romans. Związał się z tą rozwódką z sąsiedztwa, a ja głupia, nawet nie zauważyłam, że on ma inną. W sumie, jakby się tak nad tym zastanowić, to niemal śmieszne – dodałam lekkim tonem.
– Stefek ma romans? – Baśka z wrażenia aż otworzyła usta.
– No właśnie, niespodzianka, co? – powiedziałam.
– Wiesz, z boku wyglądaliście na całkiem udane małżeństwo.
– Z boku wiele rzeczy wygląda inaczej, wierz mi – zauważyłam.
– Ale wszystko dobrze? Nie masz jakiegoś załamania czy...
– Załamania? – przerwałam jej. – Nie, kochana. Mam tylko spalony słońcem nos i kredyt, który wzięłam na meble. Zdążyłam już nawet zaaklimatyzować się w nowej pracy – zapewniłam siostrę i ruszyłyśmy w stronę wiatraka.
Dwa dni później zadzwonił mój prawie były mąż i powiedział, że właściwie chciał mi podziękować.
– Zawsze byłaś odważniejsza, bardziej konkretna. Ja pewnie zwlekałbym z tym rozwodem jeszcze długi, długi czas – stwierdził. Pożegnaliśmy się w zgodzie. Może nie nazbyt wylewnie, ale całkiem sympatycznie. Kiedy odkładałam słuchawkę, zachciało mi się śmiać. Bo wyglądało na to, że dopiero po definitywnym rozstaniu zaczęliśmy ze sobą normalnie rozmawiać.