"Kompletnie nie miałam szczęścia do facetów. Trafiałam na dupków, padalców, desperatów albo wariatów. No i maminsynków, ci są najgorsi. Myślałam, że przeżyłam już wszystko, ale ostatni przypadek wyprowadził mnie z błędu..." Agnieszka, 30 lat
Zawsze myślałam, że miłość po prostu się zdarza. Idziesz ulicą i bach: oto jest ten jedyny! Ewentualnie poznajesz go w szkole, na studiach, w pracy, w sklepie. Gdziekolwiek, byle nie przez internet! No ale mi jakoś nie chciało się przydarzyć. Dlatego próbowałam znaleźć fajnego faceta na portalach randkowych.
Naprawdę nienawidzę aplikacji randkowych. Nie mogę już znieść tego niekończącego się poznawania. „Cześć, może pogadamy?” „Cześć, jak się masz?” „Cześć, chcesz poklikać?” W kółko i w kółko to samo. Jak masz na imię, czym się interesujesz, jak lubisz spędzać czas.... Nudy! A może być nawet gorzej, serio, gdy zamiast krótkiej pogawędki facet uderza od razu z grubej rury, wysyłając fotkę... No, wiadomo czego. Gdybym chciała, mogłabym założyć galerię.
Tomka poznałam na portalu randkowym, bo gdzieżby indziej... Facet wydał mi się sensowny. Nie zadawał dziwnych pytań, nie gadał o głupotach... Ogółem zrobił na mnie dobre wrażenie. Na tyle, że mniej więcej po dwóch tygodniach zgodziłam się na spotkanie na żywo. Dwa tygodnie to mój okres testowy – przekonałam się, że jeżeli ktoś zbyt szybko naciska na randkę, nic dobrego z tego nie wychodzi. Tak więc poszłam...
Tę randkę zapamiętam na długo. Gdybym sama tego nie doświadczyła, nie uwierzyłabym. Pomyślałabym, że ktoś mnie zwyczajnie nabiera. Bo czy można być aż takim życiowym przegrywem?
Tomasz prezentował się nieźle, ale szybko zaczął opowiadać straszne pierdoły. Na przykład o tym, jak to nie było żadnej pandemii, a wirus został wymyślony w ramach jakiegoś rządowego eksperymentu związanego ze sterowaniem społeczeństwem... Albo że to wszystko spisek koncernów farmaceutycznych. Ewentualnie kosmitów. A potem strzelił mi cały wykład na temat trucizny w szczepionkach. Irytowało mnie takie gadanie. „Foliarz”, oceniłam mojego towarzysza w myślach. „Szkoda, bo początkowo nie sprawiał takiego wrażenia. Jakim cudem zdołał ukrywać swoje przekonania przez całe dwa tygodnie?”, myślałam. Wytrzymałam z nim na herbacie dobrą godzinę, po czym zaczęłam się wykręcać, że coś mam jeszcze do zrobienia, a poza tym muszę rano wcześnie wstać... Takie tam wymysły. Chyba się zorientował, o co chodzi, bo nie próbował mnie zatrzymywać. Albo też mu się nie spodobałam, tym lepiej. Przynajmniej okazał się w miarę dobrze wychowany.
– Odprowadzę cię na przystanek – zaproponował. Nie miałam nic przeciwko temu, nie lubię chodzić po ciemku.
Wyszliśmy z knajpki i zaczęliśmy wędrować opustoszałymi ulicami. Było zimno i bardzo nieciekawie. Zirytowałam się więc, gdy utknęliśmy na bardzo długim, dzielonym aż na trzy fragmenty przejściu dla pieszych, gdzie zielone światło migało przez trzy sekundy, a czerwone trwało chyba z pół godziny. Tym bardziej że z żadnej strony kompletnie nic nie jechało.
– Przechodzimy? – rzucił Tomasz.
– Na czerwonym? – zdziwiłam się.
– Jest zimno, chcesz tyle czekać? Brzmiał rozsądnie, ale jakoś tak czułam, że to czerwone światło po prostu go irytuje. Pewnie stanowiło jakąś systemową opresję czy coś w tym stylu.
– Pięć minut mnie nie zbawi – odpowiedziałam.
– No chodź, przeziębisz się. Pociągnął mnie za sobą, a ja nie zaprotestowałam. Odruchowo ruszyłam za nim. Niemal w tej samej chwili na pustej do tej pory jezdni pojawił się samochód... I zobaczyłam kolorowe światła policyjnego koguta.
– No pięknie – jęknęłam.
– Nic się nie martw, załatwię to – stwierdził mój towarzysz.
Policjanci zaparkowali przy nas, blokując drogę i zaczął się taniec: A co to się wydarzyło, a nieładnie, bardzo nieładnie. Dokumenty proszę... Stara śpiewka, jak zawsze. Byłam taka wściekła! Nie dość, że randka nie wypaliła, to jeszcze skończę z mandatem... Mimo to sięgnęłam do torebki. Tomek nawet się nie poruszył.
– Nie zauważyłem, jakie to światło – oświadczył niespodziewanie. – Nie rozróżniam kolorów. Jestem daltonistą – poinformował uprzejmie stróżów prawa i porządku.
Spojrzałam na niego i dosłownie szczęka mi opadła. Zresztą, nie byłam w tym osamotniona. Dwóch młodych policjantów również gapiło się na niego z niedowierzaniem. Co to za idiotyczny wykręt?! Nawet gdyby nie rozróżniał kolorów, to chyba przez tyle lat zdążył się nauczyć, że jedno światło pali się niżej, a drugie wyżej. Ta konkretna sygnalizacja miała nawet figurki ludzików... Nie dało się tego pomylić.
– Słucham? – rzucił zdumiony funkcjonariusz.
– Jestem osobą niepełnosprawną – odpowiedział Tomek bezczelnie. – Muszę polegać na wskazówkach innych przechodniów, a ona... – Wskazał na mnie. – Ona powiedziała, że światło jest zielone.
– Co takiego?! – niemal się zagotowałam.
– Tak było – kłamał w żywe oczy. – Zostałem wprowadzony w błąd i nie zamierzam ponosić tego konsekwencji.
– Dupek! – krzyknęłam wściekła. – Nie dość, że nieszczepiony wariat, to jeszcze skończony dupek! Nigdy więcej nie umówię się na randkę w ciemno, chrzanię te wszystkie portale!
– I dobrze pani zrobi – pochwalił młody policjant. – W internecie można trafić wyłącznie na świrów.
Popatrzyliśmy na siebie i... No, dobrze mu z oczu patrzyło.
– Poproszę panią do auta, bo strasznie wieje – powiedział. – A kolega zajmie się tym panem.
– Dziękuję – rzuciłam. Ruszyłam przed siebie, nawet nie zerkając na Tomasza. Nie zasłużył sobie na to. Muszę dodać, że nie zostałam tego dnia spisana, obyło się również bez mandatu. Funkcjonariusz za to odwiózł mnie do domu, po czym wyciągnął ode mnie numer telefonu. Kto wie, może się nawet z nim umówię? Widocznie szczęśliwe przypadki jednak czasem się zdarzają.