"Lubiłam Olę i Grzesia, dlatego zaproponowaliśmy im wspólny wyjazd na kajaki, z namiotami. Problem pojawił się już pierwszego dnia, a potem było tylko gorzej. Okazało się, że wcale ich nie znamy… Ewa, 26 lat
Na wakacje mieliśmy w tym roku pojechać do Chorwacji. Ale potem firmę, w której pracował Rafał, mój mąż, dotknął kryzys i nasze plany wzięły w łeb. Zastanawialiśmy się, jak zorganizować sobie wypoczynek.
– A jakby tak pojechać w Polskę? Jak kiedyś: plecak, namiot, kajaki, trzy koszulki, para dżinsów i słodka wolność! – wymyślił nagle Rafi.
W sumie… Byłam tak zmęczona miastem i codzienną orką w korporacji, że pomysł wydał mi się… – …genialny! – zapaliłam się.
– Dzika natura, noc pod gwiazdami, śpiew ptaków o poranku – rozmarzyłam się. – I to wszystko za półdarmo!
– A dla towarzystwa wzięlibyśmy Olę i Grześka – planował dalej. – Z tego, co słyszałem, przez tą inflację też musieli zrezygnować z zagranicznych wojaży.
Grześ był kolegą po fachu mojego męża. Pracowali kiedyś razem. A kiedy Rafał przeszedł do nowej firmy, zaczęliśmy się spotykać prywatnie. Grzegorz miał fajne poczucie humoru, lubiliśmy podobne filmy i muzykę. Z Olą uwielbiałam biegać po sklepach z ciuchami. Zawsze wiedziała, co w modzie piszczy. Raz, dwa razy w miesiącu spotykaliśmy się we czwórkę na kolacji, szliśmy do kina czy wybieraliśmy się do klubu. Nie mieliśmy dzieci, byliśmy na tym samym etapie życiowym… Uznałam, że wspólny wyjazd to fajny pomysł.
– Super! – zapalił się do idei wakacji pod namiotem Michał. – Rozpatrywaliśmy nawet opcję urlopu z teściami – skrzywił się. – Chcieli nam fundnąć wczasy w Grecji. Wspólne. Ta wasza propozycja z nieba mi spadła – dodał cicho, żeby żona nie słyszała.
– Pod namiot? – zdziwiła się Ola. – W sumie… Może być całkiem egzotycznie – wzruszyła ramionami i wróciła do przeglądania Instagrama.
Dwa tygodnie i jakieś czterdzieści telefonów (na linii my – Grzesie) później umówiliśmy się rankiem na parkingu przy wylocie z miasta. Spakowani, zwarci i gotowi do podróży. To znaczy my. Bo ich jakoś nie było. Po półgodzinie Rafał chwycił za telefon.
– No hej, gdzie jesteście? – spytał, a potem zrobił dziwną minę.
– I co? – dopytywałam się, kiedy zakończył rozmowę.
– Wiesz, że Ola umówiła się jeszcze dziś do kosmetyczki?! – rzucił.
– Bez przesady, chyba coś pokręciłeś – roześmiałam się, bo jakoś mi się to w głowie nie mieściło.
A jednak… Grzesie pojawiły się prawie godzinę później.
– Sorki, ale wygrałam wczoraj darmową wizytę u kosmetyczki w tym nowym salonie spa… Po prostu nie mogłam przepuścić takiej okazji – rzuciła Ola, a mnie zatkało.
– Te kobiety – westchnął Grześ.
– Yyy, jasne – wydukałam, bo w sumie co miałam powiedzieć?
– Wybieracie się na Madagaskar? – zażartował mój mąż, wskazując na ich niemałe bagaże.
– No co ty! To są najpotrzebniejsze rzeczy. Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz za moją zapobiegliwość – oburzyła się Ola.
No i miał jej za co dziękować. Szczególnie kiedy musiał przewozić część Grzesiowych klamotów w kajaku… Ale to było potem.
W czasie raptem czterogodzinnej drogi zatrzymywaliśmy się, żeby: a) zapalić, b) coś zjeść, c) się napić i rozprostować nogi, d) się odświeżyć oraz przypudrować nos… Wiadomo, zaczynaliśmy wakacje, nie było pośpiechu. Ale mieliśmy zamówione kajaki i ich transport na określoną godzinę.
– Fajnie byłoby się nie spóźnić. Wiecie, facet ma pewnie jeszcze inne zlecenia – tłumaczył Rafał Grzesiom na siódmym postoju.
– Ach, no wiesz, stary, kobiety… – wzniósł oczy do nieba Grzegorz. – Zresztą wyluzuj! Przed nami siedem dni laby… – dodał. I tu się pomylił. Bo na miejsce dojechaliśmy tak późno, że nie zastaliśmy ani faceta od kajaków, ani od transportu. A następnego dnia była niedziela, dzień wolny od pracy dla obu panów. I z siedmiu dni zrobiło się sześć… Nie pozostało nam nic innego, jak rozbić namioty na skraju lasu i przeczekać do poniedziałku. Zmęczeni podróżą, zasnęliśmy błyskawicznie.
– Ej, ale tu chyba jest gdzieś jakaś cywilizowana toaleta – stwierdziła Ola. – Ja muszę wziąć prysznic! – Hm, no nie ma. Mieliśmy dzisiaj spać na polu namiotowym nad rzeką, ale się spóźniliśmy… – wzruszył ramionami Rafał.
– Chodź, zjemy najpierw śniadanie, a potem czegoś poszukamy – powiedziałam pojednawczo.
– Nie ma mowy! – wrzasnęła Ola. – Ja bez umycia zębów niczego nie przełknę! No co się tak gapisz, idziemy szukać łazienki! – warknęła na Grzegorza i ruszyła przodem w stronę wsi.
– Ach, te kobiety… – westchnął komicznie Rafał i zabrał się za przygotowanie śniadania. Wtedy jeszcze bawiła nas ta cała sytuacja… Bo kiedy udało nam się odebrać kajaki i wyruszyć na rzekę, przestało być tak wesoło…
– Musimy płynąć cały dzień? – narzekała Ola. – Zróbmy sobie przerwę na opalanie…
– Ej, stary, czy tu nie ma jakiegoś kempingu? No wiesz, z knajpą, jakąś ludzką muzą… – podpytywał przez całą drogę Grzegorz.
– Tak, tak! I z łazienką – wtórowała mu żona. Po dwóch dniach miałam dość ich roszczeń i skwaszonych min. Byłam zmęczona Grzesiem, który co wieczór się upijał, a potem leczył kaca, i Oli, która pół dnia spędzała na pacykowaniu się.
– Kiedy będzie śniadanie? – słyszałam codziennie rano z namiotu Grzesiów.
– Jak sobie zrobicie – nie wytrzymałam w końcu.
– No wiesz co?! – oburzyła się Ola. – Nie bądź wredna! To wy nas zaprosiliście na wakacje w tych chaszczach – wydęła usta. – Pomyśleć, że mogłabym się teraz wygrzewać na plaży w Grecji – dodała. – Prawda, Misiu?
– Tak – potwierdził Grzegorz.
W końcu śniadanie zrobił Rafał. Potem jeszcze musieliśmy poczekać, aż Ola wykona toaletę obejmującą pełen makijaż (nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać w leśnych ostępach). Nim ruszyliśmy, zbliżało się południe.
– Zgłodniałem – zaczął narzekać po godzinie wiosłowania Grześ.
– Właśnie, czy można tu gdzieś zjeść jakiś porządny obiad? – zawtórowała mu Ola…
– Nie wiem – warknął mój mąż.
– No to jak ty się, stary, przygotowałeś… – zaczął Grzegorz, ale nie dane mu było skończyć. Bo nerwy puściły nawet anielsko cierpliwemu Rafałowi.
– Dobra. Płyniemy do brzegu – rzucił mój mąż. – Tu macie mapę. Możecie popłynąć z powrotem i wrócić wcześniej do domu. Możecie też płynąć dalej. Ale nie z nami. Kajak trzeba zwrócić za trzy dni – skończył i nie czekając na reakcję znajomych, wsiadł do kajaka.
– Powodzenia! – zawołał jeszcze.
Reszta wakacji upłynęła nam spokojnie. Z Grzesiami nie utrzymujemy kontaktów, obrazili się. Cóż, nie żałuję. Widać prawdziwych przyjaciół poznaje się na wakacjach.