"Nie nastawiałam się na romans w sanatorium, ale Andrzej zrobił na mnie duże wrażenie. Był szarmancki, zaprosił mnie do drogiej restauracji, kupował kwiaty. Wkrótce okazało się, że nie jest tym, za kogo się podaje..." Maria, 63 lata.
Słyszałam wiele historii na temat tego, co ludzie wyprawiają w sanatoriach, ale mnie nie w głowie były romanse. Na wyjazd szykowałam się od tygodni. Dobrze mi się powodziło, mieliśmy z moim świętej pamięci mężem kilka szklarni z egzotycznymi kwiatami. Do sanatorium kupiłam sobie dużo naprawdę szykownych ubrań, poszłam też do fryzjera i kosmetyczki. Kiedy zajechałyśmy pod dom zdrojowy, córka pomogła mi zanieść rzeczy na górę i pożegnałyśmy się.
Siedziałam przez chwilę sama w pustym pokoju i podziwiałam przez okno morze.
– Co się pani tak gapi na te fale? – usłyszałam nagle ostry głos i do pokoju wtargnęła tęga kobieta z bagażami. – Niech się pani przebiera i na balety! Za dwie godziny ma być wieczorek zapoznawczy! Danka jestem – dodała, rzucając walizki na łóżko.
Danusia nawet się nie rozpakowała, tylko wyjęła kosmetyczkę i od razu wskoczyła do wanny. A co wyczyniała potem! Wałki, maseczki, manicure. Cały pokój zawaliła kosmetykami i ciuchami. Przebierała się z pięć razy. Ja ubrałam małą czarną i srebrny żakiet.
– Ale się wystroiłaś! – wydęła pogardliwie usta Danusia. – Jak na pogrzeb...
Siedziałam przy stoliku sama, bo moja współlokatorka wywijała z jakimś cherlawym staruszkiem. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że nie dożyje końca utworu. Nagle zobaczyłam, że ktoś mi się przygląda. Mężczyzna, siedzący przy sąsiednim stoliku, uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech. Wtedy on wstał i zapytał:
– Czemu tak piękna kobieta siedzi sama?
– Dopiero przyjechałam i nie znam tu nikogo – zaczęłam mu tłumaczyć.
– Już pani zna. Mam na imię Andrzej.
– Maria – uśmiechnęłam się i podałam mu dłoń „po męsku”, ale on podniósł ją do ust i pocałował.
– A więc, czy pani... Przepraszam, Marysiu, czy zatańczysz ze mną?
– Z miłą chęcią – odparłam.
Andrzej tańczył wspaniale. W przerwach między tańcami prawił mi komplementy i mówił o swoim życiu. Był bezdzietnym wdowcem, właścicielem dużej firmy przewozowej. Ja też opowiedziałam mu o sobie. Po wieczorku odprowadził mnie do pokoju. Tuż przed rozstaniem umówiliśmy się na następny wieczór.
Gdy przyszłam, już czekał. Spacerowaliśmy brzegiem morza. W pewnej chwili Andrzej zatrzymał się i wyciągnął z plecaka koc. Usiedliśmy, by podziwiać zachód słońca.
– A teraz niespodzianka – mój towarzysz sięgnął znów do plecaka i, ku memu zdumieniu, wyjął wino. Od razu poznałam, że musiało być drogie. „Chyba mu na mnie zależy, skoro tak się wykosztował”, myślałam. Przyniósł ze sobą nawet kieliszki!
– Elegancka kobieta potrzebuje odpowiedniej oprawy – powiedział, otwierając butelkę. Spędziliśmy bardzo romantyczny wieczór. Potem wychodziliśmy razem niemal codziennie. Za każdym razem kupował mi coś. Byłam tym trochę zażenowana, bo właściwie nic do niego nie czułam. Jednak zaczęłam się zastanawiać, co by to było, gdybym wzięła ślub z takim bogatym przystojniakiem... „Wszyscy by mi go na pewno zazdrościli... ”, myślałam. Pewnego razu, gdy wracałam z zabiegu, zobaczyłam z daleka, jak Andrzej wchodzi do jakiegoś sklepiku. „To mi wygląda na jubilera! Jeśli kupuje mi pierścionek, to znaczy, że chce się oświadczyć!”, myślałam w popłochu i przyspieszyłam kroku. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że stoję nie przed jubilerem, tylko lombardem. Zajrzałam przez szybę i zobaczyłam przy ladzie Andrzeja, zdejmującego z ręki zegarek. Poszłam dalej, ale to, co widziałam, trochę mnie zastanowiło. Jednak kiedy się spotkaliśmy, nie dałam po sobie niczego poznać. Czekałam na rozwój wypadków.
– Marysiu, jestem piekielnie głodny, może coś przekąsimy? – zapytał.
– Dobrze. Tu niedaleko odkryłam dobrą smażalnię – odpowiedziałam.
– Nie żartuj. Chcesz rybki? Będziesz miała rybkę, ale wykwintną. I szampana zamiast zwykłego piwa. Poszliśmy do eleganckiego lokalu. Zdarzało mi się dawniej bywać w takich miejscach z mężem, ale tylko gdy była wyjątkowa okazja! W środku Andrzej kazał mi usiąść przy stoliku, a sam poszedł do kelnera. Chwilę z nim rozmawiał i zauważyłam, że coś mu wręcza. Za chwilę podszedł do nas ten sam kelner.
– Witam znowu w naszych skromnych progach, panie Andrzeju! Proszę, oto menu dla państwa – powiedział i dyskretnie się oddalił. Andrzej przeglądał kartę win. Zdziwiłam się, gdy zauważyłam, że nagle cały poczerwieniał. „Czyżby to ceny zrobiły na nim takie wrażenie?”, zastanawiałam się w duchu.
– Do picia wezmę wodę, bo alkohol mi nie służy. Zamów sobie coś, ja zjem... – zerknął do menu – ziemniaczki. Za to ja poprosiłam o nadziewaną kaczkę w sosie żurawinowym i francuskie wino, a na deser puchar lodowy i capuccino.
W czasie kolacji Andrzej cały czas wydawał się jakiś spięty, ale najgorsze zaczęło się przy płaceniu. Jak zobaczył rachunek, wydał stłumiony jęk, a potem długo dłubał w portfelu. W końcu wyrzucił całą jego zawartość na stół i liczył drobniaki. Drapał się w głowę i robił się coraz bardziej czerwony.
– Marysiu... – zaczął. – Pożycz mi dziesięć złotych. Bankomat był... zepsuty. – To zapłać kartą – podpuściłam go.
– No... właśnie chodzi o to, że... zapomniałem... karty... – wyznał w końcu.
Wyjęłam pieniądze z portfela i położyłam na stole. Potem poszliśmy do mojego pokoju. Andrzej wydawał się jakby nieobecny. Nagle mój wzrok padł na jego niedbale rzuconą marynarkę. Zauważyłam coś dziwnego. Metka z nazwą bardzo drogiej i znanej firmy trochę się naderwała, ukazując całkiem inny napis. Nagle wszystko ułożyło mi się w jedną całość. Nabrałam przekonania, że Andrzej odgrywa przede mną bogacza, a tak naprawdę jest biedny jak mysz kościelna. Mówiłam mu przecież o swojej firmie ogrodniczej, może liczył na to, że za niego wyjdę i wtedy on ją przejmie...
– Andrzej, dlaczego udajesz kogoś, kim wcale nie jesteś? – spytałam go cicho.
– Ja nikogo nie udaję! – obruszył się. – Dzisiaj rano widziałam cię w lombardzie. Po co to wszystko? Po co te prezenty i kolacje, na które cię nie stać? Chciałeś się ożenić z zamożną wdową? – zapytałam wprost.
– No wiesz?! O co ty mnie podejrzewasz?! – zawołał. – Zresztą, nie będę się przed tobą tłumaczyć. Jak ci się nie podoba, to trudno – dodał i wyszedł. Od czasu, kiedy powiedziałam mu, że go przejrzałam, nie pojawił się więcej u mnie.
Kilka dni później, gdy wracałyśmy z Danusią z zabiegu, zobaczyłam Andrzeja na deptaku. Nadskakiwał jakiejś elegancko ubranej babce. Gdy nas zobaczył, zmieszał się. Wziął kobietę za rękę i poprowadził w kierunku mola.
– A to oszust jeden! – denerwowałam się. – Całe szczęście, że ja nie dałam się nabrać temu łowcy wdowich posagów. Danusia, nie można tego tak zostawić, musimy ostrzec tę babkę! Ruszyłyśmy ich tropem. Obserwowałyśmy, jak ten casanova od siedmiu boleści obściskuje babinę. Po chwili Andrzej poszedł do straganu z kwiatami. Wtedy do niej podeszłam i opowiedziałam o naszym wspólnym znajomym.
– Domyślałam się tego – odrzekła kobieta. – Ale nudzę się tu, a ten pan jest taki zabawny... Proszę się nie obawiać, na pewno się w nim nie zakocham i nie oddam mu swego majątku. Zresztą jutro wyjeżdżam, a do tego czasu raczej nie zdąży mnie uwieść.