"Nie miałam pojęcia, że jestem kochanką Andrzeja... Zapomniał mi powiedzieć, że nie ma rozwodu?!"
Fot. 123 RF

"Nie miałam pojęcia, że jestem kochanką Andrzeja... Zapomniał mi powiedzieć, że nie ma rozwodu?!"

"Kochałam Andrzeja nad życie, razem marzyliśmy o dzieciach i rodzinie. Dlatego przeżyłam szok, gdy pewnego dnia zadzwoniła do mnie jakaś kobieta i oświadczyła lodowatym tonem: – Nazywam się Alina i jestem żoną pani kochanka, Andrzeja. Nie życzę sobie, abyście się dalej spotykali. Co? Po prostu mnie zatkało! Nic z tego nie rozumiałam! Po pewnym czasie przyszła do mnie matka Andrzeja i wytłumaczyła mi tą kuriozalną sytuację..." Teresa, 30 lat

Andrzeja poznałam przez internet. Po kilku dniach mailowania okazał się inteligentnym, uczuciowym i dowcipnym mężczyzną, czyli posiadał cechy pożądane przez każdą kobietę. Tydzień później umówiliśmy się na kawę w Zaciszu. Denerwowałam się, jak wypadnę na tym spotkaniu. „Czy mu się spodobam? Czy on okaże się równie interesujący na żywo, co w sieci?” Z tysiącem pytań w głowie otworzyłam drzwi kawiarni.

Przywitał mnie przystojny blondyn z bukietem kwiatów w ręce

Zamówiliśmy po kawie i ciastku, a potem... a potem nie mogliśmy się nagadać. Ja opowiadałam o swojej samotności, a on o tym, jak była żona zamieniła jego życie w koszmar. Między nami iskrzyło od początku.
– Gdzie ty byłaś przez te wszystkie lata? – Andrzej złapał mnie za rękę. – Wystarczyło kilka godzin spędzonych w twoim towarzystwie, a czuję się jak wybraniec losu – pocałował wierzch mojej dłoni. Zrobiło mi się gorąco. Do tego płonęły mi policzki.
– I ja przy tobie czuję się wyjątkowo – wybąkałam nieśmiało.
Od tego spotkania zaczęliśmy widywać się w każdy weekend. W tygodniu Andrzej dzwonił do mnie codziennie. Soboty i niedziele mieliśmy tylko dla siebie. Z każdym spotkaniem tylko upewniałam się, że to moja wielka miłość, że to mężczyzna, z którym chcę być na zawsze. Ciągle za nim tęskniłam, pragnęłam go, szalałam na jego punkcie. Było nam ze sobą wspaniale. Andrzej myślał o wspólnym mieszkaniu, ja przebąkiwałam o dziecku...

Któregoś dnia odebrałam telefon

– Dzień dobry. Nazywam się Alina i jestem żoną pani kochanka, Andrzeja. Kobieta poinformowała mnie lodowatym tonem, że nie życzy sobie, abyśmy się dalej spotykali. Nie wydałam z siebie ani słowa, poza „do widzenia”, a i to dopiero po tym, jak ten babsztyl się rozłączył. Usiadłam w fotelu, a myśli jak oszalałe zaczęły przelatywać przez moją głowę: „Jak to możliwe? Czy on z nią mieszka? Jak mógł mnie tak oszukiwać?”. Ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się. Przecież nie zasłużyłam sobie, aby żona Andrzeja urządzała mi telefoniczne awantury. Nawet nie wiem, ile czasu siedziałam odrętwiała. Dzwonił telefon, ale nie miałam ochoty go odebrać. Dobrze wiedziałam, że to mój ukochany oszust jak co dzień chce mnie zapewnić o swojej wielkiej miłości. Uśmiechnęłam się drwiąco na samą myśl o tym.

Andrzej przyznał, że nie powiedział mi całej prawdy

Późnym popołudniem zaczął dobijać się do drzwi zaniepokojony moim milczeniem.
– Zwyczajnie mnie oszukiwałeś. Jak jakąś głupią pannę! – wykrzyczałam, stojąc w progu mieszkania. – Bawiłeś się moimi uczuciami!
Dopiero po chwili dałam mu dojść do słowa. Andrzej przyznał, że nie powiedział mi całej prawdy. Od czterech lat jego małżeństwo praktycznie nie istniało. Chociaż był z żoną w nieformalnej separacji, ona za nic nie chciała dać mu rozwodu. Sprawa była w sądzie od trzech lat.
– Bardzo cię kocham, Teresko. Ta sytuacja mnie przerasta – tłumaczył. – Nie opuszczaj mnie, bo jesteś najwspanialszą kobietą, jaką w życiu spotkałem. Spojrzałam na niego. Wiedziałam, że mówi prawdę, że mnie kocha. Ja też go kochałam...
– Przykro mi – zaczęłam niepewnie. – Nie chcę być kochanką żonatego mężczyzny. Taki układ mi nie odpowiada. – Ale... – Nie ma „ale”. Mam swoją godność. Nie chcę, żeby ludzie mnie wytykali na ulicy palcami – czułam, jak drży mi głos. – Nie chcę czuć się tą gorszą. Za nic na świecie. Dopóki nie masz rozwodu, nie pokazuj mi się na oczy.

Chciałam, żeby poszedł sobie jak najszybciej

Patrzenie na niego sprawiało mi ból. Był moją miłością i moim największym dramatem. Nikt dotąd mnie tak nie oszukał. „Przecież planowaliśmy mieć dziecko!”, przypomniało mi się nagle. Ogarnęła mnie wściekłość.
– Do widzenia, Andrzeju – powiedziałam z naciskiem. – Dopóki nie zobaczę dokumentów rozwodowych, nie będziemy się spotykać...
Wyszedł, a ja zaczęłam ryczeć jak bóbr. Nie mogłam znieść bezsilności. „Przecież mógł mi powiedzieć o wszystkim już na początku naszej znajomości”, pomyślałam. „Ale czy wtedy zdecydowałabym się na ten związek?”, zastanawiałam się.
– Pewnie nie... – westchnęłam. Przez kolejne tygodnie żyłam jak w transie. Nie reagowałam na SMS-y, którymi Andrzej mnie zasypywał, nie odbierałam telefonów. Miałam do niego żal i, choć kochałam go mocno, nie potrafiłam mu wybaczyć kłamstwa. Brałam nadgodziny, w weekendy jechałam w odwiedziny do rodziny albo sprzątałam mieszkanie, byleby tylko się czymś zająć, byleby tylko o nim nie myśleć. Cierpiałam bardzo, bo kochałam go mocno. Nawet zaczęłam odkładać pieniądze na wymarzoną wycieczkę do Grecji. Oszczędzałam każdy grosz, by uzbierać wystarczającą kwotę, wyjechać stąd i zapomnieć o wszystkim.

Pewnego dnia odwiedziła mnie jego matka

Któregoś dnia ktoś zapukał do moich drzwi. Z lękiem spojrzałam przez wizjer. Bałam się, że to ON. Zamiast niego zobaczyłam jednak jakąś starszą panią. Otworzyłam. Kobieta przedstawiła się jako matka Andrzeja. Nie czekając na zaproszenie, wparowała z impetem do kuchni. Zdjęła płaszcz, usiadła przy stole i zaczęła stanowczo:
– Wiem wszystko. Uważam, że mój syn powinien się z panią ożenić. Synowa jest jak pijawka. Nigdy nie pracowała, nie chciała mieć dzieci z moim synem, a teraz nie chce mu dać rozwodu. Wie dobrze, że mieszkanie jest jego i każdy w nim sprzęt, od telewizora po nóż. I miałaby z tego tak dobrowolnie zrezygnować?
– Ale co ja mam z tym wspólnego? – przerwałam jej. – Mnie już to nie dotyczy – skłamałam.
– Ależ dotyczy, dotyczy – staruszka uśmiechnęła się. – Nie mogę patrzeć, jak mój syn cierpi. Nie dopuszczę do tego, by zaprzepaścił szansę na szczęście. Dlatego przyszłam panią prosić... – przenikliwie spojrzała na mnie. – Żeby pani go nie zostawiała.
– Przepraszam panią, ale to sprawa wyłącznie między mną a Andrzejem – próbowałam być grzeczna. – Pani nie wie, co to znaczy czuć wstyd, upokorzenie. To nie panią Andrzej okłamywał...
– Myli się pani. Upokorzenie czuję każdego dnia, gdy ta kobieta wchodzi do mojej kuchni, gdy znieważa mojego syna, śmieje mu się prosto w twarz.

Gdy podjęłam decyzję, kamień spadł mi z serca

Potem usłyszałam, że bez względu na wolę jej synowej rozwód i tak dojdzie do skutku. Dostałam też od pani Franciszki zapewnienie, że będzie namawiać syna do unieważnienia małżeństwa również przez Kościół. Kartą przetargową miała być jawna odmowa urodzenia dziecka przez jego żonę. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć na te wszystkie argumenty. Przecież rzadko zdobywa się serce nie tylko mężczyzny, ale i jego matki. W głowie rodziła mi się myśl o tym, by zostać z Andrzejem, by go wesprzeć w tych ciężkich chwilach. Dobrze przecież wiedziałam, że gdyby mnie wtedy nie okłamał, nie bylibyśmy razem. A teraz, gdy sprawa się wyjaśniła, nadal chciałam z nim być. Najdziwniejsze było to, że w momencie gdy podjęłam tę decyzję, poczułam się, jakby kamień spadł mi z serca.

Dzisiaj jesteśmy szczęśliwi

Kolejne dwa lata nie były łatwe – tyle jeszcze trwała sprawa rozwodowa. Kosztowała nas wiele nerwów, musieliśmy wysłuchać mnóstwa oszczerstw pod naszym adresem. O dziwo, razem było nam łatwiej je znieść. Ślub wzięliśmy rok temu. Wkrótce urodzę nasze dziecko i nie żałuję swojej decyzji. Ta sprawa, choć trudna, tylko spotęgowała nasze wzajemne uczucia.

 

Czytaj więcej