„Moja mama zawsze mówiła, że wstyd to jest kraść. A na pewno nie pracować. Dlaczego więc jest mi tak głupio przed córką i zięciem? Dlaczego zaczęłam się wstydzić i obawiać ich kpin?” Monika, 62 lata
Niełatwo jest związać koniec z końcem na emeryturze, ale starałam się, jak mogłam. W końcu postanowiłam, że poszukam jakiejkolwiek pracy. Oczywiście, zaraz znalazłam mnóstwo ogłoszeń dotyczących sprzedaży bezpośredniej jakichś cudownych kosmetyków i jeszcze wspanialszych garnków. Ale to nie dla mnie. Nie mogłabym wciskać ludziom czegoś takiego. Pewnego dnia jednak w darmowej gazecie znalazłam ogłoszenie, że centrum kultury poszukuje portierów. Przejrzałam ich stronę, robili koncerty, wystawiali spektakle dla dorosłych i dla dzieci. Wysłałam CV i maila, bo tego wymagano w ogłoszeniu. Minął tydzień, potem drugi, nikt się do mnie nie odzywał. „Może uważają, że się nie nadaję?”, myślałam zmartwiona.
Prawda okazała się jednak zupełnie inna.
– Nie sądziliśmy, że zgłosi się kobieta – przyznała młoda dziewczyna, która rozmawiała ze mną o zatrudnieniu. – Będzie pani w stanie pracować dwanaście godzin na dobę? Od siódmej rano do siódmej wieczorem? Potem dwadzieścia cztery godziny przerwy. Na noc jednak będą zostawali wyłącznie panowie.
– Myślę, że tak – odparłam.
Zostałam zatrudniona. Przeszłam szkolenie BHP i z bezpieczeństwa w budynku. Byłam jedyną kobietą na tym stanowisku i wszyscy panowie traktowali mnie uprzejmie i z szacunkiem.
Kilka dni później wystartowałam z pierwszymi dyżurami. Szło mi całkiem dobrze do momentu, gdy z grupą dzieci zobaczyłam młodszą koleżankę z dawnej pracy.
– Monika? – Zdziwiła się, gdy mnie zobaczyła. – Co tu robisz?
– Pracuję? Tak… dorywczo – przyznałam.
– Hm. W centrum kultury?
– Tak, tu właśnie.
– Prowadzisz jakieś zajęcia? Bo ja właśnie z dziećmi przyszłam na lalkowe…
– Nie… niezupełnie…
W tym akurat momencie musiał przechodzić kierownik techniczny. Bardzo się ucieszył na mój widok.
– Pani Moniko, mogłaby pani podejść na portiernię? Czeka kurier. Chyba mu się trochę spieszy. A ja muszę lecieć do pracowni. Jakiś tam mają problem ze zlewem, a wie pani, że jak nabrudzą farbami, to muszą mieć wodę… Pewnie dzieciaki znów skrawków papieru nawrzucały, zatkało się…
– Już idę…
– Pracujesz na portierni? – Mina Sylwii była dziwna.
– Tak! – zaperzyłam się. – I co z tego?
– Nie, no nic, nic…
Poczułam jednak, że ona zadziera nosa i myśli, że jest lepsza ode mnie. No tak, kiedyś to ja byłam wychowawcą grupy, a ona przedszkolną pomocą. Teraz mogła sobie na mnie popatrzeć z góry, chociaż nie wiedziałam, po co?
Tydzień później córka i zięć wpadli do mnie na obiad. Mówię o Sławku zięć, chociaż jeszcze są przed ślubem, ale już razem mieszkają. I mam takie przeczucie, że dobrze do siebie pasują. Gadaliśmy o różnych rzeczach.
– A wiesz, mamo, że spotkałam Karola? Tego, który chodził ze mną do podstawówki – powiedziała Marta.
– Pamiętam! Czasem przychodził do nas na obiady.
– A teraz pracuje jako cieć na budowie – powiedział pogardliwie zięć.
– No właśnie, a ja myślałam, że takie prace wykonują tylko emeryci – zaśmiała się moja córka.
Poczułam się urażona. Cieć? To znaczy, że ja kim jestem – cieciową?
– A co robisz w tym domu kultury? – zapytała córka.
– Centrum kultury. A takie tam. Pomagam w różnych…
– Pewnie w warsztatach dla dzieci. W końcu masz wieloletnie doświadczenie z przedszkola…
– Tak, tak, oczywiście – bąknęłam.
„Jak to jest”, myślałam sobie po ich wyjściu. „Moja mama zawsze mówiła, że wstyd to jest kraść. A na pewno nie pracować. Dlaczego więc jest mi przed nimi głupio? No i dlaczego zaczęłam się wstydzić?”
Pod koniec miesiąca przyszło pierwsze wynagrodzenie za pracę i byłam zadowolona. Zwłaszcza z tego, że zapłacili w terminie. Umówiłam się na dyżury w kolejnym miesiącu.
Pewnego dnia moja córka pochwaliła się, że będą w niedzielę wieczorem w "moim" centrum na koncercie. A ja akurat w niedzielę miałam dyżur! Następnego dnia rano poszłam do centrum do sekretariatu i prośbą o zmianę grafiku.
– Niestety, nie mogę, pani Moniko. Wczoraj się jeszcze okazało, że pan Bartosz ma grypę. Nie mam kim pani zastąpić. Bardzo mi przykro.
W niedzielę poszłam do pracy jak na ścięcie. Może tuż przed koncertem uda mi się jakoś ukryć i nie być na widoku? Już sobie wyobrażałam te kpinki Sławka. Chociaż może się nie ośmieli?
Jak na złość tuż przed wpuszczeniem widzów okazało się, że ktoś nabrudził na korytarzu. Poszłam więc szybko z mopem, żeby powycierać. Spieszyłam się, bo musiałam zamknąć portiernię, a jeśli przyjechałby ktoś poruszający się na wózku, to moim obowiązkiem było wpuścić go bocznym wejściem z rampą i przekazać wolontariuszce, która taką osobę dowiezie do windy. Cóż, budynek nowy nie był, radziliśmy sobie, jak mogliśmy.
– Mama? – rozległo się tuż za moimi plecami.
Odwróciłam się powoli z kijem od mopa w dłoni.
Wyglądali bardzo elegancko. Marta w sukience, na obcasach, Sławek w koszuli i kolorowej kamizelce. Bywalcy koncertowi. A ja w roboczym wdzianku i z plakietką – portier.
– No, mama, mama – dodałam rozdrażnionym tonem. – Bilety już macie, to możecie iść na salę. A ja, jako cieć – podkreśliłam – pozwolicie, że udam się do swoich obowiązków.
Sławkowi – trzeba to uczciwie przyznać – zrobiło się głupio. Marcie też. Następnego dnia przyszli do mnie z przeprosinami, kwiatami i zapewnieniem, że jeśli czegoś potrzebuję, to mogę na nich liczyć. Z pytaniem, czy mam jakieś problemy? Popatrzyłam im głęboko w oczy.
– Wiem, że mogę na was liczyć. Na razie sobie radzę. Teraz jednak chciałabym, żebyście zrozumieli, że żadna praca nie hańbi.