"Przeżyłam z Michałem ognisty romans. Byłam szczęśliwa i nawet do głowy mi nie przyszło, jak szybko i w jaki sposób skończy się ta bajka... Monika, 29 lat"
Siedziałam na werandzie i czekałam na Piotra, mojego męża. Miałam mu do powiedzenia bardzo ważną rzecz. Przez ostatnie tygodnie żyłam w ogromnej niepewności. Dzisiaj wreszcie otrzymałam pomyślną wiadomość, ale nie potrafiłam się tak do końca nią cieszyć. Musiałam zobaczyć Piotra i usłyszeć, co on ma mi do powiedzenia. Nie wiedziałam, czy to, co mówił ostatnio, było prawdą, czy tylko sposobem na pocieszenie mnie. Wciąż nie miałam pewności, czy naprawdę mi wybaczył i zostanie ze mną...
Byłam szczęśliwa z Piotrem i sądziłam, że tak już będzie zawsze. Wydawał mi się szalenie męski. Troszczył się o mnie i nieustannie dostarczał dowodów przywiązania. Był też zupełnie inny od chłopaków, których znałam – całował mnie w rękę na powitanie, zawsze otwierał przede mną drzwi... To wszystko mnie ujęło. Podobało mi się, że studiuje coś, co go pasjonuje, że matematyka jest dla niego bardzo ważną w życiu rzeczą. Imponowała mi jego inteligencja i to, że był starszy ode mnie. Pobraliśmy się, kiedy skończyłam studium języka niemieckiego. Piotr zaczął pisać doktorat, a ja pracowałam w biurze turystycznym. Pierwszy rok był naprawdę wspaniały. Później niestety zaczęło się między nami coś psuć. Piotra całymi dniami nie było w domu, a kiedy wracał, spędzał długie godziny przy komputerze. A ja przychodziłam do domu o piętnastej i gotowałam obiad, który musiałam przygrzewać potem kilka razy, bo mój mąż ciągle się spóźniał.
Kiedy już mieliśmy czas dla siebie, opowiadałam, co działo się w biurze, a Piotr o postępach swojej pracy, czasem wyjaśniał mi zawiłe problemy matematyczne. Z czasem stawało się to coraz bardziej nudne.
Miałam nadzieję, że dziecko coś zmieni w naszym życiu, ale tutaj również pojawiły się problemy. Najpierw po prostu nie mogliśmy sobie na nie pozwolić, bo nie mieliśmy nawet mieszkania. Kiedy po kilku latach wreszcie dorobiliśmy się własnych czterech kątów, trzeba było je urządzić, a nam ciągle brakowało pieniędzy. Zostawałam więc po godzinach w biurze. Zresztą nie tylko o pieniądze chodziło. Piotr wracał bardzo późno, a ja nie lubiłam przesiadywać w pustym mieszkaniu. Potem, choć mieliśmy już wszystko, mąż nadal nie chciał jeszcze myśleć o dziecku. Tłumaczył mi, że on już kończy pisanie pracy, więc potrzebuje teraz spokoju... Chciał, żebyśmy poczekali. Byłam nawet gotowa go zrozumieć, jednak najbardziej przerażało mnie to, że on nie dostrzegał kryzysu w naszym małżeństwie. Gdy robiłam mu jakieś wyrzuty, następnego dnia przynosił mi kwiaty i uważał, że to wystarczy. Dla niego może było. A ja chyba po prostu się nudziłam. Brakowało mi w naszym związku jakiegoś dreszczyku, marzyłam o porywach namiętności, o romantycznych spotkaniach tylko we dwoje. A na to wszystko mój mąż nie miał czasu... Coraz boleśniej odczuwałam nudę naszego życia.
Zaczęły mi przeszkadzać w Piotrze nawet te rzeczy, które wcześniej mnie fascynowały. Nie potrafiłam nad tym zapanować... I wtedy właśnie poznałam Michała. Spotkałam go na urodzinach koleżanki, na które musiałam pójść sama, bo Piotr oczywiście musiał pracować... Michał był czarujący, tańczył po mistrzowsku i prawił mi komplementy. Jednym słowem miał w sobie wszystko to, czego brakowało mojemu mężowi. Bawiliśmy się razem przez cały wieczór. Znowu poczułam się przy nim kobietą – podziwianą, atrakcyjną i bardzo młodą. Spodobało mi się również to, że nie robił wrażenia tandetnego podrywacza, który zaciąga do łóżka każdą kobietę. Odprowadził mnie po prostu do domu i nawet nie prosił o następne spotkanie. Powiedział mi tylko mnóstwo miłych rzeczy i wręczył wizytówkę.
– Gdybyś kiedyś chciała się ze mną spotkać, to zadzwoń. Będę zachwycony – powiedział. Uśmiechnęłam się. Wtedy jeszcze nie sądziłam, że kiedyś skorzystam tej propozycji... Od kilku tygodni planowaliśmy z Piotrem wyjazd w góry. Tak się cieszyłam, że wreszcie spędzimy razem trochę czasu... Jednak mój mąż w ostatniej chwili wszystko odwołał – oczywiście nie mógł zostawić swoich cyferek. Wtedy coś we mnie pękło. Nie zastanawiałam się długo. Po prostu wyciągnęłam z portfela wizytówkę Michała i zadzwoniłam.
Spędziliśmy dwa upojne dni w drewnianym górskim schronisku. Michał wiedział, co mówić kobiecie, świetnie zgadywał, czego potrzebuję. Wtedy myślałam, że wreszcie znalazłam to, czego oczekiwałam od życia. Czułam, że to nie jest tylko przelotny romans. Po tym, co przeżyłam z Michałem, nie chciałam już być z Piotrem. Postanowiłam porozmawiać z mężem i jasno postawić sprawę... Nie była to przyjemna rozmowa. Piotr był zaskoczony. Niczego nie podejrzewał. Mówił, że mnie kocha i nie wyobraża sobie życia beze mnie. Dla niego nasze małżeństwo było dokładnie takie, jakiego oczekiwał. Chciał przede wszystkim spokoju i stabilizacji, a tego w naszym związku nie brakowało.
– Piotrze, ale ja oczekuję czegoś innego – tłumaczyłam. – Poza tym... zakochałam się. Chwilę milczał. Potem spojrzał na mnie ze smutkiem. W oczach miał łzy.
– No cóż... Nie będę ci stawał na drodze do szczęścia – powiedział z goryczą. Wtedy nie brałam pod uwagę jego uczuć. Myślałam tylko o sobie, nie licząc się z tym, że moja decyzja sprawia Piotrowi ból. Uważałam wówczas, że to, co czuję do Michała, to miłość. Wprowadziłam się do niego. Często wychodziliśmy razem do kina czy na koncert, Michał potrafił tańczyć i robił to chętnie. Nasze życie wyglądało dokładnie tak, jak tego oczekiwałam. Nie nudziłam się, nie czułam się zaniedbana. Spoglądałam na swoją twarz w lustrze i nie mogłam uwierzyć, że to ja – wydawało mi się, że wypiękniałam. Byłam szczęśliwa i nawet do głowy mi nie przyszło, jak szybko i w jaki sposób skończy się ta bajka...
Moja sielanka z Michałem trwała dokładnie siedem miesięcy. Tysiące razy zapewniał mnie o swojej miłości i mówił, jak wiele dla niego znaczę. Byłam więc przekonana, że ucieszy się, kiedy mu powiem, że jestem w ciąży. Wszystko wydawało mi się bardzo proste – rozwiodę się z Piotrem, pobierzemy się i będziemy żyć długo i szczęśliwie... Jednak bardzo się rozczarowałam.
– Oszalałaś? – krzyknął. – Dziecko, ślub, ciepełko rodzinne... Tylko tego mi brakowało! Moniko, ja nie mogę – dodał łagdniej, widząc, że zaraz się rozpłaczę. – Udusiłbym się w takim związku. No powiedz sama – czy źle nam było ze sobą do tej pory? Musiałaś to wszystko popsuć? – spojrzał na mnie z wyrzutem i... zażądał usunięcia ciąży.
– Nie, nie zrobię tego – powiedziałam stanowczo. – Chcę tego dziecka. Przecież to nie jest rzecz, której można po prostu się pozbyć...
Michał upierał się przy swoim zdaniu. Zrozumiałam w końcu, że mój ukochany zwyczajnie boi się odpowiedzialności. Kiedy kazał mi wybierać pomiędzy sobą a dzieckiem, nie zastanawiałam się ani chwili. Wybrałam dziecko. Wyprowadziłam się do koleżanki i postanowiłam poszukać sobie jakiegoś mieszkania. „Szkoda, że nie będzie miała ojca, ale trudno, sama je wychowam”, myślałam rozżalona. „Dam sobie radę bez niczyjej pomocy”. Stało się jednak inaczej. Pewnej nocy obudziłam się przerażona. Prześcieradło miałam mokre od krwi. Byłam sama w domu, bo moja przyjaciółka wyjechała tydzień temu na wczasy. Roztrzęsiona zadzwoniłam po pogotowie. Tego, co było potem, nie pamiętam.
Kiedy się ocknęłam, leżałam w szpitalu, a przy moim łóżku siedział Piotr. Wiedział wszystko, bo lekarze zawiadomili go natychmiast i poinformowali o całej sytuacji. Nie było w tym nic dziwnego, przecież wciąż był moim mężem i wszyscy myśleli, że straciłam jego dziecko. Piotr nie zaprzeczał, niczego nie tłumaczył i o nic mnie nie pytał. I po prostu był przy mnie. Opiekował się mną, kiedy leżałam po zabiegu i pocieszał, gdy dowiedziałam się, że straciłam dziecko. A teraz czekał ze mną na wyniki badań, które miały przesądzić, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła zajść w ciążę. - I co? - powtórzył, patrząc na mnie z napięciem.
- Badania wykazały, że nie jestem bezpłodna – dopowiedziałam cicho.
Piotr uśmiechnął się i mocno mnie przytulił.
- To znaczy, że będziemy mieli kiedyś dziecko... Jeżeli oczywiście zgodzisz się do mnie wrócić... – mówił wzruszony.
Rozpłakałam się ze szczęścia. Tak bardzo tego pragnęłam i tak bardzo bałam się, że Piotr zostawi mnie, kiedy okaże się, że wszystko w porządku... Podczas tygodni spędzonych w szpitalu zrozumiałam wreszcie, na czym polega prawdziwa miłość. Zrozumiałam, że prawdziwą sztuką jest kochać kogoś codziennie, w zwykłym, szarym życiu. Tak kochał mnie Piotr, bo to on był przy mnie, kiedy cierpiałam i dbał o mnie, kiedy leżałam obolała po operacji, to on trzymał mnie za rękę, a teraz chciał wszystko wybaczyć...
- Naprawdę mi wybaczysz? – spytałam.
- Oczywiście... Kocham cię, to proste.
- Po tym wszystkim, co ci zrobiłam... – rozpłakałam się. – Teraz wiem, że cię kocham, ale jest chyba za późno, żeby wszystko zaczynać od nowa? – spytałam z nadzieją.
- Nigdy nie jest za późno, jeżeli ludzie naprawdę się kochają...