"Mój dramat rozpoczął się w dniu, w którym dowiedziałam się, że mój jedyny syn jest gejem. Dzisiaj, kiedy już to zaakceptowałam, rozmyślam o tym, jaką byłam matką, czy gdzieś popełniłam błąd?" Alina R., lat 55
Czy naprawdę byłam nadopiekuńcza wobec mojego chłopaczka? Czy nie było tak, że za wszelką cenę starałam się zrekompensować mu brak ojca? Czy właściwie postąpiłam, rezygnując z próby ułożenia sobie życia wtedy, gdy Marek był jeszcze małym dzieckiem? Wiele razy próbowałam dokonać analizy swojego pięćdziesięcioletniego życia, z którego prawie ćwierć wieku poświęciłam bez reszty jedynemu dziecku.
Mój związek z Jerzym, ojcem Marka, trwał niespełna pięć lat. Nie byliśmy małżeństwem, chociaż żadne z nas nie miało innych zobowiązań. Po prostu nie czuliśmy potrzeby wiązania się ślubami. To prawda, że liczyłam się z możliwością zerwania naszego związku, nie sądziłam jednak, że Jerzy w taki sposób zareaguje na wiadomość, że jestem z nim w ciąży. To był przypadek, nie planowaliśmy jeszcze potomstwa. Ja jednak bardzo chciałam tego dziecka. Miałam wtedy dwadzieścia pięć lat, niezły zawód, własne mieszkanie i dobrze zarabiałam. Kiedy powiedziałam o ciąży Jerzemu, ten zachował się jak ostatni tchórz i egoista. Pamiętam te chwile, jakby to było dzisiaj. Wróciłam od lekarza radosna i od razu poinformowałam o naszym szczęściu mojego chłopaka. Spodziewałam się, że będzie się cieszył razem ze mną. A on tylko popatrzył na mnie, tak jakoś chłodno, obojętnie i powoli powiedział:
– Wiedziałem, że to się skończy w ten sposób. Każda z was jest dokładnie taka sama. Zrobicie wszystko, żeby zatrzymać faceta przy sobie. Za bardzo cenię swoją wolność i nikt nigdy, żadna kobieta, nie zaciągnie mnie siłą ani przed ołtarz, ani do urzędu stanu cywilnego... I to w dodatku używając w tym celu najbardziej prymitywnego sposobu – spojrzał na mnie z pogardą.
Byłam zdruzgotana jego słowami. Nie m0głam wydobyć z siebie ani słowa. W tej jednej chwili moja miłość, całe moje życie legło w gruzach. Jerzy co prawda oświadczył, że uzna dziecko za swoje, będzie na nie płacił i da mu nazwisko, ale dłużej ze mną nie zostanie.
Zrezygnowałam z nazwiska dla dziecka oraz z alimentów. Nie chciałam mieć już nic wspólnego z mężczyzną, który okazał się wyzutym z uczuć draniem i egoistą. Sprzedałam mieszkanie, wyjechałam z miasta na drugi koniec Polski, zacierając po sobie wszelkie ślady. Jerzy zresztą nigdy mnie nie szukał. Po trzech latach dowiedziałam się, że wyemigrował z kraju. Po urodzeniu Marka ten rozdział w moim życiu uznałam za definitywnie zamknięty i poświęciłam się całkowicie dziecku i pracy zawodowej. Gdy Marek miał siedem lat, w moim życiu pojawił się Walter. Był Niemcem. Przyjechał jako konsultant do firmy, w której pracowałam na stanowisku księgowej. Od razu zwróciłam na niego uwagę. Wysoki, przystojny, pełen jakiegoś niezwykłego spokoju. Był dla mnie bardzo opiekuńczy i szybko zaprzyjaźnił się z moim Markiem... Lecz dużo czasu minęło, zanim w końcu postanowiłam mu zaufać. Darzyłam go szacunkiem i przyjaźnią, ale nie byłam w nim zakochana. Po dwóch latach znajomości Walter postawił mi warunki: – Wiesz, że za miesiąc wygasa mój kontrakt. Chcę, żebyś razem z Markiem wyjechała do Niemiec. Niczego wam tam nie zabraknie. Wiem, że mnie nie kochasz, ale wierzę, że moja miłość starczy dla nas obojga. Chciałbym się z tobą ożenić, a Marka usynowić. Proszę cię, zastanów się nad tym. Długo myślałam nad jego propozycją, ale w końcu odmówiłam. Nie wyobrażałam sobie życia poza Polską. Nie chciałam, by mój syn był Niemcem, bałam się też utraty swojej niezależności. Tutaj miałam dobrą pracę, jakieś życie towarzyskie, tam prawdopodobnie zostałabym gospodynią domową. Walter, tak jak Jerzy, zniknął z mojego życia.
Najpierw był dzieckiem, a potem młodym mężczyzną, z którym nie miałam żadnych problemów. Uczył się świetnie, miał duże zdolności muzyczne, a po swoim ojcu odziedziczył talent do rysunku. Kiedy zdał maturę, bez trudu dostał się na wydział architektury. Byłam z niego naprawdę dumna. W czasie studiów mieszkał razem ze mną i mieliśmy dobry kontakt. Tak więc wszystko było w porządku, chociaż, gdy dziś zastanawiam się nad tamtymi latami, dochodzę do wniosku, że pewne fakty i symptomy powinny już dawno zwrócić moją uwagę. Na przykład to, że Marek zdecydowanie unikał towarzystwa dziewcząt. I to zarówno koleżanek ze szkoły podstawowej, jak i z liceum. Gdy poszedł na studia, obracał się głównie w gronie kolegów. Z nimi też wyjeżdżał na wakacje i inne wypady. Raczej nie chadzał na zabawy i dyskoteki. Myślałam, że duży wpływ na taki stan rzeczy ma jego nieśmiałość i niesamowita wrażliwość. Marek lubił się dobrze i supermodnie ubrać. Przywiązywał też dużą wagę do starannego wyglądu. Nie dziwiło mnie to, bo już od najmłodszych lat wpajałam mu poczucie schludności i porządku. Cóż w tym zresztą dziwnego, że młody człowiek chce wyglądać ładnie i nie znosi hałaśliwych dyskotek czy meczy piłkarskich, zamieniających się zwykle w jatkę? Był przy tym bardzo przystojny – typowo męską urodę odziedziczył po ojcu. Nie przejął jednak po nim zamiłowania do uprawiania jakichkolwiek sportów.
Wiedziałam, że cieszył się wielkim powodzeniem u koleżanek, bo telefony od nich wprost się urywały. I, chociaż od czasu do czasu, niektóre z nich bywały u nas w domu, wiedziałam, że żadną z nich mój syn nie był szczególnie zainteresowany. Brak dziewcząt w życiu Marka tłumaczyłam sobie nie tyle brakiem zainteresowania nimi, co rozsądkiem syna, który na moje pytania o kobiety, odpowiadał niezmiennie tak samo:
– Mamo, daj spokój. Nie mam czasu na spotykanie się z dziewczynami. Te studia wymagają ciężkiej pracy. A poza tym, ty zawsze będziesz moją najukochańszą kobietą. I wiesz co, mamo? Ja po prostu mam wrażenie, że wszystkie te dziew- czyny idą na studia tylko i wyłącznie po to, żeby szybko znaleźć sobie jakiegoś męża... Powtarzał to często i w takich momentach bardzo przypominał mi swojego ojca...
Ale pewnego dnia, niespodziewanie Marek przyprowadził do naszego domu Magdę. Śliczną, filigranową blondynkę o ujmującym uśmiechu. Byłam nią zachwycona. Sprawiała wrażenie zakochanej w moim synu. Cieszyłam się, że nareszcie Marek znalazł sobie jakąś dziewczynę. Zaczęli się spotykać, chodzili razem do kina, ja zapraszałam Magdę do nas na obiady... Często z nią rozmawiałam. Była bardzo inteligentną i wrażliwą osobą. Już cieszyłam się w duchu, że zostanie moją synową. Oczami wyobraźni widziałam biegające po naszym domu wnuki, o których już powoli marzyłam. Wreszcie, po jakimś czasie, zaczęłam delikatnie wypytywać Marka o zaręczyny. Powiedział mi tylko:
– Bardzo się z Magdą przyjaźnimy, ale chyba jeszcze za wcześnie na to, żeby myśleć o ślubie – uśmiechnął się lekko. – Nie martw się, mamo, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie – dodał po chwili i wyszedł szybko z kuchni, jakby chciał po prostu urwać ten nieprzyjemny temat.
Marek nigdy chętnie mi się nie zwierzał. Był raczej zamknięty w sobie, tajemniczy, mało wylewny... W tym również bardzo przypominał swojego ojca... Po kilku tygodniach od tej rozmowy, dowiedziałam się, że Marek zerwał z Magdą. Tego dnia długo rozmawiali w jego pokoju, gdy nagle Magdalena trzasnęła drzwiami i wybiegła z naszego mieszkania ze łzami w oczach. Nawet się ze mną nie pożegnała. Weszłam cicho do pokoju syna.
– Co się stało? Pokłóciliście się?
– Zerwałem z Magdą. Nie mogę się z nią spotykać – odparł, nie patrząc na mnie.
– Ale dlaczego? To przecież taka miła, skromna i dobra dziewczyna... – nie mogłam zrozumieć postępowania syna.
– Tak, mamo. Ale za bardzo się różniliśmy... charakterami. Ona chciała wyjść za mąż, mieć dzieci, a ja... jeszcze o tym nie myślę.
– Marek, przestań się wreszcie zachowywać jak dziecko. Masz już dwadzieścia trzy lata, musisz się liczyć z tym, że dziewczyna, z którą się spotykasz, zacznie wreszcie myśleć o założeniu rodziny... Kobiety w tym wieku oczekują od mężczyzny oparcia, poczucia bezpieczeństwa. Nie możesz przez całe życie unikać odpowiedzialności. Przestań ciągle powtarzać błędy swojego ojca! – dodałam, mocno już zdenerwowana.
– Wiem, mamo, masz rację, zraniłem Magdę. Wiem też, że sobie na to nie zasłużyła. Ale nie umiem jej kochać. I proszę cię, zostaw mnie samego, nie męcz mnie więcej – dodał cicho i ukrył twarz w dłoniach.
Prawda o Marku, którą odkryłam pewnego dnia, była dla mnie szokiem. O wszystkim zadecydował przypadek. Wróciłam z sanatorium trzy dni wcześniej, niż przewidywałam. Skorzystałam z propozycji zaprzyjaźnionej w czasie kuracji rodziny i zamiast tłuc się pociągiem, pojechałam razem z nimi samochodem. W domu byłam nocą. Cicho, nie chcąc budzić syna, otworzyłam sobie drzwi własnym kluczem. Gdy weszłam do jego pokoju, zdębiałam. Marek spał w łóżku z jakimś mężczyzną! Obejmowali się czule. Sytuacja była absolutnie jednoznaczna. Wycofałam się do swojego pokoju i całą noc przesiedziałam przy biurku. Co czułam? Przede wszystkim bezsilność i żal do samej siebie, że wychowałam syna na... homoseksualistę. To była chyba najgorsza noc w moim życiu. Na drugi dzień Marek sam zaczął ze mną rozmowę.
– No więc teraz znasz już całą prawdę o mnie. Jestem gejem. Nic nie poradzę. To jest silniejsze ode mnie.
– Od kiedy... kiedy to się zaczęło? – zapytałam cicho, z trudem wstrzymując łzy.
– Od drugiej klasy liceum. Miałem szesnaście lat. Zaczynałem czuć, że jestem inny, bo nie interesowały mnie koleżanki, ale koledzy. Początkowo bardzo się tego wstydziłem i nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogę... mogę czuć pociąg do mężczyzn. I wtedy znalazł się ktoś, kto mnie zrozumiał – nasz nauczyciel gimnastyki. Ale to się już dawno skończyło. Teraz, od roku, jestem z Jankiem. Studiuje architekturę, tak samo jak ja. W tym roku kończy.
– A Magda? Dlaczego ją zwodziłeś?
– Gdy poznałem Magdę, bardzo się z nią zaprzyjaźniłem. Myślałem, że będę potrafił ją pokochać, może zagłuszę swoje skłonności. Ale nie mogłem. Natura okazała się silniejsza. Nie chciałem jej unieszczęśliwiać i przez całe życie udawać kochającego męża i ojca.
– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? Myślałam, że masz do mnie zaufanie – po- wiedziałam z wyrzutem.
– Bardzo się bałem. Byłem pewien, że to grzech, że nie zaakceptujesz mnie takiego, jakim jestem, bo zawiodłem twoje oczekiwania. Może i lepiej się stało, że dowiedziałaś się o tym przypadkiem... – na chwilę umilkł. – Wiem, że teraz trudno będzie ci żyć ze mną pod jednym dachem. Dlatego wyprowadzę się do Jana. Ale jeśli chcesz... Jeżeli tylko się zgodzisz, będę tu przychodził.
To wszystko działo się przed trzema laty. I były to trzy najtrudniejsze lata w moim życiu. Trudniejsze od tych, które przeżyłam po odejściu Jerzego. Wtedy przynajmniej miałam jakiś cel: wychować dziecko. Teraz wydawało mi się, że straciłam wszystko. Czekała mnie jedynie pusta, samotna starość. Bez synowej, w której mogłam widzieć córkę, bez wnuków, o których tak długo marzyłam. Wpadłam w depresję. Zerwałam wszystkie kontakty towarzyskie, gdyż wydawało mi się, że nie będę potrafiła spojrzeć ludziom w oczy. Zamknęłam się w domu i całe dnie spędzałam, leżąc w łóżku. Po kilku tygodniach takich męczarni postanowiłam zwrócić się z prośbą o pomoc do psychologa. Dzięki Bogu, te spotkania pomogły mi spojrzeć na całą sytuację z innej strony. Ale czekało mnie jeszcze dużo wysiłku. Musiałam nauczyć się tolerancji, szacunku dla cudzego wyboru, pozbyć się stereotypów, w których byłam wychowana. Całkowicie zmienić swoje poglądy i zrozumieć, że nie jestem nieomylna, że nie mam patentu na prawdę i moralność. Musiałam się tego wszystkiego długo uczyć, jak abecadła, gdyż inaczej utraciłabym na zawsze swoje jedyne dziecko – wychuchane, wypielęgnowane, ukochane... Dużo jeszcze czasu upłynęło, zanim zrozumiałam, że choć Marek jest gejem, to wcale nie oznacza, że przestał być mądrym, wartościowym człowiekiem. Nie stał się przecież pasożytem, utrzymankiem, żigolakiem ani jakimś zboczeńcem – a i takie opinie słyszałam. Ukończył studia z wysoką lokatą. Dostał dobrą pracę, świetnie zarabia. Ostatnio planuje wspólnie z Janem otwarcie prywatnej pracowni architektonicznej. I ani na jotę nie zmienił się w stosunku do mnie. Nadal jest moim ukochanym synem. Kimś, na kogo zawsze mogę liczyć.
W końcu dałam za wygraną. Jestem matką geja – trudno. Tak jest i nigdy tego nie zmienię. Przestałam już odczuwać strach i panikę na myśl o tym. Mieszkam sama. Pogodziłam się ze związkiem Marka. Syn odwiedza mnie, ale jeszcze na razie nie przychodzi tu z Jankiem. Rozumie, że na zaakceptowanie „jego chłopaka” trzeba mi znacznie więcej czasu. Jednak pewnego dnia będę musiała pokonać i tę barierę – wszystko więc pozostaje kwestią czasu i dobrej woli. Doskonale pamiętam, co powiedział mi psycholog podczas naszej pierwszej rozmowy:
– Potraktowała pani syna jak swoją wyłączną własność. Jest tylko jedno wyjście z sytuacji: zaakceptowanie stylu życia, jaki obrał sobie Marek. Jest już dorosłym człowiekiem i to on, a nie pani odpowiada za swoje życie. Musi pani powiedzieć sobie raz na zawsze – mój syn jest gejem, lecz ja jestem jego matką i akceptuję go takim, jaki jest. Akceptuję, ponieważ go kocham. Niech pani zrozumie, że jedynie wtedy będzie istniała szansa na zachowanie jego miłości do pani. Inaczej Marek odejdzie, ponieważ nie będzie miał wyboru. Proszę nie powtarzać tego błędu...
Nie stało się żadne nieszczęście. Marek żyje, jest szczęśliwy, nie jest dla nikogo ciężarem, nie przestał pani kochać i szanować. A to wiele, zważywszy, co przechodzą inne matki przez swoich synów...
Muszę przyznać, że psycholog ma rację. Wiem, że ani mój syn, ani Jan nie szukają przygodnych partnerów ani innych związków, gdyż wystarcza im ten, w którym żyją szczęśliwie i zgodnie od lat. Zrozumiałam, że Marek za dokonanie tego wyboru też zapłacił wysoką cenę. Mógł przecież bez trudu, w imię udowodnienia swojej „normalności”, zataić skłonności homoseksualne. Ożenić się, unieszczęśliwiając niekochaną kobietę. Oszukiwać ją i zdradzać przez całe życie, ukrywając swoje związki z innymi mężczyznami.
Teraz już nauczyłam się mówić „mój syn jest gejem”. Nie ukrywam prawdy o nim przed ludźmi mądrymi, kulturalnymi i tolerancyjnymi. Już wiem, że tolerancja wobec ludzi „innych” to nie tylko przejaw kultury osobistej, lecz także jedno z przykazań Dekalogu Miłości. Miłości w jej różnorodnych odmianach. Także uczucia matki do swego „innego” dziecka.