"Wyglądasz jak jakaś czarownica z tymi swoimi długimi kłakami – powiedział mi mąż na odchodne. I wyprowadził się do młodszej, weselszej, z ładniejszą fryzurą... A ja głupia gotowa byłam mu wybaczyć!" Magdalena, 59 lat
Zapuściłaś się, Jadźka – powiedział i sama już nie wiedziałam, co mnie bardziej zabolało. To suche stwierdzenie, czy ta okropna „Jadźka”. Wiedział, że nie lubię, kiedy ktokolwiek się tak do mnie zwraca. Patrzyłam, jak pakuje walizkę, a potem drugą.
– Nic nie poradzę – rzucił, wzruszając ramionami. – Ja się w tym domu duszę.
Ja też o mało się nie udusiłam. Z żalu. Co z niego był za człowiek? Mówić coś takiego kobiecie, z którą się przeżyło ponad trzydzieści lat? Z którą się wychowało dwoje dzieci? Spłaciło niejeden kredyt, przetańczyło niejedno wesele i przepłakało kilka pogrzebów...
– I jeszcze tak na mnie patrzysz... – westchnął. – Wyglądasz... Wyglądasz jak jakaś czarownica z tymi swoimi długimi kłakami.
No pewnie, miałam z wesołym uśmiechem obserwować, jak mój mąż – już prawie niemąż – wyprowadza się do innej. Ładniejszej. Młodszej. Weselszej. Z ładniejszą fryzurą, a nie z pasmami siwych, jak on to ujął, kłaków. A kiedyś... kiedyś Andrzej tak przecież lubił moje warkocze. Mówił, że uwielbia zapach moich włosów... Pociągnęłam nosem i zamrugałam oczami. Chciało mi się płakać, ale nie mogłam mu pozwolić oglądać moich łez. Zaciągnął suwak i wyprostował się.
– No, to by było na tyle. – Rozejrzał się po sypialni. – Jakbym sobie jeszcze o czymś przypomniał, to wpadnę.
Nie mogłam uwierzyć, że odchodzi w taki sposób. Jak ktoś obcy, wrogi. A potem dodał jeszcze, że co złego, to nie on, trzasnął drzwiami wejściowymi i wreszcie mogłam się rozpłakać.
Kiedy pół roku wcześniej powiedział mi, że kogoś poznał, myślałam, że to chwilowe zauroczenie, że nasz związek jest mocny i przetrwamy ten kryzys. Byłam w błędzie. Postanowił do niej odejść, a mną, moimi uczuciami, całym naszym wspólnym życiem kompletnie się nie przejmował. Przeprowadził szybki rozwód, zamieszkał u niej. I jeszcze na koniec zaczął mnie obrażać i zwalać na mnie winę za wszystko...
– Gnojek – powiedziała moja sąsiadka, Alicja, gdy tego samego wieczoru przy domowym winie wypłakiwałam jej się w rękaw.
– Nie mów tak – zaprotestowałam i wytarłam nos.
Rozejrzałam się za gumką do włosów, bo miałam fryzurę w nieładzie, włosy wpadały mi do oczu.
– Dlaczego? Już przecież nie jest twoim mężem – powiedziała bezlitośnie.
Zamilkłam, bo nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W głowie miałam mętlik. Alicja miała trochę racji. Andrzej nie był w porządku wobec mnie, dlaczego więc ja usiłowałam być lojalna wobec niego?
– Gnojek – mruknęłam wreszcie. Trochę mi to nawet pomogło. – Podły drań... – ciągnęłam z zapamiętaniem.
Pogadałam z Alicją i trochę mi się polepszyło, ale kiedy poszła, zostałam sama. Załamana, porzucona, zdradzona... Zaczęły się szare, długie i samotne dni. Chodziłam do pracy, robiłam, co do mnie należało, czasem coś jadłam, częściej nie... Wyobrażałam sobie nowe życie mojego eksmęża: wesołe, pełne spotkań z przyjaciółmi. A potem rozglądałam się po moim pustym mieszkaniu i chciało mi się krzyczeć.
Święta spędziłam u córki, udając, że jakoś sobie radzę z odejściem Andrzeja.
– Kiepsko wyglądasz – powiedziała Alicja, kiedy spotkałyśmy się przed blokiem w pierwszych dniach stycznia.
– Dzięki – mruknęłam.
– Masz ochotę na kawę? – zapytała. Wzruszyłam ramionami.
– Chodź, tu za rogiem jest taka milutka kafejka... – Pociągnęła mnie za rękę.
Zdenerwowałam się. Kafejka? Obcy ludzie? Chyba nie miałam na to ochoty. Ale nie zdążyłam zaprotestować, po chwili siedziałyśmy przy stoliku krytym obrusem w kwiatową łączkę. Kilka minut później stanęła przede mną wysoka szklanka napełniona aromatyczną kawą z bitą śmietanką i pokruszonymi karmelowymi ciasteczkami. Pycha! Alicja zapytała, jak się czuję.
– Nie chce mi się narzekać. Powiedz lepiej, co u ciebie – rzuciłam.
Zaczęła opowiadać o przygotowaniach swojego syna do matury, o sprzeczce z teściową... Słuchając jej, rozglądając się po tym przyjemnym wnętrzu, na chwilę zapomniałam o swoich kłopotach. Nawet się trochę pośmiałam. Zanim się rozstałyśmy, już na naszej klatce schodowej, Alicja przystanęła.
– A może miałabyś ochotę skoczyć do mojej fryzjerki? – zapytała. – Pani Kasia jest fantastyczna.
Bezwiednie pogładziłam się po swoim długim warkoczu. Końcówki miałam suche i splątane...
– Myślisz, że powinnam coś zmienić? – Spojrzałam na koleżankę.
– Idzie wiosna, a zmiany są dobre na wiosnę – rzuciła lekko.
Do tej fryzjerki poszłam. Chciałam ściąć ze dwa centymetry, a miła brunetka zaczęła mnie potem namawiać na... farbowanie! Wystraszyłam się.
– To będzie subtelna koloryzacja – powiedziała z uśmiechem fryzjerka. – Nadanie lekkiego połysku blond, zbliżonego do pani naturalnego koloru.
– To dobrze, bo nie chcę udawać, że nie jestem siwa. – Kiwnęłam głową.
Nie wiem, co mnie naszło, ale zgodziłam się na to farbowanie. Alicja z uśmiechem zerkała na mnie z drugiego fotela, a dziewczyna sięgnęła po jakieś tubki i zaczęła się dookoła mnie uwijać. Kiedy już skończyła, stanęła za mną i lekko zagryzła wargi.
– Nie myślała pani o skróceniu włosów? – zapytała.
– Przecież mi pani trochę ciachnęła – odparłam.
– Mówię o więcej niż trochę... Ma pani ładne, szlachetne rysy, te włosy je wydłużają. Wygląda pani na... smutną. – fryzjerka lekko się krygowała.
– Dawaj, Magda, zmień fryzurę! – wpadła jej w słowo Alicja.
Miałam długie włosy od zawsze. Andrzej je tak lubił... „Nie ma już obok mnie Andrzeja”, przemknęło mi przez myśl.
– Okej – powiedziałam drżącym głosem. – Niech pani tnie.
Przymknęłam oczy. Nie chciałam tego widzieć, wolałam zobaczyć efekt finalny. Ale z każdym ciachnięciem nożyczek czułam się, jakby opadało ze mnie zbierane miesiącami napięcie. Jakby odpadały ze mnie złość, ból, pretensje...
– Voila! – zawołała w pewnej chwili fryzjerka i z lękiem otworzyłam oczy.
– Podoba się pani? – zapytała fryzjerka.
– Muszę chyba przywyknąć... – wydukałam. Z lustra patrzyła na mnie jakaś inna kobieta. Na pewno młodsza...
– Chodź na kawę – zaproponowała Alicja, kiedy zapłaciłyśmy.
Usiadłyśmy w „naszej” kafejce pod oknem. Wciąż zerkałam w swoje odbicie.
– Dobrze wyglądasz – powiedziała Ala i wreszcie musiałam przyznać jej rację. Nowa, radykalnie krótka fryzura naprawdę do mnie pasowała.
– Tylko ściągnij te ciemne łachy, jesteś rozwódką, a nie wdową, do cholery! – rzuciła jeszcze Alicja.
W zasadzie miała rację. Po powrocie do domu otworzyłam szafę. No i proszę, znalazłam beżową bluzkę w ładnym ciepłym odcieniu, jasnoniebieski sweter... Pasowały do mojej nowej fryzury.
Miesiąc później w supermarkecie spotkałam Andrzeja. Na mój widok zatrzymał się jak wryty.
– Obcięłaś włosy? – wydukał takim tonem, jakbym co najmniej zrobiła sobie tatuaż na czole. Miałam go zapytać, od kiedy to mam włosy, a nie kłaki, ale tylko się uśmiechnęłam i poszłam w swoją stronę. Już mnie aż tak mocno nie bolała myśl, że to mój mąż, ojciec moich dzieci. Pomyślałam, że jeszcze tydzień, jeszcze dwa, i ten ból całkiem zniknie. Kiedy wyszłam ze sklepu, powiał lekki, cieplejszy wiatr. Chyba naprawdę szła wiosna...