"– Myślałam, że lubisz zajmować się Polą! – jęknęła moja córka. Odpowiedziałam jej spokojnie, że bardzo lubię, ale mam plany, a potem muszę wszystko odkręcać. Zwłaszcza wyjazdy. Kiedy to usłyszała, otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Od śmierci męża rzadko ruszałam się gdzieś dalej z domu. Ostatnio jednak wiele się zmieniło. Znowu poczułam, że chce mi się żyć i że jeszcze mam prawo do szczęścia..." Dorota, 58 lat
– A jak będzie głodna, to zrób jej kanapkę – rzuciła córka. – Muszę lecieć.
W biegu pocałowała jeszcze moją czteroletnią wnuczkę. „Nici z wycieczki do Sarbinowa. A tak chciałam pospacerować wzdłuż morza…”, pomyślałam poirytowana. „Ale dzisiaj za bardzo wieje, jeszcze się mała przeziębi.”
Edyta przywykła zrzucać mi ją na głowę bez zapowiedzi. „Pojedziemy do lasu”, zadecydowałam.
Od razu za miastem wnuczka uparła się, żeby zatrzymać się przy domu, na którego podwórku tłoczyły się drewniane altanki i wiatraki. Szyld na parkanie obwieszczał, że firma „U Antka” świadczy usługi stolarskie. Przez otwartą na oścież bramę weszłyśmy do środka.
– Interesuje panią ten model? – usłyszałam, kiedy zatrzymałam się przed altanką.
Obejrzałam się i zobaczyłam całkiem jeszcze przystojnego mężczyznę.
– Ja tylko oglądam – powiedziałam.
– Córce to się może domek na drzewie spodoba. – Wskazał ręką na mniejszą chatkę.
– To wnuczka – wyjaśniłam, czując, że się rumienię.
Mój rozmówca pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Nie wygląda pani na babcię!
Odchrząknęłam, żeby pokryć zmieszanie.
– A pokaże mi pan domek? – dopytywała się Pola, więc poszliśmy oglądać to cudo.
– Babciu, kup mi go – zażądała mała.
– Nie mam tyle pieniędzy – broniłam się.
– To może wróci tu pani z rodzicami małej? – zaproponował pan Antek.
„Nie wypuści klienta z ręki”, pomyślałam z uznaniem. Dyskretnie przyjrzałam się domowi. Widać było, że żyłka do handlu przynosiła panu Antkowi dochód. Dom miał ładny, świeży tynk, nowe okna... „To o czymś takim zawsze marzyłam”, pomyślałam.
– Więc jak się rodzice małej zdecydują, zapraszam – uśmiechnął się pan Antek. – A na razie się pożegnam, bo inaczej Jadzia da mi popalić. Odszedłem od obiadu…
– Ojej... – speszyłam się.
Świadomość, że żona mojego rozmówcy pewnie obserwuje nas zza firanki, wytrąciła mnie z równowagi. Szybko się pożegnałam i odjechałyśmy.
Tymczasem Pola nie przestawała mówić o domku, więc w końcu uzgodniliśmy z Edytą i Piotrem, że złożymy się i kupimy ten domek.
Aby złożyć zamówienie, wybrałam się do pana Antka osobiście. Kiedy już omówiliśmy sprawę, westchnęłam:
– Taką altankę to bym chętnie kupiła na działkę. – Wskazałam jeden z domków. – Gdyby tylko mnie było stać. Zawsze marzyłam, że się z mężem przeprowadzimy do własnego domu... To się już nie spełni. Mąż nie żyje, domu nie kupię. Ale taka altanka… A nie dałoby się na raty?
– A czemu miałoby się nie dać! – zawołał pan Antek. – Wszystko się da.
– Naprawdę?! – ucieszyłam się.
– Wie pani, mam taki pomysł. Jedną ratę pani odpiszę z rachunku, jeśli mnie pani zabierze nad morze.
Popatrzyłam na niego niepewnie. Żarty sobie stroi? Jednak nie, minę miał poważną.
– Dobrze… – powiedziałam powoli. – Tylko co żona powie?
Podrapał się po głowie.
– No, tu mi pani zabiła klina. Nie wiedziałem, że pani jest żonata.
– Co takiego? – Wytrzeszczyłam na niego oczy.
– Bo jeśli się o żonę rozchodzi, to ja obecnie nie posiadam. Jestem wdowcem.
– Tośmy się dogadali – roześmiałam się. – Byłam pewna, że pan ma żonę. Dom taki zadbany, obiady ktoś gotuje…
– To Jadzia, córka. Przyjeżdża tu czasem z dzieciakami, dom ogarnia – wyjaśnił. – A pani niech przestanie tak „panować”. Antek jestem.
– Dorota.
Ujął moją dłoń swoją szorstką od ciesielki ręką i nachylił się, żeby ją pocałować. Zrobiło mi się ciepło koło serca. Pan Antek… Antek coraz bardziej mi się podobał. Ten pogodny człowiek wiedział, jak traktować kobietę...
– Więc co będzie z tą wyprawą nad morze? – spytał. – Może jutro z rana?
– Dobrze – uśmiechnęłam się. – Pokażę ci moją ulubioną plażę.
Spać poszłam wcześniej niż zwykle, żeby przypadkiem nie zaspać, ale jakoś nie mogłam zasnąć. Chyba z przejęcia.
Obudził mnie dzwonek do drzwi. To była Edyta. Z Polą...
Córka znowu miała pilne zlecenie… Nie pozostało mi nic innego, jak zadzwonić do Antka i odwołać naszą wycieczkę.
– Och, szkoda – w jego głosie zabrzmiało rozczarowanie. – Już się przygotowałem do wyjazdu…
Zapewniłam go, że mi przykro z powodu zmiany planów, ale nie mogłam odmówić córce w kryzysowej sytuacji. Umówiliśmy się więc na sobotę.
W piątek na wszelki wypadek zadzwoniłam do córki.
– Nie, mamo, jutro nie pracuję. Wreszcie zrobię pranie...
Uspokojona poszłam spać. Następnego ranka Edyta wpadła do mnie jak burza, ciągnąc za rączkę zaspaną Polę.
– Przeklęta pogoda! – fuknęła na dzień dobry. – Wczoraj przygotowałam na ślub ogródek przy restauracji i wszystko szlag trafił. Wiatr zerwał girlandy. Panna młoda w histerii. Muszę tam jechać i ratować, co się da!
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Nie możesz tak po prostu zrzucać mi małej na głowę, kiedy ci wygodnie – wydusiłam z siebie.
– Myślałam, że lubisz zajmować się Polą! – jęknęła.
– Lubię, ale nie podoba mi się, że tak mi ją podrzucasz bez zapowiedzi! Mam plany, a potem muszę wszystko odkręcać. Zwłaszcza wyjazdy.
– Zawsze byłaś domatorką. – Córka spojrzała na mnie zaskoczona. – Po śmierci taty zaczęłaś się dziwnie zachowywać. Wydawało mi się, że nie możesz znieść pustego mieszkania...
Przez chwilę w milczeniu patrzyłyśmy sobie w oczy. Ona chyba rzeczywiście miała na względzie moje samopoczucie.
– Twój tata umarł już prawie trzy lata temu – powiedziałam cicho. – Wtedy rzeczywiście Pola pomogła mi się pozbierać. Ale teraz... No cóż, może się trochę zmieniłam, może mam nowe hobby, a może... – zawahałam się, ale uznałam, że kiedyś będę musiała to powiedzieć, więc dokończyłam: – Może chcę się czasem spotkać z przyjaciółmi...
– A nie możesz pani Waci zaprosić tutaj?
– Kiedy mówię, że chcę się spotkać z przyjaciółmi, nie chodzi mi o panią Wacię. Umówiłam się z Antkiem...
– Umówiłaś się z Ant...
– Tak, z Antkiem. Zrobi mi altankę na działkę. A poza tym, cóż w tym takiego dziwnego?
– Skoro tak... – odchrząknęła. – Może zapłacę tej licealistce z naszego piętra, żeby się zajęła Polą. Jej matka pytała mnie, czy potrzebuję opiekunki. Kilka godzin później, kiedy wracaliśmy z Antkiem z naszej wyprawy do Sarbinowa, westchnął:
– Wyjątkowo piękna plaża. Jeszcze bym raz pojechał, ale ty ciągle taka zajęta tą swoją wnuczką. Pewnie się nie da.
– A czemu miałoby się nie dać? – zaprotestowałam. – Wszystko się da!