"Wyjechaliśmy na wakacje jako przyjaciele, a wróciliśmy zakochani po uszy! Byliśmy jak w transie…"
Fot. Adobe Stock

"Wyjechaliśmy na wakacje jako przyjaciele, a wróciliśmy zakochani po uszy! Byliśmy jak w transie…"

Moja przyjaciółka miała strasznego pecha. Tuż przed urlopem złamała nogę i nie mogła polecieć z mężem na Fuerteventurę. Zaproponowała więc, bym wybrała się tam z Krzyśkiem, jej bratem. Takiej propozycji nie mogłam odrzucić. Uwielbiałam klimat Wysp Kanaryjskich i lubiłam Krzyśka. Nadawaliśmy na tych samych falach, więc przypuszczałam, że będzie znakomitym towarzyszem podróży... Marlena, 42 lata

– Chcesz lecieć na Fuerteventurę? – zapytała bez zbędnych wstępów Jagoda.
– Z tobą choćby na koniec świata – odparłam entuzjastycznie.
– No niestety, mnie nie dostaniesz w pakiecie – westchnęła ciężko. – Miałam pecha i złamałam nogę. Dlatego zamiast dwóch tygodni na Fuercie czeka mnie miesiąc w gipsie. Wyjazdu przesunąć się nie da, pieniędzy nie odzyskam, więc pomyślałam, że zrobię wam prezent.
– Nam? – zapytałam zdziwiona. „Czy Jagoda zamierza mnie wysłać na Fuertę z kotem?”, zachodziłam w głowę.
– Tobie i Krzyśkowi, czyli ludziom, których lubię najbardziej – wyjaśniła. – On już się zgodził, zgódź się i ty.

Zawsze lubiłam Krzyśka

Krzysiek to brat Jagody. Spotkałam go parę razy na rozmaitych imprezach organizowanych przez przyjaciółkę. Podobnie jak ja był rozwodnikiem, miał równie jak ja absurdalne poczucie humoru i uwielbiał kryminały. Zupełnie jak ja. Dobrze nam się gadało, nadawaliśmy na tych samych falach, więc przypuszczałam, że i towarzyszem podróży będzie znakomitym.
– Fuercie się nie odmawia – stwierdziłam i od razu poczułam zew przygody.
Kiedy się rozłączyłam, zwróciłam się do Kartofla, który w skupieniu wylizywał swoje futerko:
– Spędzisz dwa tygodnie u babci. Chyba się cieszysz, co? Przecież uwielbiasz być przekarmiany.
Kartofel ledwie na mnie spojrzał. Przeciągnął się leniwie i wymaszerował na balkon, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że jeżeli o niego chodzi, to w zasadzie już mogłoby mnie nie być.
Nie cierpię się pakować, ale tym razem poszło mi jak z płatka. „To dobry znak”, pomyślałam, zamykając moją ulubioną walizkę. Różową jak flaming. Mnie też było różowo. „Dwa tygodnie beztroski!”, cieszyłam się w duchu jak głupia.
Z Krzyśkiem umówiłam się w hali odlotów. Z uśmiechem od ucha do ucha zaproponował mi kieliszek prosecco.
– Za naszą wakacyjną przygodę! – wzniósł toast.
W samolocie zorientowałam się, że nie wzięłam słuchawek.
– Weź moje – szarmancko zaproponował mi Krzysiek. – Ja sobie poczytam.
Zerknęłam na okładkę książki, którą trzymał w dłoniach. „Zatruta krew” Jo Nesbo. „Doskonały wybór”, pomyślałam i powiedziałam:
– Masz szczęście, że cię lubię. Ale jak nadepniesz mi na odcisk, zdradzę ci zakończenie.

To była oferta dla zakochanych!

Lot był wyjątkowo przyjemny, zero turbulencji, miękkie lądowanie. Jak do tej pory wszystko pięknie się układało. Pierwszy zgrzyt nastąpił, gdy weszliśmy do hotelowego pokoju. Niby wiedziałam, że będziemy go dzielić, przecież Jagoda, zanim złamała nogę, zamierzała się tu wybrać z mężem. Sądziłam jednak, że przynajmniej mogę liczyć na oddzielne łóżka. Tymczasem naszym oczom ukazało się wielkie łoże małżeńskie przykryte białą narzutą, na której obsługa ułożyła serce z płatków róż. Aż zachęcało do miłosnych igraszek. Poczułam, że się czerwienię aż po czubki uszu.
– Brakuje tylko łabędzi z ręczników – stwierdził Krzysiek i oboje się roześmialiśmy, co lekko rozładowało dziwnie napiętą atmosferę. – Jeśli chcesz, zejdę do recepcji i zapytam, czy dysponują innym pokojem.
Wrócił po kilkunastu minutach z informacją, która jeszcze głębiej wbiła mnie w fotel.
– Niestety, mają pełne obłożenie. Za to my mamy wieczorem kolację przy świecach, z afrodyzjakami w roli głównej. W planie jest jeszcze kąpiel w winie i balijski masaż dla dwojga. To wyjazd skrojony pod zakochanych – wyjaśnił.
– Jagoda słowem mi o tym nie pisnęła – przyznałam.
– Ani mnie – odparł Krzysiek. – Cała ona, ech… No cóż, jakoś to przeżyjemy. Mogliśmy trafić gorzej, co nie? Na przykład do pokoju z widokiem na śmietnik. Albo z dzikim lokatorem. Na szczęście jesteśmy tylko we dwoje. Ty zajmiesz łóżko, ja umoszczę się na podłodze – zaproponował.
– Daj spokój, nie zrobię ci tego. To łóżko jest tak wielkie, że z powodzeniem zmieściłbym się na nim i ten dziki lokator, co go tu nie ma – zaśmiałam się, bo absurd tej sytuacji kompletnie mnie rozbroił. „A z tobą, Jagoda, pogadam sobie po powrocie”, pomyślałam mściwie i poszłam się odświeżyć.

Od miłości aż kipiało...

Trzeba przyznać, że organizatorzy tego romantycznego turnusu naprawdę się postarali. Sala, w której jedliśmy kolację, tonęła w blasku świec, a z głośników sączyła się nastrojowa muzyka. Były i ostrygi, a jakże! Oraz truskawki i szampan. Od miłości aż kipiało! Zakochani siedzieli przy stolikach i posyłali sobie zalotne spojrzenia albo lubieżnie uśmiechali się pod nosem. A w tych uśmiechach i spojrzeniach była obietnica tego, co zrobią, gdy znajdą się w przepastnych łożach obsypanych płatkami róż. My do tego obrazka kompletnie nie pasowaliśmy, lecz… cieszyliśmy się chwilą i dobrym jedzeniem. A potem wybraliśmy się na długi spacer po plaży zwieńczony malowniczym zachodem słońca. Taka romantyczna kropka nad „i”. Dla nas po prostu piękna…
Kiedy kładłam się do łóżka, tak blisko Krzyśka, wcale nie czułam się nieswojo. Może sprawił to szampan, którego bąbelki wciąż krążyły mi w żyłach, a może kojący szum fal, dochodzący gdzieś z oddali. Zasnęłam, a za sny, które śniłam, obwiniam te wszystkie afrodyzjaki, które pochłonęłam podczas kolacji. Przy nich „Szał uniesień” Podkowińskiego to obrazek ze szkółki niedzielnej. Obudziłam się rozanielona i lekko zawstydzona i spojrzałam na Krzysztofa, który właśnie wyszedł z łazienki. „A ty o czym śniłeś, chłopaku?”, zastanawiałam się. „Czy byłeś równie niegrzeczny jak ja?”

To było nieuniknione

To, co stało się po kilku dniach naszych boskich wakacji, było nieuniknione. Rozgrzani słońcem, skąpani w winie, poddawani przyjemnym masażom, nie utrzymaliśmy naszych zmysłów na wodzy. Spragnione ciała splotły się w jedno i co noc wędrowały na szczyty rozkoszy. Już dawno nie było mi tak dobrze, motyle w brzuchu co rusz podrywały się do lotu…
Podczas ostatniej kolacji już nikt nie miał wątpliwości, że i my, jak pozostali uczestnicy tych namiętnych wakacji, jesteśmy zakochani. Nasze spojrzenia miotały iskry, serca biły szybciej, a w głowach malowały się wizje tego, co stanie się, gdy tylko stąd wyjdziemy. Byliśmy jak w transie…
Gdy samolot wystartował, a Fuerteventura zniknęła pod pierzyną z chmur, wiedzieliśmy jedno. Koniecznie musimy tu wrócić, bo miłość, która między nami wybuchła tak nieoczekiwanie, sprawiła, że oślepliśmy na uroki wyspy. Liczyliśmy się tylko my, cała reszta to były tylko piękne dekoracje, których w pełni nie doceniliśmy. Więc mieliśmy pierwsze wspólne postanowienie: przylecimy tu znowu, może za rok?… Kto wie?...
– Jak twoja noga? – zapytałam Jagodę, gdy odwiedziliśmy ją po powrocie z Fuerty.
– Do wesela się zagoi. – Mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – Tylko na ślubny prezent nie liczcie. Jeden już ode mnie dostaliście – dodała, uśmiechając się zadziornie pod nosem.

 

Czytaj więcej