"Kiedyś byłam gruba, ale uśmiechnięta i zdrowa. Zaczęłam się odchudzać i... dziś jestem jeszcze grubsza, chora, nie mam siły i nic mnie nie cieszy. Oddałabym wszystko, by cofnąć czas." Agata, 32 lata.
Mocno wciągnęłam brzuch i... Uff! Udało mi się dopiąć najlepsze, wyjściowe spodnie.
– Skarbie, chyba po ostatnich świętach nieco ci przybyło w pasie, co? – żartował mój mąż.
– Zawsze przed miesiączką jestem trochę grubsza i spuchnięta, to sprawka hormonów – wyjaśniłam.
Jednak kilka dni później sytuacja się powtórzyła. Tym razem nie zmieściłam się w ulubioną sukienkę...Postanowiłam się zważyć. Kiedy spojrzałam na wagę łazienkową, załamałam się. Wskazówka zatrzymała się na 86 kilogramach! Przy moim niewysokim wzroście to naprawdę o wiele za dużo.
– W zeszłym miesiącu miałam trzy kilogramy mniej! – zawołałam przygnębiona. – Jak to możliwe?! Przecież nie jadłam wiele!
– No nie wiem – mąż bezradnie rozłożył ręce. – Ale może spróbuj trochę schudnąć, tak dla zdrowia – poradził.
Oboje z Piotrem lubiliśmy dobrze zjeść, ale on zawsze był szczupły, a mnie wszystkie ciasteczka i lody odkładały się w biodrach. Załamałam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam Judytę, moją przyjaciółkę. Nie widziałam jej od dwóch miesięcy i aż krzyknęłam z wrażenia.
– Świetnie wyglądasz! Zeszczuplałaś! – zauważyłam, witając się z nią.
– Nareszcie mi się udało, nawet nie było tak ciężko – odparła z uśmiechem.
– Nie wierzę! Na pewno się głodziłaś i wyciskałaś siódme poty na siłowni – stwierdziłam.
– No coś ty! – oburzyła się. – Przecież wiesz, jaka jestem leniwa. Ale koleżanka poleciła mi dietę proteinową i wspaniałe tabletki odchudzające. Ona sama je przetestowała i schudła 10 kilogramów! Więc i ja kupiłam to cudo w aptece internetowej – opowiadała przejęta.
– Zazdroszczę ci – westchnęłam. – Ja znów przytyłam i nie mam pojęcia, jak się odchudzić – dodałam przygnębiona.
– Nie obraź się, kochana, ale co roku na zimę tyjesz kilka kilogramów. Moim zdaniem powinnaś spróbować diety białkowej i wspomóc się tabletkami – radziła.
Jednak ja nie wierzyłam w odchudzające specyfiki, dlatego postanowiłam zapisać się na basen i ograniczyć jedzenie. Miesiąc później ważyłam 4 kilo mniej, ale wcale mnie to nie cieszyło. Byłam głodna, zła i nieszczęśliwa. Musiałam odmawiać sobie ukochanych lodów, ciasta i pizzy. Wracałam z basenu wykończona. Na dodatek wydawało mi się, że w porównaniu do męki, którą znoszę, efekty odchudzania są niewystarczające.
– Kochanie, nie załamuj się, musisz być cierpliwa i wytrwała – pocieszał mnie mąż.
– Lepiej mnie nie wkurzaj! – naskoczyłam na niego. – Taki jesteś mądry?! No, jasne, bo zajadasz pizzę, popijasz piwem i ciągle jesteś chudy! To niesprawiedliwe!
Zależało mi, żeby schudnąć, bo kończył mi się urlop wychowawczy. Nie chciałam wrócić do firmy utuczona jak prosię. Pracowałam w recepcji hotelu i szef wymagał dobrej prezencji. Niestety, jak na złość waga nie spadała. Wydawało mi się, że wszyscy dookoła są szczupli, tylko ja mam oponę na brzuchu. Nie mogłam na siebie patrzeć. W końcu stałam się tak zdesperowana, że byłam gotowa zrobić wszystko, żeby schudnąć. Powiedziałam o tym przyjaciółce.
– Mówiłam ci, żebyś spróbowała diety proteinowej. Jest rewelacyjna, tobie też pomoże – zapewniła. – Poza tym zostało mi jedno opakowanie tabletek spalających tłuszcz. Mnie już nie są potrzebne, więc chętnie ci oddam.
– Dzięki! Jesteś kochana! – cmoknęłam ją w policzek. – Może tym razem uda mi się schudnąć – dopowiedziałam pełna nadziei.
Marzyłam, żeby zgubić około 20 kilogramów. Przeczytałam kilka artykułów o diecie proteinowej, znalazłam opinie na forum internetowym i sporządziłam swój jadłospis. Dowiedziałam się, że dieta dzieli się na trzy fazy: uderzeniową, mieszaną i stabilizującą. W pierwszej fazie, która trwa maksymalnie 10 dni, powinno się jeść wyłącznie produkty białkowe. Z pieczywa, surówek i owoców trzeba było zrezygnować. Nie przerażało mnie to, bo z warzyw lubię tylko pomidory. Podobało mi się, że mogę jeść ile chcę i kiedy chcę. Postanowiłam, że przedłużę ten etap do 20 dni. Wydawało mi się, że 10 to za krótko przy mojej nadwadze.
Następnego dnia przyniosłam ze sklepu dwie siatki mięsa, ryb, twarogu, jogurtów i jajek.
– Widzę, że ta dieta to tak na poważnie – stwierdził mąż na widok zakupów.
– Tak, zaczynam nowy etap w moim życiu – powiedziałam przejęta.
– Pamiętaj tylko o rozsądku – pouczał. – Zdrowie jest najważniejsze.
Rygorystycznie przestrzegałam jadłospisu i po paru dniach zauważyłam, że moja waga spada!
– Piotrek, ja chudnę! – cieszyłam się. – Gratuluję, skarbie – przytulił mnie.
Kilka dni później zaczęłam źle się czuć. Bolała mnie głowa i brzuch. Miałam okropne wzdęcia i zaparcia. Nie pomagały nawet ziołowe herbatki.
– Może te tabletki odchudzające ci zaszkodziły? – martwił się Piotr.
– E tam, organizm oczyszcza się z toksyn – lekceważąco machnęłam ręką. – Na pewno niedługo bóle miną.
Tylko że z dnia na dzień było coraz gorzej. Spuchły mi nogi, bolały stawy.
– Agatko, przerwij tę dietę – prosiła mama, gdy zwierzyłam się jej z dolegliwości.
– Nie po to tyle się męczyłam, żeby teraz rezygnować – upierałam się i dalej dzielnie walczyłam z nadwagą.
Któregoś dnia trenowałam na rowerku stacjonarnym. W pewnej chwili poczułam, że z nosa leci mi krew. Chciałam sięgnąć po chusteczki, ale zakręciło mi się w głowie. Zemdlałam, spadłam z roweru i uderzyłam się o kant stołu. Obudziłam się w szpitalu.
– Co mi jest? – spytałam lekarza.
– Omal nie dostała pani wylewu – wyjaśnił.
– Dlaczego nie leczyła pani nadciśnienia?
– Ale panie doktorze, ja nigdy nie miałam nadciśnienia – przyznałam.
– Niedługo będą wyniki pozostałych badań, może dowiemy się więcej – stwierdził.
Chwilę po tym, jak lekarz wyszedł z pokoju, salowa przyniosła mi obiad: ziemniaki z kotletem i surówką.
– Ale ja jestem na diecie – powiedziałam.
– Nic o tym nie wiem, oddziałowa mi nie mówiła – odparła zdziwiona. – O jaką dietę pani chodzi? Choruje pani na przewlekłą chorobę? – spytała pielęgniarka.
– Odchudzam się. Jem tylko produkty białkowe – wyjaśniłam.
– Czy pani zwariowała? – naskoczyła na mnie. – Może właśnie dlatego pani choruje!
Kilka minut później obok mojego łóżka stało dwóch lekarzy z wynikami badań. Pielęgniarka powiedziała im o mojej diecie.
– Co pani przyszło do głowy, żeby tak drastycznie się odchudzać? – strofował mnie jeden z nich. – Teraz mamy efekty: nadciśnienie, wysoki poziom cholesterolu, podwyższone próby wątrobowe, białko i szczawiany w moczu, przeciążone nerki. A opuchlizna to efekt zatrzymania wody w organizmie – tłumaczył drugi. –
To może nie przez samą dietę, tylko przez tabletki – wyznałam przestraszona i podałam nazwę leku na odchudzenie.
– Przecież ten specyfik już dawno jest wycofany z obiegu ze względu na skutki uboczne! – lekarz aż złapał się za głowę. – Ale ja muszę schudnąć – tłumaczyłam.
– Nie w ten sposób! – krzyknął rozdrażniony. – Chce pani stracić zdrowie?! Nie wiadomo, czy uratujemy nerki, może nawet potrzebne będą dializy. Czy wie pani, co to znaczy? – pytał, a do mnie powoli zaczęło docierać, na co się naraziłam.
– Moja przyjaciółka stosowała tę dietę i dobrze się czuje – przekonywałam gorliwie.
– Każdy organizm reaguje inaczej, a poza tym niektóre skutki uboczne ujawniają się dopiero po jakimś czasie – wyjaśnił lekarz.
Musiałam przerwać dietę. Wróciłam do domu z plikiem recept. Przyjmuję mnóstwo lekarstw: przeciwbólowe, obniżające ciśnienie i cholesterol, regenerujące wątrobę i chrząstkę stawową. W dodatku okazało się, że mam kamienie i torbiele na nerkach. Czekam na zabieg laparoskopii. Utracone kilogramy wróciły w ciągu kilku tygodni z nawiązką. Czasem oglądam stare zdjęcia i wspominam dawne czasy. Kiedyś byłam gruba, ale uśmiechnięta i zdrowa. Dziś jestem jeszcze grubsza i chora, nie mam siły i nic mnie nie cieszy. Kiedyś zrobiłabym wiele, żeby schudnąć. Teraz oddałabym wszystko, by cofnąć czas i z większym rozsądkiem rozpocząć walkę o figurę...