"Nie znosiłam ludzi, którzy się obżerają i nie zamierzałam rezygnować z diety i ćwiczeń tylko dlatego, że spodziewam się dziecka. Doskonała figura była moją obsesją. Nie pomyślałam o tym, jaką cenę przyjdzie mi zapłacić za odchudzanie się w ciąży..." Agata, 27 lat
Nienaganna sylwetka była dla mnie priorytetem i zupełnie nie rozumiałam, że dla kogoś innego może to nie być takie ważne. Osoby, które jadły, co chcą i kiedy chcą nie oglądając się na kalorie, po prostu minie irytowały. Na przykład taka Aneta, koleżanka z pracy. Nie mogłam patrzeć, jak się obżera bez opamiętania. Wyglądała jak wieloryb. I, szczerze mówiąc, nie pasowała do nas.
W agencji reklamowej, w której pracowałyśmy, zatrudnionych było kilku facetów i kilka babek. Wszystkie mogłyśmy poszczycić się nienagannymi figurami. Tylko jedna Aneta nie... Ale była siostrzenicą szefa i pewnie dlatego dostała tę posadę.
– Aneta, może odłóż już to ciastko – rzuciła któregoś dnia Wiolka. – I wybierz się z nami na siłownię. Na pewno dobrze ci to zrobi. Przecież ty niedługo będziesz szersza niż dłuższa...
Aneta wcale się nie przejęła.
– Kochanego ciała nigdy za wiele – odpowiedziała z pełnymi ustami. – A poza tym Tomek kocha mnie taką, jaka jestem. – Jezu, nie wiem, co on w niej widzi – rzuciłam chwilę później do Wiolki, kiedy Aneta opuściła pokój. – To taki przystojny facet, a ona... Wygląda jak wielka słonica.
Nie potrafiłam zrozumieć, jak można doprowadzić się do takiego stanu. Ja od zawsze dbałam o siebie. Nie pozwalałam sobie na obżarstwo, a nawet jeśli zdarzyło mi się zgrzeszyć, karałam się za to dodatkowymi brzuszkami czy godzinną jazdą na rowerku stacjonarnym. Ale opłacało się. Kiedy widziałam wzrok kolegów z pracy, którzy podziwiali mój tyłek w opiętych dżinsach, czułam się wspaniale. Chciałam też podobać się własnemu mężowi. Uwielbiałam jego komplementy. A doskonale wiedziałam, że lubi tylko szczupłe kobiety. Nieraz słyszałam, jak podśmiewywał się z kumplami z grubych bab. To dodatkowo motywowało mnie do dbania o siebie. Zresztą, co tu kryć, sama dobrze się czułam z moim płaskim brzuszkiem i jędrnym tyłkiem.
– Agata, w piątek wybieramy się z dziewczynami na basen. Jedziesz z nami? – spytała Wiolka, kiedy zbierałyśmy się już do domu. Często organizowałyśmy sobie takie wypady.
– Niestety, nie mogę – mruknęłam. – Teściowa ma imieniny...
– O, kochana mamusia znowu będzie podtykała biednej, wychudzonej synowej smakowite kąski – zakpiła Julka. Dobrze wiedziały, że nie lubię rodzinnych imprez. Niestety, moja teściowa była typową „mamuśką”. Babką w rozmiarze XXL, która uważała, że człowiek szczęśliwy to człowiek najedzony, a właściwie napasiony do granic możliwości. Wszystkie imieniny, urodziny czy święta wyglądały u niej tak samo. Stół uginał się od żarcia, a ona tylko krakała:
– Moi drodzy, przecież wy nic nie jecie. Częstujcie się, częstujcie. Marcin, twoja ulubiona sałatka – podtykała mojemu mężowi miskę pod nos. Mnie czepiała się najczęściej:
– Dziewczyno, czy ty żyjesz powietrzem? Zjedz coś... Nie miałam najmniejszej ochoty. Te wszystkie potrawy teściowej wręcz ociekały kaloriami. Kremy, bite śmietany i majonezy... Fuj. Na samą myśl, że mogłabym zjeść coś takiego, robiło mi się niedobrze. A kiedy w dodatku wyobraziłam sobie, że mogłabym wyglądać tak, jak moja teściowa, przechodziła mi ochota na cokolwiek. Kończyło się zazwyczaj na tym, że dla świętego spokoju zjadałam kilka plasterków wędliny. Jednak tym razem na imieninach zrobiłam wyjątek. Teściowa przygotowała zapiekankę warzywną, którą wyjątkowo lubię. A ponieważ tego dnia prawie nic nie jadłam, nałożyłam sobie dużą porcję. Teściowa była zachwycona. Ja mniej. Zwłaszcza że parę godzin później... zrobiło mi się niedobrze.
Leżeliśmy już z Marcinem w łóżku, kiedy poczułam mdłości.
– To kara za moje obżarstwo – mruknęłam. Wstałam i powlokłam się do łazienki. Zwróciłam wszystko i po chwili poczułam się lepiej. Jednak następnego dnia rano sytuacja powtórzyła się. „Cholera, czyżbym się zatruła?”, przeszło mi przez myśl. Wzięłam na wszelki wypadek parę tabletek węgla i pognałam do pracy. Sytuacja powtarzała się jednak przez kilka następnych dni.
– Agata, może powinnaś wybrać się do lekarza – Wiolka spojrzała na mnie z troską. – Źle wyglądasz, jesteś blada jak trup, no i te wymioty, to też nie jest normalne...
– Tak bywa – do rozmowy wtrąciła się Aneta. – Jakby jadła jak człowiek, to nic by jej nie było. A tak, tu parę listków sałaty, tam jogurcik i kiedy żołądek dostaje coś konkretniejszego do strawienia, zaczynają się kłopoty... Chciałam coś odpyskować temu grubasowi, ale znowu zrobiło mi się niedobrze... Stwierdziłam, że to faktycznie nie przelewki i po południu wybrałam się do lekarza rodzinnego. Kiedy wypytał mnie o wszystko, zapytał też, czy czuję częste parcie na mocz. Faktycznie, dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jakoś częściej biegałam do toalety.
– No cóż, dam pani na wszelki wypadek skierowanie na badania, ale proponowałbym, żeby kupiła pani sobie test ciążowy – powiedział z uśmiechem.
– Ale, panie doktorze, ja nie mogę być w ciąży! – zawołałam. – Przecież stosuję antykoncepcję! Poza tym niedawno miałam krwawienie...
– Tak się czasami zdarza. Tabletki nie dają stuprocentowej gwarancji, a krwawienie czy raczej plamienie, w określonych przypadkach też może się pojawić... Dla pewności proszę zrobić ten test i w razie czego skonsultować się jeszcze z ginekologiem.
Po wyjściu od lekarza od razu pobiegłam do apteki i kupiłam dwa różne testy. Obydwa pokazały dwie kreski... To oznaczało, że rzeczywiście jestem w ciąży. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Byłam pewna, że Marcin się ucieszy, bo bardzo chciał zostać ojcem. Ja jednak odkładałam tę decyzję na nieokreślone „później”. Wiedziałam, że dziecko zdeformuje mi figurę. Tego chyba bałam się najbardziej. Kiedy zobaczyłam wynik testu, od razu wyobraziłam sobie siebie jako tłustego wieloryba z rozstępami i cellulitem. A Marcin jeszcze dolał oliwy do ognia. Kiedy powiedziałam mu o dziecku, faktycznie oszalał z radości. A potem pogłaskał mój płaski brzuch i rzucił:
– Ciekawe, jak będziesz wyglądać, kiedy zaokrąglisz się tu i tam... Prychnęłam tylko i odepchnęłam jego dłonie. To chyba w tamtym momencie postanowiłam, że się nie roztyję. Przecież ciąża to nie choroba. Nie musiałam wcale rezygnować z ćwiczeń i z dotychczasowego życia. Nie zamierzałam też zmieniać ani swoich przyzwyczajeń, ani swojej diety. „W końcu to, że jestem w ciąży, nie oznacza, że muszę jeść za dwoje...”, pomyślałam.
Moja teściowa była jednak innego zdania. Kiedy tylko przy najbliższej okazji poinformowaliśmy ją, że niedługo zostanie babcią, od razu na mnie napadła.
– No, to teraz, moja droga, koniec z głupimi dietami. Musisz się wziąć za siebie. „Oj, tak”, pomyślałam. „Niech się mamusia nie martwi, już ja się za siebie wezmę...” Tego popołudnia zjadłam u niej solidny obiad, który chwilę później... zwróciłam. No cóż, byłam w ciąży, a w tym stanie torsje to przecież normalna rzecz... Teściowa nie musiała wiedzieć, że wywołałam je specjalnie... Pomyślałam sobie, że to naprawdę świetny pomysł. Mamuśka będzie zadowolona, a ja zyskam święty spokój. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że nie mogę tego robić za każdym razem podczas wizyty u teściów, ale to też dało się załatwić. Po pierwsze, postanowiłam ograniczyć odwiedziny do minimum, po drugie, kiedy już teściowa wmusiła we mnie jakieś jedzenie, a nie mogłam pójść do toalety, wieczorem w domu aplikowałam sobie podwójną dawkę ćwiczeń. Darowałam sobie tylko brzuszki. Ale rowerek i stepper nie mógł mi przecież zaszkodzić. Poza tym normalnie chodziłam na fitness i od czasu do czasu na siłownię.
Dziewczynom w pracy długo się do niczego nie przyznawałam. W końcu jednak brzuszek zaczął mi się nieco zaokrąglać. Z tyłu nadal prezentowałam się świetnie, ale musiałam kupić sobie o rozmiar większe dżinsy. Na ciuchy ciążowe nawet nie chciałam patrzeć. Nie zamierzałam chodzić w takich... namiotach.
– Oj, Aga, wydaje mi się, czy teściowa zaczęła cię skuteczniej dokarmiać? – spytała Wiolka. Wtedy przyznałam się, że spodziewam się dziecka. Kiedy dodałam, że to już piąty miesiąc, Wioleta popatrzyła na mnie zdziwiona.
– Ale przecież wczoraj byłaś z nami na siłowni...
– A co to ma do rzeczy? – prychnęłam. – Myślałam, że chociaż ty mnie zrozumiesz – dodałam i przypomniałam sobie ostatnią kłótnię z mężem.
Marcin zarzucił mi, że przesadzam i narażam zdrowie naszego dziecka.
– To ty przesadzasz! – wrzasnęłam. – Nie zamierzam się utuczyć jak prosiak. Poza tym szczupłe kobiety z mniejszym brzuchem łatwiej rodzą dzieci. Bo nie noszą w sobie czterokilogramowych olbrzymów – rozpłakałam się ze złości.
– Kochanie – Marcin próbował mnie uspokoić. – Nie chciałem cię denerwować. Martwię się tylko o ciebie i o dziecko. Prawie nic nie jesz, dużo pracujesz, nie oszczędzasz się. Nie mówiąc już o tym, co wyrabiasz w domu – wskazał na mój rowerek treningowy. – Mam wrażenie, że jesteś chudsza niż byłaś przed ciążą...
– I co z tego – burknęłam. – Nic mi nie jest, dziecko też ma się dobrze.
– Agata – przytulił mnie. – Nawet moja mama zauważyła, że coś jest nie tak. Twierdzi, że w tym miesiącu powinnaś...
– Wyglądać jak ciężarówka, tak? To powiedz twojej mamusi, że niedoczekanie! – krzyczałam coraz głośniej. – Nie chcę być taką słonicą jak ona! Naprawdę się wściekłam na Marcina. Przecież robiłam to również dla niego. Starałam się, by miał atrakcyjną żonę, a on co? Za moimi plecami spiskował ze swoją mamusią. A teraz jeszcze Wiolka...
– Nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziałam ze łzami w oczach i wyszłam z pokoju.
Ostatnio coraz częściej nie panowałam nad emocjami, a nie chciałam, żeby koleżanka widziała, jak płaczę. Kiedy się uspokoiłam, wróciłam do pokoju. Wyglądało na to, że w tym czasie Wiolka zdążyła już poinformować pozostałych pracowników, bo wszyscy zaczęli mi gratulować.
– Świetnie wyglądasz! – rzuciła Julka.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się.
– Jak ty to zrobiłaś? – Pytasz, w jaki sposób zaszłam w ciążę? – zażartowałam.
– Nie, chcę wiedzieć, jak udało ci się utrzymać taką figurę.
– Dla chcącego nic trudnego – odparłam. – Wystarczy nie ulegać swoim zachciankom – powiedziałam i spojrzałam na Anetę, która jak zwykle czymś się opychała. Tym razem był to pączek.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? – rzuciła, ocierając ręką lukier.
– Co masz na myśli?
– To, że dziecko może być słabe i niedożywione, tylko dlatego, że jego mamusia nie zamierza przytyć ani kilograma – powiedziała. – Ciekawa jestem, czy ty chociaż regularnie robisz badania – spojrzała na mnie.
– Oczywiście – odparłam. – I zapewniam cię, że wszystko jest w najlepszym porządku – dodałam, ucinając temat. Nie chciałam wchodzić w szczegóły, bo to, co powiedziałam, nie do końca było prawdą. Moje wyniki nie były wzorcowe. Ale podobno, kiedy kobietę przez całą ciążę męczą mdłości, tak się zdarza. A ja często wymiotowałam. Że na własne życzenie, to już inna sprawa...
Jakiś czas później okazało się, że na własne życzenie mogłam stracić dziecko... Byłam już w siódmym miesiącu, kiedy wybrałam się na jogę. Wydawało mi się, że są to tak mało inwazyjne zajęcia, że dziecku nic nie będzie. Niestety, w którymś momencie poczułam silny ból brzucha, a zaraz po nim skurcze. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Nawet nie wiem, kto zadzwonił po pogotowie i kiedy znalazłam się na sali porodowej. W każdym razie w ciągu kilku godzin urodziłam. Na świecie pojawiła się moja mała córeczka. Bardzo mała. Chuda i niedożywiona. Lekarze podejrzewali też, że ma wadę serca. I to wszystko przeze mnie. Przez to, że ważniejsza była dla mnie figura niż to maleństwo. Kiedy stałam przy inkubatorze i patrzyłam na moją kruszynkę podpiętą do mnóstwa różnych urządzeń, krajało mi się serce. Dopiero wtedy tak naprawdę do mnie dotarło, co zrobiłam. Płakałam i modliłam się, żeby Bóg pozwolił jej wyzdrowieć. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Oleńka powoli nabiera sił, a ja nie mogę uwierzyć w to, że byłam taka głupia. Nie darowałabym sobie, gdyby coś jej się stało...