"Miałam 24 lata, kiedy moje życie rozpadło się na milion kawałków. Marzyłam o dzieciach, a mój ukochany, z którym chciałam się związać wyznał, że jest bezpłodny. Podjęłam trudną decyzję. Czy kiedyś jej żałowałam?..." Iza, 52 lata
To miał być zwykły wieczór, spędzony na kanapie przed telewizorem, a skończył się ogromnym bólem... Mój chłopak, którego tak bardzo kochałam, z którym marzyłam o wspólnej przyszłości, wyznał, że nie będzie mógł dać mi dzieci.
– Jakoś sobie poradzimy – przekonywał Mateusz. Wyciągnął do mnie rękę, ale odsunęłam się od niego. Po moich policzkach strumieniami spływały łzy.
– Iza, proszę… – szepnął. Mocno zacisnęłam usta i pokręciłam głową
– Jak mogłeś mnie tak długo okłamać? – zapytałam, łykając słone krople.
– To nie jest rzecz, którą mówi się na pierwszej randce – wyznał. – Z czasem poczułem, że jesteś tą jedyną. Bałem się, że jak wyznam prawdę, wszystko zepsuję.
– Przecież setki razy mówiłam ci, że marzę o dzieciach – znów wybuchłam płaczem.
– Wiem, i za każdym razem chciałem ci powiedzieć...
– Dwa lata! – wykrzyknęłam. – Nawet słowem się nie zająknąłeś, że jesteś bezpłodny!
– Iza, ale przecież jest jeszcze wiele innych sposobów. Na przykład adopcja…
– Chcę mieć własne dziecko! Nosić je pod sercem i urodzić, nawet w bólu! Chciałam mieć je z tobą... – jęknęłam.
Nie widziałam już przyszłości z Mateuszem, choć wciąż bardzo go kochałam. Nigdy nie zapomnę tego pełnego smutku spojrzenia, kiedy zamykałam za sobą drzwi. Długo przeżywałam nasze rozstanie, ale czułam, że mój zegar biologiczny tyka. Marzyłam o tym, by założyć rodzinę. Szybko znalazłam nowego chłopaka. Nie minął rok, jak stanęłam z Pawłem przed ołtarzem. Zaraz po ślubie zaszłam w ciążę, a po dziewięciu miesiącach tuliłam w ramionach swoje marzenia.
Pomimo nieprzespanych nocy i wiecznego zmęczenia nie mogłam nacieszyć się moją przepiękną córeczką. Jednak czasami, gdy Paweł pracował do późna, a ja siedziałam sama przy dziecięcym łóżeczku, zastanawiałam się, jakby to było, gdyby jej ojcem był Mateusz.
Choć starałam się odgonić te myśli, wciąż jakaś cząstka mnie tęskniła za jego spojrzeniem, dotykiem...
Czas leciał, a moja Martynka rosła jak na drożdżach. Miała półtora roczku, kiedy ponownie zaszłam w ciążę. Na świat przyszedł Kajetan. Paweł dobrze zarabiał, więc mogłam całkowicie poświęcić się rodzinie. Po czterech latach znów zdecydowaliśmy się na dziecko. Byłam szczęśliwą matką trójki maluchów. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje małżeństwo zaczęło się rozpadać. Gdy moja najmłodsza córka Dorotka miała pięć lat, byłam już pewna, że mąż mnie zdradza. To były szczegóły. Czasem jego wymówki się nie zgadzały bądź pachniał damskimi perfumami. Nie chciał zapoznać mnie ze swoimi znajomymi. Czułam, że w jego życiu jest inna kobieta. Pomimo tego wiedziałam, że na swój sposób nadal mnie kocha.
Milczałam. Bo co mogłam zrobić? Bałam się rozstania, nie chciałam pozbawiać dzieci ojca. Przecież w końcu miałam to, o czym marzyłam: wielki dom, psa i ogród. Szkoda tylko, że w tych moich marzeniach zabrakło troskliwego, kochającego mężczyzny. Lata mijały, a ja zaciskałam zęby i udawałam szczęśliwą żonę.
Gdy dzieci wyprowadziły się na swoje, postanowiłam, że czas przerwać tę farsę i zawalczyć o siebie. Zażądałam od Pawła rozwodu.
– Wiem, że od wielu lat mnie zdradzasz, mam na to nawet dowody. Ja od ślubu byłam wierną żoną – oświadczyłam. – Wiesz, jakby to wyglądało na sprawie rozwodowej? Skinął głową. Nie był nawet zdziwiony.
– Czego chcesz? – zapytał bez ogródek.
– Ten dom zostawiam tobie – powiedziałam. – Ale chcę nasz domek na Mazurach. Tu masz też dokładną listę rzeczy, które ze sobą zabiorę. A na konto co miesiąc będziesz mi przelewał pensję. Nie oczekuję dużej kwoty, później znajdę sobie jakąś pracę. Jeżeli zgodzisz się na te warunki, nic więcej już nie będę od ciebie chciała. Jeśli nie, wystąpię do sądu o takie alimenty, że się nie pozbierasz. A jeśli chodzi o dzieci…
– Dzieci w to nie mieszamy – przerwał mi. – Są już dorosłe. A jeśli kiedykolwiek będą potrzebowały pomocy, zawsze będą mogły na mnie liczyć.
– Dziękuję – szepnęłam.
Nasz rozwód nie był dla nikogo zaskoczeniem. Rok później mieszkałam na Mazurach. Udało mi się znaleźć pracę na poczcie.
– Iza, to ty? Nic się nie zmieniłaś! – usłyszałam pewnego dnia. Podniosłam wzrok i spojrzałam prosto w głębokie, brązowe oczy.
– Mateusz – westchnęłam.
– Co ty tu robisz? Koniecznie musimy się spotkać – powiedział uradowany. Zerknęłam na zegarek.
– Za 15 minut kończę, poczekasz na mnie? – zapytałam.
Kwadrans później szliśmy ramię w ramię w stronę parku, milcząc niezręcznie.
– Co u ciebie słychać? – zagadnął. Zatrzymałam się i uważnie mu się przyjrzałam. Postarzał się, ale wiek działał na jego korzyść. To był mój Mateusz. Człowiek, który kiedyś był dla mnie wszystkim.
– Mam troje dorosłych dzieci, byłego męża i mały domek na obrzeżach miasteczka – odezwałam się. – A ty?
– Nie mam dzieci, ale to na pewno wiesz... A za sobą kilka nieudanych związków – westchnął.
Usiedliśmy na ławce i zaczęliśmy rozmawiać. Przez chwilę nawet miałam wrażenie, jakby całe poprzednie ćwierćwiecze się nie wydarzyło. Jakbyśmy znów mieli po 24 lata.
Mateusz opowiedział mi o swoim życiu i o kilku związkach. Ja mówiłam o dzieciach i nieudanym małżeństwie z Pawłem.
– Nigdy nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać – wyznałam. – Mój mąż po prostu mnie nie rozumiał – zamyśliłam się. – Z żadną z kobiet nie umiałem stworzyć dłuższego związku, bo żadna nie była tobą – odparł. – Żałuję tego, co się stało. Każdego dnia wyobrażam sobie, jak wyglądałoby nasze życie, gdybym tylko wcześniej powiedział ci prawdę. Może inaczej, na spokojnie byś do tego podeszła, znaleźlibyśmy inny sposób niż adopcja. Ale przez dwa lata cię okłamywałem i rozumiem, dlaczego odeszłaś.
– Nie żałuję tego, co zrobiłam – powiedziałam. – Bo gdybym postąpiła inaczej, nie miałabym teraz trójki wspaniałych dzieci.
– Zobaczymy się jeszcze? – zapytał.
– Myślę, że nie bez powodu oboje zamieszkaliśmy w tym samym miasteczku – uśmiechnęłam się.
Spotkaliśmy się wiele razy i okazało się, że uczucie, które kiedyś nas łączyło, nie wygasło i powoli rozpala się na nowo.
– Może spróbujemy jeszcze raz? – zapytał, gdy siedzieliśmy na ganku z lampką wina w dłoniach.
– Tylko tym razem bez kłamstw – spojrzałam mu w oczy. – Jest coś jeszcze, czego mi nie powiedziałeś?
– Nigdy nie lubiłem twojej pieczeni – odparł. – Jadłem ją tylko dlatego, żeby nie zrobić ci przykrości.
– No wiesz! – zaśmiałam się.
– A ty nigdy nie umiałeś opowiadać kawałów.
– Jednak zawsze się z nich śmiałaś, kocham twój śmiech – spojrzał na mnie z czułością.
– A ja lubię patrzeć na ciebie, gdy pracujesz – powiedziałam i wtuliłam się w jego ramiona.
Od takich błahych prawd przeszliśmy do poważnych tematów i przegadaliśmy na ganku całą noc. Po roku zamieszkaliśmy razem. Przestałam brać pensję od Pawła. Z byłym mężem spotkałam się dopiero na ślubie najmłodszej córki, był ze swoją partnerką i o dziwo zdołaliśmy ze sobą normalnie porozmawiać. Podczas wesela zabawa była wspaniała. Powiodłam wzrokiem po moich dzieciach, spojrzałam na czwórkę wnuków biegających za psem i poczułam, jak przepełnia mnie szczęście. Podeszłam do Mateusza i objęłam go w pasie.
– Zobacz rozstaliśmy się, to wszystko trwało wiele lat, ale jestem spełniona. Nie żałuję niczego – wyszeptałam.
– Warto było na ciebie czekać, by znów móc tulić cię w ramionach – powiedział i czule pocałował mnie w czoło.