"Magda na swoim ślubie nie chciała od gości kwiatów tylko karmę dla psów! Bez przesady! Od początku mi się to nie podobało. Jak oni sobie to wyobrażali? W eleganckiej sukience miałam taszczyć torbę psich chrupek? Na dodatek to nie jedyna rzecz, która mi się nie podobała na tym weselu..." Łucja, 32 lata
Nie miałam ochoty pójść na wesele Magdy. Nigdy nie byłam z kuzynką szczególnie blisko, tyle tylko, że ona była na moim ślubie, więc pewnie uznała, że wypada mnie zaprosić... A ja obyłabym się bez tego wesela! Po pierwsze, to duże koszty, po drugie... zwyczajnie nie podobało mi się nastawienie młodych!
Ja na swojej imprezie stawałam na głowie, żeby wszyscy byli zachwyceni. Zgodziłam się więc na rosół i kotlety schabowe, bo wiedziałam, że starsza część rodziny je uwielbia. Zgodziłam się na wódkę, choć sama wolałabym wino, bo wujkowie zapłakaliby się chyba na śmierć. W końcu wesele nie jest dla państwa młodych, tylko dla gości!
Ale Magda najwidoczniej miała na ten temat inne zdanie. Po pierwsze, wymyśliła sobie, że urządzi wesele w jakiejś sali dobre sześćdziesiąt kilometrów od miasta, w którym mieszka większość naszej rodziny. Po to, żeby uroczystość była mniej więcej pośrodku, pomiędzy domem rodzinnym Magdy i jej narzeczonego! Też mi powód! Jak świat światem, wesela urządzano na podwórku panny młodej, no a w dzisiejszych czasach w jakimś lokalu w najbliższej okolicy. Wiadomo przecież, że to rodzice Magdy poniosą więcej kosztów, więc oni powinni decydować!
– Może młodzi sami sobie opłacają imprezę – zwrócił mi uwagę mój mąż, Irek. – Tak się teraz często dzieje.
– Tym bardziej – prychnęłam. – Magda powinna postawić na swoim, a nie, będzie zasuwać taki kawał do kościoła! A my za nią!
– Nie przesadzaj – uspokajał mnie Irek. – Przecież mówiła ci, że zamówią busa, wsiądziemy pod domem i nic nas nie będzie obchodzić!
– Czy ty myślisz, że ja będę tłuc się godzinę jakimś busem? Z podpitym wujkiem Mietkiem? Po moim trupie! – wybuchłam. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Z pełnym makijażem, który spłynie z gorąca, w pomiętej kiecce?
– Dajże spokój. – Machnął ręką. – W takim razie, skoro nie chcesz, pojedziemy naszym samochodem!
– Jak ty coś wymyślisz... – Pokręciłam z niedowierzaniem głową. – I co, żadne z nas się nie napije? Dobrze wiesz, że ja nie znoszę prowadzić po ciemku, a ty bez procentów jesteś na parkiecie sztywny jak kij!
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Zadzwoniłam do Magdy i zapytałam, czy załatwiają pokoje dla gości w dworku, w którym będzie brała ślub.
– No wiesz, nie pomyśleliśmy o tym – zawahała się. – To nie aż tak daleko, w razie czego załatwimy kogoś, żeby was wcześniej odwiózł... W zasadzie wzięliśmy tylko pokój dla nas i świadków... Ha, wiedziałam! Sobie wygody, a to wszystko kosztem gości! Zresztą, już kiedy wręczali nam zaproszenia, wiedziałam, że to wesele będzie całkiem na opak. To, że chcieli pieniądze, to już do podobnych fanaberii zdołałam przywyknąć. Ale oni, zamiast kwiatków, życzyli sobie karmę dla psów! To już naprawdę przechodziło wszelkie pojęcie. Bo jak to sobie wyobrażali?! Że koło eleganckiej kopertówki będę dźwigała torbę karmy?! Nawet się na tym nie znałam! Kupiłabym jakąś najtańszą, to potem jeszcze by obgadali, że skąpiec ze mnie...
Koniec końców nie mieliśmy innego wyjścia, niż jechać tym busem. Irek przekonywał mnie, że może nie będzie tak źle. Zdecydowałam w końcu nie dawać żadnej karmy. Zamiast tego zabrałam komplet koców, który też dostałam na ślub, ale od rodziny ze strony Irka, więc wiedziałam, że nie będzie wpadki. Były zapakowane w walizeczkę i wyglądały bardzo elegancko.
– Po co im koce, skoro mieszkają razem i na pewno mają już takie rzeczy? – powątpiewał Irek, ale go uciszyłam.
– Takie rzeczy są zawsze potrzebne w domu! – oświadczyłam. To, że mi się nie podobały, nie znaczyło, że nie spodobają się też Magdzie! I od razu całkiem inaczej wyglądałam, gdy szłam z elegancką walizeczką, a nie torbą z psimi chrupkami. Kiedy wsiadłam do busa, była tu już większość gości, oczywiście, oprócz najbliższej rodziny młodej. Przewidująco, usiadłam z dala od wujków, którzy mieli już podejrzanie czerwone nosy. Jeszcze rozlaliby coś na moją sukienkę! A co najdziwniejsze, wszyscy mieli torby z karmą! Moim zdaniem, wyglądało to co najmniej głupio! Zauważyłam, że mama macha do mnie z tyłu busa.
– O, a ty tych koców nie dostałaś od Irkowej ciotki Kazi? – zagaiła moja rodzicielka na cały regulator.
– Super, mamo, jeszcze nie wszyscy cię słyszeli – syknęłam.
– Dostałam, ale teraz daję Magdzie i mam nadzieję, że będą jej dobrze służyły!
– A przecież młodzi nie chcieli prezentów. – Nie dawała się zbić z tropu.
– Na pewno się przydadzą – warknęłam. Na szczęście mama zaczęła głośno rozprawiać z siedzącą po sąsiedzku kuzynką, mogłam więc rozejrzeć się po gościach.
No tak, niektórzy wujkowie już byli podejrzanie weseli. Na szczęście bus wydawał się dosyć czysty, więc rozsiadłam się trochę wygodniej. Tak jak się spodziewałam, podróż strasznie się dłużyła, a kilka osób chciało umilać ją śpiewem. Wbiłam więc nos w telefon, udając, że piszę ważnego mejla. Kiedy po jakiejś godzinie udało nam się dojechać, czułam się, jakby mnie ktoś przez wyżymaczkę przepuścił i nie miałam ochoty na żadną zabawę. Dziwiło mnie to, że starsi członkowie rodziny są tacy radośni!
– Przywiozą cię na miejsce, nie musisz się o nic martwić, no żyć, nie umierać! – stwierdził jeden z wujków. Rzuciłam mu tylko mordercze spojrzenie, bo byłam zajęta prostowaniem fałdki na sukience. Wiedziałam, kurczę, że się cała wymnę jeszcze przed ślubem! W kościele przynajmniej było chłodno, usiadłam więc w kącie i przyglądałam się, jak to wszystko Magda sobie wymyśliła. Uznałam, że kwiaty są już podwiędłe, a latarenki strasznie kiczowate. Skoro jednak im się podobały...
Dosiadała się ciotka Gienka.
– Jaki ładny masz ten prezent – pochwaliła mnie. – A nie dostałaś czasem takiego samego na swój ślub?
Skąd nagle moja rodzina miała taką dobrą pamięć?
– Dostałam, byłam zadowolona i kupiłam im taki sam – odburknęłam. Na szczęście zaczęła się msza. Po niej ruszyliśmy pieszo na salę. Następny chybiony pomysł. Może nie było to daleko, ale na szpilkach po kostce brukowej? Nie polecam nikomu. W dodatku wszyscy przechodzący patrzyli na nas jak na uciekinierów z domu wariatów, ubranych – przynajmniej niektórych – z klasą, i niosących te torby z psim żarciem. Kiedy przyszło do składania życzeń, wyściskałam Magdę i wręczyłam jej mój prezent.
– Myślę, że przyda ci się na nowej drodze życia – powiedziałam szczerze. Miała zdziwioną minę, ale nic nie powiedziała.
Za to jeszcze w czasie wesela pojechali do schroniska, żeby zawieźć karmę zwierzakom. Nie wiem, jak Magda mogła się nie bać o swoją suknię... Cieszyłam się, że przynajmniej moje koce zostaną jej jako pamiątka tego ważnego dnia. Ale przeliczyłam się. Magda od razu wrzuciła zdjęcia ze schroniska na profil w mediach społecznościowych. Przeglądałam go z nudów na weselu. Na jednym ze zdjęć gruby pies siedział na kocu, który ofiarowałam Magdzie i jej mężowi! Poznałabym go wszędzie, bo był wyjątkowo brzydki! Koc, nie pies! Irek zaczął skręcać się ze śmiechu.
– Oni myśleli, że kupiłaś je dla psów! – rechotał. – W sumie były paskudne, ale psom to nie będzie przeszkadzać.
– Taki właśnie gust ma twoja rodzina – powiedziałam kwaśno.
Obraził się na mnie i nie zatańczyliśmy ani raz przez całe wesele. A nie mówiłam, że będzie beznadziejnie?